WIELE TWARZY AFRYKI. Rozmawiamy z dyrektorem festiwalu AFRYKAMERA
Od 10 do 19 grudnia w Warszawie oraz od 17 do 19 we Wrocławiu polscy widzowie mogli poznawać Afrykę za pośrednictwem filmów pokazywanych na festiwalu filmowym AfryKamera. O tegorocznej edycji powracającego w formie stacjonarnej festiwalu, jego programie i specyfice kinematografii afrykańskich rozmawiamy z dyrektorem AfryKamery, Przemysławem Stępniem.
Tomasz Raczkowski: Festiwal wrócił – jak większość festiwali – offline. Jak w związku z tym samopoczucie po powrocie?
Przemysław Stępień: Muszę przyznać, że był to dosyć ciężki rok. Nie wiem do końca, z czego to wynika, pewnie z różnych przemian. Na pewno nie pomogło to, że startujemy w momencie, kiedy nadchodzi kolejna fala pandemii. Sam spędziłem listopad na kwarantannie, więc też się „miło” przygotowywałem do festiwalu. W związku z tym tę stacjonarną edycję organizowałem jednak z pewnym uczuciem odrealnienia. Nie do końca się czuję, jakbym miał takie samo panowanie nad tym festiwalem jak chociażby dwa, trzy lata temu. Nie tyle uczyłem się na nowo, co właśnie przystosowałem się do nowej rzeczywistości. To też wymaga wysiłku. Pewne rzeczy, które dotychczas były w standardzie i normą, trochę odeszły do lamusa. W niektórych sprawach mieliśmy już i tak takie plany, bo dosyć ostro tniemy druki z przyczyn ekologicznych. Nie chcemy produkować zbędnej makulatury, więc staramy się raczej produkować materiały online, co oczywiście też ma swoje wady, bo widzowie przychodzą i pytają o fizyczne materiały. Z drugiej strony wielu widzów i tak już inaczej funkcjonuje.
Tomasz Raczkowski: Jasne. A jak w ogóle postrzegasz ten zeszły rok? Bo to było dziwne – festiwal wyłącznie online. Czy to nie jest dla was taka wyrwa?
Przemysław Stępień: Tak, to z jednej strony było dziwne, ale z naszego punktu widzenia – jako organizatorów festiwalu – to było bardzo łatwe, bo wrzuciło się film i masz organizowanie pokazu z głowy. Ewentualnie musisz się zastanowić, z kim wywiad przeprowadzać, a z kim jakiegoś live’a zrobić czy też jakie wydarzenia zrobić, żeby wszystko uatrakcyjnić. Ale to cały czas się dzieje online, bez fizycznej styczności z „drugim”. Wartość ma sam fakt, że można wyjść po obejrzeniu filmu i z kimś porozmawiać o filmie. Czy to ze znajomym, czy to z kimś, kogo niekoniecznie znasz, ale po prostu spotykasz regularnie w trakcie festiwalu.
Tomasz Raczkowski: Zwłaszcza że widownia nie jest jakaś olbrzymia.
Przemysław Stępień: Tak, szczególnie teraz publiczność nie jest niestety zbyt duża. Sporo mniejsza niż zazwyczaj. Zobaczymy też, jak będzie w przyszłości i w jakim to kierunku pójdzie. Jest chyba taki moment, że wszystkie festiwale muszą odbudowywać publiczność, która odpłynęła w inne miejsca wskutek pandemii. Aczkolwiek słychać też takie głosy, że ta rzeczywistość festiwalowa już na zawsze się zmieniła, już nigdy nie wróci to do tego, jak było.
Tomasz Raczkowski: No tak, bo w tym roku też jest festiwal offline, wiadomo, w jakich warunkach… Trochę was chyba zaskoczyły obostrzenia w ostatniej chwili, w zasadzie przed festiwalem.
Przemysław Stępień: Obostrzenia może nie do końca zaskoczyły, bo spodziewaliśmy się, że zostaną zaostrzone, ale to już trochę było za późno, żeby temu zaradzić, więc po prostu dostosowaliśmy się do sytuacji.
Tomasz Raczkowski: Chodzi mi o to, że te obostrzenia są ogłaszane w sumie z dnia na dzień.
Przemysław Stępień: Tak. Zmieniło się o tyle, że postanowiliśmy dodatkowe tytuły wrzucić na onlinie i zwiększyć tam ofertę. Widzimy już, że online zostanie z nami – przynajmniej przez najbliższe lata. Pytanie, na ile go można uatrakcyjnić jeszcze dla widza… Bo filmy można sobie oglądać na coraz to większej ilości portali, a tu jednak chodzi o doświadczenie kina i o to zawsze chodziło w festiwalach. Nie o obejrzenie jakiejś selekcji, którą ktoś zrobił w onlinie.
Tomasz Raczkowski: No tak, stąd na przykład – rozumiem – warsztaty, spotkania, które planujecie. Ale też pojawia się pytanie, czy – z waszej perspektywy – udało się dotrzeć do jakiejś nowej publiczności za pomocą online’u?
