ATLANTIQUE. Gdy subtelniej się nie da
Ujęcia Dakaru witają nas jakby w kompletnie innym świecie. Hermetyczne uliczki, wszędzie piach, tłok, brud, wszechobecna bieda, w tle wybrzeża Atlantyku. Mati Diop zapoznaje nas ze światem nieco egzotycznym dla Europejczyków, gdzie kultura jest inna, a mentalność opiera się na odmiennym spojrzeniu. Noce są upalne, a mieszkańcy muszą przyzwyczajać się do zabójczej pogody. To ich świat, ale reżyserka pragnie nas do niego zaprosić, zapoznać z jego własnymi problemami. Bo nad miastem krąży jakieś nikczemne widmo. Wyczuwamy je, od początku atmosfera niepokoju wzbudza w widzu uczucie konsternacji, zanieczyszczone powietrze powoli dostaje się do ust. Fantazmat się objawia. Ma jednak wiele postaci, przyjmuje formę problemów społecznych, wątku science fiction, także przedstawionych uczuć w samym filmie – synkretyzm gatunkowy widzimy na każdym kroku. Nie dla wszystkich te kilka dni skończy się dobrze. My zaś będziemy tylko i wyłącznie pociągani przez zmysłowy zapach subtelnej symboliki Atlantique. Aromat bazujący na kontraście. Kontraście między miłością a śmiercią.
Atlantique w reżyserii Mati Diop okazał się objawieniem tegorocznego Cannes – odbiorcy piali z zachwytu, mówiąc, że dawno nie widzieli tak oryginalnego obrazu. Ja natomiast traktowałem ten debiut jako przerywnik pomiędzy wybranymi przeze mnie filmami – jakie było moje zdziwienie, kiedy zrozumiałem, że czeka mnie seans wyjątkowy. Wybitny, ponieważ to jeden z lepszych filmów tego roku. Wybitny, bo wybrzmiewa czysto, bez pomyłek. Stworzenie takiego dzieła wymagało wrodzonego artyzmu, a to autorka w sobie ma. To film hipnotyzujący, tutaj kadry przechodzą przez taśmę filmową w jak najlżejszy sposób, a my się zachwycamy – nie da się inaczej. Tytuł ten posiada zbyt wiele przepięknie skonstruowanych motywów, by prędko wyleciał z pamięci.
Ada pochodzi z biednej rodziny i jest połowicznie szczęśliwa. Za kilka dni wychodzi za mąż. Tak nakazuje religia, rodzina, konwenanse – mówią jej, że awansuje w hierarchii społecznej. Pozycja, bogactwo, kosztowności – to wszystko będzie jej. Ona tego nie chce, nie pragnie. Kocha innego. Ten, o którym mowa, nazywa się Souleiman. Jego wątek zostaje nam zaprezentowany jako pierwszy. Pracuje dla jednego z biznesmenów, jednak ten… nie chce płacić! A to sknera (raczej nie powinno nas to dziwić). On i jego koledzy odchodzą. Nie mogą zarobić na jedzenie dla swoich rodzin, dla córek i synów, dla rodziców. Są sfrustrowani, pragną zmieść miasto z powierzchni Ziemi. Ale nie robią tego. Mają zbyt wiele do stracenia. Postanawiają szukać pracy w Hiszpanii. Chcą do niej płynąć, i to jak najszybciej, czasu jest coraz mniej. Ada i Souleiman mają spotkać się jeszcze raz przed kluczowymi wydarzeniami z ich życia. Chłopak wypływa, nie pożegnał się z ukochaną. Ada przeżywa, koleżanki mówią, że jaka to miłość, ma zaraz ślub. Od podróżujących zero kontaktu, nic, cisza. W dniu uroczystości ktoś wspomina, iż Souleiman powrócił. Tak szybko? Dziwi się Ada, a wraz z nią widz. I się zaczyna.
Wątek robotnik – pracodawca to tylko jeden z licznych, które później będą się łączyć w całość. Już on wprowadza nas w nastrój „filmu świadomego”, wiemy od początku, że Atlantique rozprawiać będzie o rzeczach ważnych, o takich, o których trzeba głośno powiedzieć. W dniu ślubu dzieją się dziwne rzeczy, pieczę nad sprawą trzyma jeden z lepszych detektywów. Film z nastoletniego melodramatu zmienia się w chwilowy, detektywistyczny rozdział. Duszna atmosfera trzyma widza w napięciu, a gdy dochodzi wątek paranormalny, połączony przy tym z niby to powrotem chłopca, zaczynamy zastanawiać się, o co w tym wszystkim chodzi. Historia została jednak doszlifowana od początku do końca – zadziwia, zaskakuje, trzyma w napięciu i wyraża się sama poprzez siebie. Po napisach końcowych nie potrzebujemy żadnych innych dopowiedzeń.
Atlantique jest metafizycznym komentarzem: atakuje obłudę wyższych klas, obrazuje relacje występujące w danej kulturze i religii, przedstawia nam definicję prawdziwego uczucia, a do tego sugeruje, pokazuje, jak wiele sytuacji, jak wiele czynników wpływa na nasze życie, jak wiele buduje nasze prawdziwe „ja”. Surrealizm płynący z tego filmu jest bardzo zauważalny, natomiast chciałbym jeszcze wspomnieć o warsztacie twórców. Wyreżyserowany ze sprawną ręką, potrafi zarówno zbudować sceny intymne, nastrojowe, jak i ukazać problematykę bardziej złożoną, przestronną. Tworzy klimat wraz z każdą sceną, ale robi to na różne sposoby, nie czerpie ze sprawdzonych koncepcji. Wykłada karty na stół, jakby grał sam ze sobą, a w talii miał same asy.
Bo Atlantique można też nazwać eksplikacją społeczną, produkcja mówi za wszystkich mieszkańców, wyzwala ich dusze, ich słowa, myśli. I nas również, po seansie nasze wnętrze przeżywa oczyszczenie. Czujemy, że kochamy, lubimy, cierpimy, oddychamy, płaczemy, uśmiechamy się, że ktoś nas kocha, jak i nienawidzi, że potrafimy sprawiać przyjemność, jak i krzywdzić. Czujemy, że żyjemy. Że żyjemy i unosimy się nad ciałem, jakbyśmy doznawali duchowej rehabilitacji.