POPKULTUROWY MIDAS. Rozmowa z Krystianem Kujdą (dyrektorem OCTOPUS FILM FESTIVAL)
Już w najbliższą środę startuje druga edycja gdańskiego Octopus Film Festival – niesamowitego święta kina gatunkowego. Z dyrektorem festiwalu rozmawiał Jan Dąbrowski.
Jan Dąbrowski: Uczestnicy Octopusa nie mogą narzekać na nudę. W zeszłym roku zamknęliście ich nocą w centrum handlowym i pokazaliście Świt żywych trupów George’a A. Romero, do tego z gangiem zombie na wrotkach w tle. W ramach seansu ukrytego wywieźliście do portu przeładunkowego i puściliście Coś Johna Carpentera. Podnieśliście oglądanie filmów do rangi wydarzenia, ale na taką skalę, jak jeszcze nikt w Polsce. Myśli pan, że zapoczątkujecie tym nową modę?
Krystian Kujda: Szczerze mówiąc, to nigdy się nad tym nie zastanawiałem w ten sposób. Rzeczywiście jednak organizacja pokazów specjalnych sprawia nam najwięcej frajdy i chyba stała się już naszym znakiem rozpoznawczym. Jeżeli znajdą się naśladowcy, to po prostu potraktujemy to jako formę uznania. Sami przecież też nie funkcjonujemy w próżni i inspirujemy się wieloma rzeczami.
Podobne wpisy
Programem Octopusa zagospodarowaliście nostalgię widzów, a jednocześnie ich potrzebę dobrej zabawy, nowych doznań i głód wiedzy okołofilmowej. Logistycznie i merytorycznie wszystko jest tip top. Karnety kupowane w ciemno znikają w kilka minut. Ustawiliście sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Nie boicie się, że z każdym rokiem będzie coraz trudniej ją utrzymać?
Póki co jesteśmy dopiero przed drugą edycją festiwalu i zdecydowanie nie boimy się braku pomysłów, bo tych mamy w zanadrzu na kilka kolejnych edycji. Choć muszę przyznać, że każda konfrontacja naszych koncepcji z oczekiwaniami publiczności powoduje lekki stres. Kiedy praca nad programem trwa kilka miesięcy, to gdzieś po drodze można zgubić wyczucie i sami zastanawiamy się, czy dany segment programu jest atrakcyjny. Na szczęście dotychczasowy feedback sprawia, że coraz śmielej realizujemy swoją wizję festiwalu.
Jeszcze a propos programu. Festiwal w Gdyni zignorował Mowę ptaków, która ma premierę na Octopusie. Wprawdzie potem się zreflektowali i film trafił do konkursu, ale to wy jesteście pierwsi. Myśli pan, że będziecie w tym roku postrzegani jako konkurencja?
Nie sądzę. Festiwal w Gdyni to wydarzenie mocno branżowe i nie sposób z nim konkurować. Nie mamy zresztą takich ambicji, nasz festiwal powstał przecież z zupełnie innego myślenia o kinie. To wszystko jednak nie zmienia rzeczy, że Mowa ptaków jest filmem ważnym i, choć nie do końca wpisuje się w koncepcję Octopusa, to i tak postanowiliśmy ją pokazać.
Kiedy w zeszłym roku startowaliście z festiwalem, chyba musieliście się nieźle nagimnastykować, żeby wszystkie pomysły wypaliły. Co było najtrudniej załatwić?
Chyba największym wyzwaniem była organizacja Seansu ukrytego na terenie terminalu kontenerowego. To jest miejsce z bardzo ograniczonym dostępem, w którym niezwykle rygorystycznie przestrzega się przepisów bezpieczeństwa. Do tego panuje tam hałas generowany przez ciężarówki i dźwigi, a silne oświetlenie obiektu też nie ułatwia sprawy. Udało nam się okiełznać tę przestrzeń dzięki współpracy z pracownikami terminalu, którzy byli niezwykle zaangażowani w organizację pokazu i naprawdę bardzo pomocni. Publiczność musiała co prawda przed filmem obejrzeć instruktaż BHP, ale to akurat jeszcze bardziej podbiło klimat projekcji.
A miotacz ognia na pokaz Mad Maksa: na drodze gniewu? Jak Wam się udało to zorganizować?
Znaleźliśmy go, wpisując w Google. Serio. Kiedy zadzwoniliśmy, aby podpytać o dostępność i cennik, odebrał ktoś z silnym białoruskim akcentem. Umówiliśmy się na spotkanie, aby przetestować miotacz. Jadąc na miejsce, zabłądziliśmy, gdyż wskazanej ulicy nie było w nawigacji. Mieliśmy zatem chwilę zwątpienia, ale, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Właścicielami miotacza okazała się przemiła para Białorusinów, którzy od jakiegoś czasu mieszkają w Polsce. Zajmują się m.in. organizacją pokazów fire show, dlatego też dysponują takim sprzętem.
Rozwój mediów jest tak dynamiczny, że z perspektywy czasu oglądanie na kasetach wideo filmów o gumowych potworach wydaje się wręcz staroświecką rozrywką. Do tego improwizowane dialogi na żywo. Robiliście to wcześniej w ramach kolektywu VHS Hell, a teraz na Octopusie – dużym, w skali kraju pionierskim festiwalu. Nie baliście się braku zainteresowania?
Pokazy VHS HELL, z czego zresztą bardzo się cieszę, są nadal bardzo popularne w Trójmieście. Nie mieliśmy oporów, aby włączyć je do repertuaru Octopusa, gdyż kino klasy B wciąż sprawia nam dużo frajdy. Wydaje mi się jednak, że program festiwalu jest odpowiednio wyważony i odrobina guilty pleasure nikomu nie zaszkodzi.