Przemysław Stępień: Myślę, że zdecydowanie się udało dotrzeć, chociażby dlatego, że jednak [do tej pory] byliśmy ograniczeni do Warszawy, a tu nagle cała Polska mogła się podłączyć. Owszem, robiliśmy też pokazy w różnych innych większych miastach, ale teraz mieliśmy widzów z małych miejscowości, którzy pisali i bardzo się cieszyli, że mogą w końcu wziąć udział. Przez to zasięgi zostały znacznie powiększone. Celowo też nie tworzyliśmy własnego portalu, tylko skorzystaliśmy z mojeekino.pl, po to, żeby trochę poszerzać publiczność i ewentualnego odbiorcę. To jest niewątpliwa korzyść, bo prawda jest taka, że wcześniej takiego zasięgu nie mieliśmy. Co nie zmienia faktu, że doświadczenie festiwalu jest bez porównania inne.
Tomasz Raczkowski: Czy to, że w tym roku jest mniej osób stacjonarnie, co jest wynikiem tego, że są – wiadomo – obostrzenia, ludzie się boją itd.; czy na przykład też widownia po prostu odpływa na online w takim sensie, że taka forma jest wygodniejsza dla części ludzi?
Przemysław Stępień: Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć, bo online dopiero trwa, aczkolwiek z tego, co słyszę z innych festiwali, online w tym roku jest słabszy, niż był rok temu. Jednak po części kompensują sobie to pokazami kinowymi. W zależności oczywiście od festiwalu, ale generalnie te pokazy stacjonarne szły gorzej, a w szczególności zaczęły się wyniki pogarszać od połowy listopada. My więc weszliśmy już w tę falę i musieliśmy się nastawiać na gorszą frekwencję. Do tego, jak podejrzewam, część widzów w sytuacji pandemii woli skorzystać z oferty online.
Tomasz Raczkowski: OK, w związku z tym, że wróciliście offline’owo, jest możliwość pokazania takich filmów jak Moffie czy Żegnaj moja miłości, które w zeszłym roku miały być pokazane, ale nie można ich było pokazać ze względu na licencje. Więc chciałem też zapytać o to, w jakim stopniu program był w tym roku konstruowany na nowo, a ile jeszcze z użyciem tego zeszłorocznego?
Przemysław Stępień: Dokonano nowej selekcji i do tego dorzucono tytuły przerzucone z zeszłego roku, więc mamy tak naprawdę największą selekcję tytułów w historii. Nowych tytułów jest łącznie 43: 15 nowych fabuł, 10 dokumentów i 3 bloki krótkich metraży z łącznie 19 tytułami. Do tego dorzuciliśmy blok 5 filmów afrykańskich, które weszły do kin w Polsce w ostatnim roku. Nigdy nie mieliśmy aż tak bogatej oferty. Zazwyczaj mieliśmy około 20 tytułów, przy czym 2/3 to jest nowa selekcja, a 1/3 to jest przeniesienie na rok później tego, co mieliśmy pokazać w 2020 roku.
Tomasz Raczkowski: W tym roku pojawia się osobny blok w postaci „Archipelagu Afryka”, więc chciałem też zapytać o ten wątek. Skąd ten archipelag, a w jego ramach Madagaskar? Z czym się „je” to kino wyspiarskie-afrykańskie, czym się ono wyróżnia?
Przemysław Stępień: W związku z liczbą filmów, jakie mieliśmy, poszerzoną o selekcję z zeszłego roku, gdy robiliśmy selekcję do „Archipelagu Afryka”, zrobiło się nam około 10–12 tytułów. Postanowiliśmy więc ten motyw rozbić na 2 lata. W przyszłym roku będzie druga część tej selekcji. Koniec końców stwierdziliśmy, że zrobimy blok o samym morzu, czyli wyjdziemy z kontynentu i wejdziemy w oceany. Stąd blok „Wielki, afrykański błękit”. Drugim wątkiem, który poruszyliśmy, to jest Madagaskar i ten kraj de facto otrzymał własny dedykowany blok, bo jest najsilniejszym wyspiarskim krajem, jeśli chodzi o kinematografię.
Tomasz Raczkowski: I jest największą wyspą.
Przemysław Stępień: Plus jest największą wyspą. Zgoda. Ale tak naprawdę inne kraje [wyspiarskie] nie mają takiego przemysłu filmowego. Madagaskar akurat ma, branża filmowa jest wspierana przez rząd, ma też dosyć dużą i bogatą tradycję dokumentalistyki, co zresztą widać w tegorocznej selekcji. Z czterech tytułów „Madagaskaru” trzy to są dokumenty. Tym bardziej chcieliśmy to pokazać, bo dotychczas jakoś tak się złożyło, że nie mieliśmy filmów z Madagaskaru. Te tytuły były na granicy selekcji, więc miałem taką potrzebę, żeby w końcu pokazać jakieś filmy z Madagaskaru. Stąd postanowiliśmy pokazać cały blok, tym bardziej że w tym roku mamy chociażby naprawdę doskonały film – przynajmniej moim zdaniem – jak Gwiazda poranna w reżyserii Love’a Nanteinaina. To tym bardziej motywowało taką, a nie inną selekcję i zapoznanie widza z Madagaskarem.
Tomasz Raczkowski: OK, również zwróciłem uwagę na to, że ten „Archipelag” w programie może jest mniejszy, niż faktycznie jest w programie tegorocznym. Teraz już rozumiem dlaczego.
Przemysław Stępień: W przyszłym roku będziemy mieli, z tego, co już na pewno wiemy, jeden film z Reunion, jeden z Mauritiusu, jeden z Zanzibaru i jeden z Wysp Zielonego Przylądka. Mamy już więc cztery tytuły i jeszcze zobaczymy, o co się uda to poszerzyć.
Tomasz Raczkowski: To mnie z kolei – kwestia wysp i ogólnie, nawet ten przykładowy Zanzibar, który nie jest krajem, ale jest trochę osobny – prowadzi do następnego wątku, który chciałem poruszyć, a mianowicie do kwestii granic Afryki w takim ogólnym planie. Bo patrząc chociażby na tegoroczny festiwal, na film otwarcia, czyli Amirę, jest to film, owszem, egipski, natomiast rozgrywający się nie w Afryce, ale na Bliskim Wschodzie, w Azji technicznie rzecz biorąc, czyli w Izraelu i Palestynie. I w związku z tym chciałem zapytać o kwestię tego, jak postrzegacie w AfryKamerze granice w sensie geograficznym? Bo też w przypadku Afryki mamy kwestię diaspory ogólnie oceanicznej, są w tym roku filmy brazylijskie, amerykańskie, czyli spoza Afryki. Dlatego chciałem o to zapytać: jak podchodzicie do geografii?
Przemysław Stępień: Staramy się poszerzać nasze krąg zainteresowań i takie jest też myślenie innych festiwali afrykańskich. Coraz mocniej myślą właśnie o całej diasporze. To też ma związek z tym, że to kino się zglobalizowało, ale też wiele twórców jest bardzo często jedną nogą w Afryce, a drugą nogą gdzieś w Europie, w Stanach Zjednoczonych czy na Bliskim Wschodzie. Coraz częściej trudno jest mówić o czymś takim jak stricte afrykański reżyser. Czasem też [przedstawiciele diaspory afrykańskiej] kręcą filmy, których akcja toczy się w Europie. Albo mamy w tym roku blok afroamerykański, w którym jeden z tytułów to Resztki (Residue) w reżyserii Merawi Gerimy, który jest z kolei synem Haile Gerimy. Etiopczyk Haile Gerima to jest legenda kina afrykańskiego, przy czym od dłuższego czasu mieszkał w Stanach Zjednoczonych i tam wychował się jego syn. Więc debiut reżyserski jego syna to jest film stricte afroamerykański, ale z pierwszego pokolenia imigrantów z Afryki. Tutaj też zaczyna się pytanie, gdzie powinniśmy się zatrzymywać w prezentacji diaspory czy też gdzie się kończy Afryka, gdzie się zaczyna kino afroamerykańskie, a może wcale nie powinniśmy tego rozgraniczać… Stąd w tym roku postanowiliśmy, że pokażemy właśnie to kino afroamerykańskie, cztery niezależne produkcje, przy czym trzy tytuły są od osób, które mają silny związek z Afryką, są migrantami pierwszego pokolenia albo nawet bezpośrednimi imigrantami z Afryki, np. w Żegnaj moja miłości, którego reżyserka jest Tanzanką mieszkającą w Stanach Zjednoczonych.
Tomasz Raczkowski: Jeszcze wracając na moment do Amiry, to przy tym filmie jest z kolei kwestia granicy między Azją a Afryką, która jest dosyć umowna, prawda? W sensie geograficznym jest, ale kulturowo mamy Egipt, Palestynę, ogólnie arabską Afrykę Północną, w ogóle dosyć mocno z Bliskim Wschodem powiązaną.
Przemysław Stępień: Uważam, że Palestyna mocno oddziałuje na cały region [świat arabski], jest ważnym aspektem budowy tożsamości regionu, związanej chociażby z różnymi wojnami, np. sześciodniową, w której Egipt też brał udział. Kwestia palestyńska jest więc mocno wpojona w tożsamość świata arabskiego. Stąd myślę, że to nic dziwnego, że Egipcjanie chcą mówić o Palestynie. Drugi film, który też pokazujemy, aczkolwiek on był akurat wcześniej w kinach, czyli Mężczyzna, który sprzedał swoją skórę, to jest z kolei film Tunezyjki, która nakręciła film o syryjskim imigrancie. Widać więc też, że twórcy z Afryki Północnej czują silną więź z całym Bliskim Wschodem.
Tomasz Raczkowski: Można chyba mówić ogólnie o świecie arabskim. Bo przecież chociażby Arabska Wiosna, która też się przewija jako kontekst w pokazywanym w tym roku Synu, obejmowała też Liban, Syrię… Widać, nawiązując teraz do naszej zeszłorocznej rozmowy, że Afryka jest po prostu bardzo różnorodna. Wrócę więc do tego pytania: czy można mówić o jednej Afryce, czy są po prostu kina afrykańskie w takim sensie wielości głosów? Mamy zupełnie inną północ, zupełnie inną Afrykę Subsaharyjską i również te wyspy też jeszcze mają swoją specyfikę.
Przemysław Stępień: Myślę, że w tym roku w szczególności widać, że nie ma jednego kina afrykańskiego, jest to wręcz uwypuklone. Powiem nawet więcej: przez to, że różne kraje zaczynają rozwijać swój przemysł filmowy, to jest coraz więcej takich obszarów na mapie Afryki o odmiennej kinematografii. Przykładowo, wcześniej Rwanda nie za bardzo miała przemysł filmowy, a w tej chwili już można mówić o jakimś kinie rwandyjskim, które ma dosyć wyrazistą specyfikę i różni się znacząco chociażby od sąsiedniej Kenii. W coraz to nowych miejscach będzie się rozwijać kinematografia, będzie coraz więcej takich ośrodków, coraz częściej będzie się mówić nie o kinie Afryki Subsaharyjskiej, tylko np. o kinie nigeryjskim oddzielnie od kina senegalskiego. Kulturowo są to dosyć różne miejsca i to widać w estetyce, w jakiej robią filmy. W tej chwili brakuje przede wszystkim świadomości, że ta kinematografia ma tak ugruntowane różne oblicza. Pewne się już utarły w świadomości, tak jak egipska czy Nollywood – nigeryjska i mają już jakąś wyrazistą estetykę, a inne dopiero raczkują, więc nie do końca jeszcze wiemy, gdzie to okrzepnie czy jaką przybiorą specyfikę.
Tomasz Raczkowski: A czy pandemia wpłynęła jakoś mocno na sytuację tych rozwijających się kinematografii w Afryce? No bo wspomnieliśmy o Nollywood, a w Nigerii sytuacja jest taka sobie, powiedzmy.
Przemysław Stępień: Z tego, co wiem, Nollywood nie za bardzo się zmieniło, tzn. trochę się zmieniła jedna rzecz – niektóre produkcje rzeczywiście zostały wstrzymane albo opóźnione, albo nie zostały dokończone. Był taki moment, gdzie naprawdę było trudno podróżować do Afryki. Zresztą jeden tytuł, który mieliśmy pokazać w tym roku, nie został skończony, bo Madagaskar zamknął granice z powodu COVID-u. Ale z drugiej strony, z pozytywnych rzeczy – bo akurat mówimy o tych negatywnych aspektach, które się dzieją w związku z pandemią – wzmocnił się jeszcze ten trend online’owy i jest bardzo dużo produkcji serialowych i nie tylko, przeznaczonych do różnych streamingów. Zresztą to jest też zauważalne ponoć w Polsce, bo z tego, co wiem, cały sektor filmowy w Polsce jest przepracowany zleceniami do streamingów.
Tomasz Raczkowski: Czyli to nie jest tak, że COVID jakoś mocno załamał tę dynamikę?
Przemysław Stępień: Myślę, że przede wszystkim dotknął kino ambitniejsze, a to, co trafia do mainstreamu, do online’u, to tam akurat takiego uderzenia, brutalnego ciosu nie było. Jednym jeszcze ewentualnie minusem było to, że w Afryce miał właśnie miejsce bardzo burzliwy rozwój kin przez to, że nagle pojawili się odbiorcy i okazało się, że są osoby, które chcą chodzić do tych kin. A właściwie po latach 70. i 80. nie było praktycznie kin w Afryce albo się zamykały. Teraz mieliśmy do czynienia z nagłym renesansem kin. Przynajmniej tak było 2 lata temu, ale teraz z obostrzeniami obecnymi też w Afryce nie wiadomo, czy to wróci. Czy się utrzyma ten trend? Na pewno się zahamował i nie wiadomo, czy kina dalej się będą rozwijać w takim tempie, jak to miało miejsce. Przy czym też warto zaznaczyć, że w Afryce publiczność kinową zgarniają prawie w całości multipleksy. Pominęli etap kin mniejszych i od razu przeszli do etapu multipleksów.
Tomasz Raczkowski: To jest też trochę tak, że to jest sieć naczyń połączonych, cała ekonomia danego miejsca. No właśnie, jeżeli chodzi o ten online, to online’owo trochę znikają pewne problemy dystrybucyjne, w tym sensie, że łatwo jest, teoretycznie, dostać się do filmów online. Jak to się przekłada na rozpoznawalność kina afrykańskiego poza Afryką? Jak mówiliśmy rok temu, trochę brakuje kina afrykańskiego, jakiegoś „motoru” na rynku europejskim czy amerykańskim, który by to rozpropagował. Czy to się trochę zmienia?
Przemysław Stępień: Motor jest cały czas jeden, czyli Nollywood, który jest na wszystkich streamingach i jest na Netflixie w Polsce. Jak ktoś szuka kina afrykańskiego, to przede wszystkim trafi na produkcje nollywoodzkie, co z kolei może oczywiście wpłynąć na pewne postrzeganie, czym jest właściwie kino afrykańskie. Tylko percepcja jest trochę skrzywiona, bo to jest dosyć specyficzny styl i sposób opowiadania. A z kolei tego typu filmy jak Atlantique, który też trafił na Netflixa, jest gdzieś głęboko schowany.
Tomasz Raczkowski: No właśnie, jeśli chodzi o Netflixa, to nie jest nawet kwestia tego, co trafi do biblioteki, tylko jak zostanie potraktowane przez dystrybutorów i przez algorytmy.
Przemysław Stępień: No tak. I tutaj rola festiwali online, bo dzięki gruntownej selekcji niejako pokazują, co właściwie warto. Skierowują uwagę na pewne tytuły, od tego poniekąd zależy ich wiarygodność. Natomiast Netflix czy inne streamingi raczej w tym kierunku nie idą. Nie promują pod kątem jakości. Na przykład na Netflixie uwypuklony mamy The Wedding Party, czyli najbardziej dochodowy film nigeryjski w historii, który jest komedią romantyczną, więc czymś, co zupełnie nie odbiega od światowych trendów. A my na naszych pokazach próbujemy jednak pokazać trochę inne oblicze tego kina. Myślę, że tutaj brakuje takich postaci jak, nie wiem, Tarantino czy del Toro.
Tomasz Raczkowski: Chociaż są znane nazwiska w kontekście festiwalowym, bo są takie osoby jak chociażby Mahamat-Saleh Haroun, którzy są rozpoznawani, ale to nie jest ta skala rozpoznawalności, która by jakoś to pociągnęła.
Przemysław Stępień: Tak, nie ma takiej kultowości. Być może to wiąże się trochę z tym, że trzeba by zrobić dobry, popularny film na zachodzie, w Hollywood, na tym się wybić i potem można wrócić do Afryki i realizować tutaj. Bo właściwie jedynym takim reżyserem jest Południowoafrykańczyk Neill Blomkamp, który się wybił na Dystrykt 9, ale ostatnio jest trochę ciszej o nim, bo właściwie miał tylko ten jeden wielki hit.
Tomasz Raczkowski: Tak, ale RPA jest specyficznym krajem w tym kontekście.
Przemysław Stępień: Zgoda. Pewnym przełomem może być Lemohang Mosese z Lesotho. Większość osób nawet nie kojarzy, co to za kraj…
Tomasz Raczkowski: To jest taka „wysepka”, enklawa w środku RPA.
Przemysław Stępień: Tak, dokładnie, a tworzy niezwykłe kino. Mosese ma za sobą zaledwie dwa filmy fabularne – przy czym pierwszy jest mocno studencki. Jego nowy film To nie pogrzeb, tylko zmartwychwstanie można więc traktować jako taki prawdziwy debiut. Obecnie realizuje film w Botswanie, ale nie wiem, na jakim to jest etapie. Tutaj mamy twórcę z niesamowitą stylistyką, sposobem opowiadania i może być taką gwiazdą afrykańską, która się naprawdę wybije. Pozostaje pytanie, jaką on sobie ścieżkę wybierze w karierze filmowej.
Tomasz Raczkowski: W kwestii wyjątkowości stylu się zgadzam, natomiast cały czas mam też taką obawę, że może powtarzać się to, co stało się z Atlantykiem Mati Diop – też miał wyjątkową stylistykę wyróżniającą się w zasadzie w konkursie w Cannes, była to perła, ale jednak ze względu na specyfikę rynku euroatlantyckiego ten film przepadł. Pytanie właśnie, na ile w naszym świecie – mówię ogólnie o Globalnej Północy – pokutuje myślenie o Afryce w takich kategoriach czegoś, co jest trochę z definicji gorsze. Tutaj, na marginesie, nasuwa mi się kwestia Wakaliwood, która jest świetnym fenomenem, ale trochę tak jest, przynajmniej wydaje mi się, patrząc na takie filmy jak Bad Black czy Who Killed Captain Alex?, że karmią one jednak ten stereotyp kina afrykańskiego, które jest dziwne i chałupnicze. Czy to właśnie nie działa jednak na niekorzyść?
Przemysław Stępień: Tu trochę trudno odpowiedzieć na to pytanie. Można na to spojrzeć z różnych stron. Z jednej strony, warto np. zaznaczyć, że ten reżyser Isaach Nabwana i Wakaliwood, oni w ogóle nie chcą pokazywać swoich filmów na festiwalach afrykańskich. Oni celują w publiczność międzynarodową i chcą być traktowani jako międzynarodowe gwiazdy. I trochę to im się udało. Chyba jeszcze nigdy się tak nie zdarzyło, żeby film afrykański zamykał Midnight Madness na Toronto Film Festival. Pytanie, na ile ktoś traktuje to jako receptę na robienie naprawdę fajnych, zabawnych filmów, w których różne osoby na całym świecie się zakochały, a na ile jako obraz całej kinematografii afrykańskiej. Być może o tyle mam przewagę, że wiem, że nie tak wygląda cała kinematografi, i że to jest pewien wycinek, w którym widzę dużą wartość. Nie widzę powodu, żeby zakazywać albo mówić, że nie powinni tego robić. Powiem szczerze, dawno się tak dobrze nie bawiłem przy filmie jak podczas oglądania Bad Black. A z drugiej strony myślę, że teraz mam ogrom filmów afrykańskich, które trafiają na najważniejsze festiwale… Kiedyś można było odnieść wrażenie, że to jest na zasadzie takiej, że trzeba włączyć jeden, dwa filmy afrykańskie, żeby dać jej jakąś reprezentację. W tej chwili już naturalnie wchodzą i są takie nazwiska, o które festiwale się biją. Mimo że to wciąż nie są powszechnie rozpoznawalne osoby. Z drugiej strony, chociażby w tym roku, mamy w programie Mahamata-Saleha Harouna, Lemohanga Mosese, Olivera Hermanusa, Mohameda Diaba. W przyszłym roku ma być nowy film Abderrahmane Sissako. To są nazwiska, które każdy festiwal z wielkiej piątki chciałby mieć w swoim konkursie głównym. Więc pod tym względem trochę się zmieniło, a jeśli chodzi o świadomość zwykłego widza, to myślę, że dopóki nie pojawi się kilka takich nazwisk, które nie są do końca arthouse’owe, tylko jednak trochę mainstreamowe, albo gdzieś na pograniczu, wciąż kino afrykańskie nie będzie się z niczym szczególnym kojarzyć. Dlatego właśnie potrzebuje Afryka takiego Guillermo del Toro czy Quentina Tarantino, bo oni właśnie gdzieś tam na tej granicy funkcjonują.
Tomasz Raczkowski: Czy Bong Joon-ho z Korei, on też był taki na pograniczu.
Przemysław Stępień: Tak, jest potrzebny ktoś, kto będzie takim łącznikiem. Wiemy, że nowy film Olivera Hermanusa (Living) będzie na Sundance, więc zobaczymy, jak to będzie. Jest to pierwszy jego film zachodni ze znanymi aktorami brytyjskimi jak Bill Nighy.
Tomasz Raczkowski: Czyli w sumie film międzynarodowy.
Przemysław Stępień: Tak, międzynarodowy. No i jeszcze kolejne nazwisko – Mohamed Diab, czyli reżyser Amiry, w tej chwili trafił do Hollywood, kręci serial Disneya/Marvela, Moon Knight.
Tomasz Raczkowski: Właśnie, jest to jakaś ścieżka, tylko pytanie, na ile na przykład Marvel nie spłaszcza tych estetyk. To jest w ogóle szerszy temat. Nie dotyczy tylko Afryki.
Przemysław Stępień: Z drugiej strony, tacy twórcy robią te filmy w USA i później wracają do bardziej arthouse’owych produkcji u siebie. Przyznaję, że Marvel ma dosyć ciekawą politykę, żeby nie brać typowych reżyserów filmów akcji, tylko próbują brać arthouse’owe nazwiska i dawać im wolną rękę do robienia filmu. Z wielkimi budżetami i z wielkimi gwiazdami, więc to ciekawa droga, która być może pozwoli Diabowi się trochę wybić jako reżyserowi. Myślę, że pomaga też to, że jak spojrzysz na program np. Sundance czy na Oscary, tam się zrobiło strasznie kolorowo, a kiedyś to było „białe” (so white!). I to już nie jest na takiej zasadzie, że tam na siłę się ich wpycha, żeby byli reprezentowani. Nowi twórcy się wybili na pierwszy plan i już się stali rozchwytywanymi nazwiskami. Więc jak już się odczarowało kino afroamerykańskie, to być może kolej, żeby odczarować kino afrykańskie?
Tomasz Raczkowski: Chciałem poruszyć jeszcze jeden wątek. Odchodzę od samego programu, aczkolwiek nie do końca. Chodzi mi o takie przesłanie ekologiczne, które się na festiwalu pojawia, co widać nawet po identyfikatorze festiwalowym, który jest biodegradowalny i ma nasiona do zasiania…
Przemysław Stępień: Niszczeje szybciej!
Tomasz Raczkowski: Niszczeje szybciej, ale z drugiej strony chyba lepiej mieć coś, co nie zalega i można spożytkować.
Przemysław Stępień: No tak, taki był nasz zamysł.
Tomasz Raczkowski: Więc tutaj chciałem jeszcze zapytać o to przesłanie ekologiczne, bo ekologia jest też czymś ważnym dla Afryki. Bo Afryka jako kontynent – już powiedzmy jako cały kontynent – chyba jest na pierwszej linii frontu tej walki ze zmianami klimatycznymi, które się dzieją. W jaki sposób wy do tego podchodzicie jako festiwal? Do takiej odpowiedzialności i przesłania ekologicznego, zwłaszcza w Polsce, gdzie te tematy są, powiedzmy, bardziej może kontrowersyjne, niż powinny. A z drugiej strony, w jakim stopniu ten kontekst ekologiczny, jego wyeksponowanie, macie w głowie, układając program – bo te tematy też się przewijają w filmach.
Przemysław Stępień: Myślę, że w tym roku już widać, że te tematy zaczynają się same przebijać do tytułów, które pokazujemy, i to nie tylko w dokumentach, ale teraz coraz częściej pewne kwestie ekologiczne pojawiają się w fabułach. Mam wrażenie, że to będzie rosnący trend. Tak jak powiedziałeś, Afryka jest na pierwszej linii frontu, jeśli chodzi o te walki klimatyczne, chociaż najmniej zawiniła. I tutaj mamy też to, że Afrykanie stosują dużo bardziej agresywne polityki – chociażby w kontekście plastiku – niż my tutaj, w Europie. Chociażby mają dużo szersze zakazy dotyczące jednorazówek. Wyprzedzili tu chociażby Unię Europejską. I te tematy zaczęły się pojawiać w filmach, więc my też trochę to podchwytujemy. Do tego w związku z rosnącą świadomość w Polsce stwierdziliśmy, że trzeba coraz mocniej iść w tym kierunku. Mamy cały czas jeden taki dylemat… Trochę nam ten dylemat rozwiązał COVID w ostatnim czasie, ale jeden z większych problemów, który mamy, to jest to, że największy ślad ekologiczny, który festiwal produkuje, to obecność gości na festiwalach. Nam zależy, by po prostu zaznaczać, pokazywać, że – bo mam wrażenie, że nie każdy ma tego świadomość – zmiany klimatyczne to coś, co już się dzieje w Afryce. U nas już coś tam odczuwamy, ale to nie jest ta skala problemów i szkód, jak w różnych krajach Afryki. Weźmy chociażby tegoroczny fokus na Madagaskar. Tam jest jeden film o tematyce ekologicznej, czyli wspomniana Gwiazda poranna. Na Madagaskarze mamy nawarstwiające się problemy ekologiczne jak w pigułce. Z jednej strony, mamy korporacje międzynarodowe, które wykupiły ziemie, przejęły dużą ilość ziem lokalnych, wycięły lasy pod uprawy monokulturowe, w ślad za nimi lokalni mieszkańcy też wycinali lasy i za ich przykładem próbowali uprawiać monokultury. Madagaskar był cały pokryty lasem, był kiedyś puszczą, a w tej chwili bodajże 27% kraju jest zalesione. To z kolei powoduje taki problem, że jeśli w takim klimacie wytniesz las, grunty nie trzymają wody, więc jak się zrobi susza, to nic ci nie wyrośnie, bo nie ma na czym. Stąd bierze się obecny głód na Madagaskarze, głód, który szczególnie dotkliwy jest na południu. A ludzie nie widzą właśnie tego powiązania, że jak wytniesz drzewo, to nie utrzymasz wody w glebie i to uderzy w plony, co z kolei pociąga za sobą kolejne problemy. Dlatego teraz na Madagaskarze bardzo mocno rozwija się agroleśnictwa. To jest takie połączenie rolnictwa z ochroną gleb i pól za pomocą drzew. Zresztą pod tym względem Afryka jest forpocztą przemian i coraz szerzej stosują agroleśnictwo i wprowadzają coraz szerzej różne tego typu rozwiązania, żeby chronić gleby. Już nie będę wchodzić w kwestie takie bardziej złożone, dlaczego tak jest…
Tomasz Raczkowski: No jak wspomnieliśmy, wszystko się wiąże ze sobą.
Przemysław Stępień: Zgoda. W Gwieździe porannej jest jeszcze poruszony temat wyławiania ryb. Przez to jest coraz mniej ryb dla lokalnych rybaków, którzy mają dużo mniejsze potrzeby niż korporacje, które im wszystko wyławiają. Więc lokalni biednieją. Ktoś się na tym bogaci, nie do końca wiadomo kto, na pewno nie oni.
Tomasz Raczkowski: Tu się pojawia też wątek post-, neo-, ogólnie kolonializmu, który się przewija. Zawsze na AfryKamerze poruszacie ten temat postrzegania Afryki i staracie się chyba działać w kierunku przełamanie tego. W tym roku jest w programie np. Przestańcie nas filmować, który jest manifestem przeciwko patrzeniu określonego typu. Ale ogólnie te filmy są też formą przełamywania stereotypów na temat Afryki.
Przemysław Stępień: Tak. Myślę, że takim tytułem jest też wspomniana Gwiazda poranna, ale oczywiście też Przestańcie nas filmować. Jest akurat jednym z tytułów, który został nakręcony przez kogoś z zewnątrz, bo przez Holendra, przy czym reżyser chciał skierować kamerę z powrotem na siebie. Dotychczas kręcił i realizował ze swojej perspektywy, ale w tym filmie chciał po prostu to skonfrontować z odbiorem drugiej strony. Dzięki temu zrealizował naprawdę ciekawy dokument, w którym dostaje informacje zwrotne od ludzi, których dotychczas tylko kręcił.
Tomasz Raczkowski: Bo chyba nie chodzi o to, żeby nie kręcić, tylko żeby nie kręcić w ten sposób, w który to – powiedzmy – „robiliśmy”. Mówię my w sensie biali ludzie, najogólniej mówiąc, pochodzący z północy.
Przemysław Stępień: Oczywiście można mieć jakieś wątpliwości, ale przykładowo w Pewnego razu w Ugandzie (43:58), który odpowiada o wspomnianym Wakaliwood, jednym z ważnych dla nich aspektów, o którym wcześniej nie wspomniałem, jest to, że my na Zachodzie wyobrażamy sobie, że w Afryce chcą tylko kręcić filmy o problemach. Myślimy, że w Afryce jest bieda, jest smutno smutno i się dziwimy, że oni chcą kręcić filmy akcji pełne przemocy, zabijania itd. Co więcej, Ugandyjczycy się z tego nabijają i mają z tego frajdę. A z drugiej strony, kim my właśnie jesteśmy, żeby to oceniać?
Tomasz Raczkowski: Akurat w Pewnego razu w Ugandzie też jest ten motyw takiego białego zbawcy nawet. Motyw, który jest sproblematyzowany.
Przemysław Stępień: Tak, tam jest bardzo fajny motyw, który może być dwuznacznie odebrany, że biały, który do nich przyjeżdża, w pewnym momencie poczuł się właśnie tym zbawcą.
Tomasz Raczkowski: A potem się poczuł z tej roli wyrzucony.
Przemysław Stępień: Musiał to sobie przedefiniować w głowie, że jednak może nie do końca tym zbawcą jest.
Tomasz Raczkowski: I to fajnie widać właśnie w takich filmach kręconych z perspektywy świadomej pewnych uwikłań. Mamy też przecież twórców afrykańskich, ale na co dzień mieszkających w Europie czy w USA, jak np. Haroun, który kręci w Czadzie Lingui, a na co dzień mieszka w Paryżu, zdaje się.
Przemysław Stępień: Jednakże wychowywał się w czadyjskiej Ndżamenie. Jeśli spojrzeć na wielu znanych twórców, to takich przykładów jest więcej, jak Abderrahmane Sissako też zamieszkały we Francji, a wykształcony w Moskwie. Albo Philippe Lacôte, twórca Nocy królów.
Tomasz Raczkowski: I oni podejmują takie dialogowanie z tą perspektywą, że twórcy, którzy są stamtąd, też wyjeżdżają i mogą w ten sposób robić filmy trochę z perspektywy pomiędzy.
Przemysław Stępień: To jest z kolei ten motyw globalizowania, bo ten dialog właśnie taki się stał i dotyczy także twórców. Tutaj widzimy, że w filmie nie ma już tak, że ktoś robi coś całkowicie nowego, tylko każdy czerpie inspiracje z różnych źródeł. Ale mam jednak wrażenie, że afrykańscy twórcy posiadają niezwykłe wyczucie, którego często brakuje zwłaszcza zachodnioeuropejskim twórcom. Mam wrażenie, że polskim twórcom trochę lepiej to idzie.
Tomasz Raczkowski: Czego przykładem może być chociażby Tomek Wysokiński ze Spacerem z aniołami.
Przemysław Stępień: Zgodzę się, że Polacy wydają się mieć lepsze wyczucie. Może nie jesteśmy jako Europejczycy tak zadufani i to się później przejawia w tym, jak opowiadamy o Afryce i jak kręcimy filmy o Afryce. A ci twórcy, o których mówiliśmy, z jednej strony są zaznajomieni z Europą, ze światowym kinem, ale też wychowali się lokalnie, to nie są dla nich tematy obce. Znają lokalną perspektywę i rozumieją osoby, o których mówią. W filmach Mahameta Saleha-Harouna jednak czuć bliskość do postaci, o których opowiada, to, że nie jest oddalony od nich, wręcz stara się mocno wejść w ich życie osobiste, w ich codzienność, a nie traktuje ich z dystansem. O coś takiego nam chodzi na AfryKamerze.
Od 22.12.2021 do 1.01.2022 na platformie mojeekino.pl odbywa się część online festiwalu.