search
REKLAMA
Felietony

Odrobina zaufania, tylko tyle

Jakub Koisz

30 sierpnia 2016

REKLAMA

Czytam komentarze pod artykułem redakcyjnego kolegi, Grzegorza Fortuny, no i trochę nie wierzę, a trochę wiedziałem, że tak będzie. Większość perełek jest na Facebooku, więc nie podejrzewam trollingu, bo to emocjonalne wypowiedzi podszyte irytacją.

Prawdziwi widzowie.

Oni też byli w kinie, oni również kupili bilet, uczestniczyli w tym samym, co Grzesiek, lecz im się akurat podobało. Autor (obierając za punkt wyjścia tezę, że „Batman v Superman” oraz „Suicide Squad” to filmy nieudane) przygląda się powodom porażki artystycznej. Głośna wypowiedź ministra Glińskiego na temat braku „Historii Roja” w sekcji głównej Festiwalu Filmowego w Gdyni, jak i internetowa apologia „Legionu Samobójców” przez jego miłośników dowodzą, że krytyk musi przypominać, kim naprawdę jest. Nie ukrywam, że nieco mnie to smuci.

suicide-squad-poster-harley-quinn-1

Nie będę w tym felietonie zajmował się definicją krytyki filmowej, gdyż nie jestem recenzentem z wykształcenia i czuję się często nie fair wobec tych, którzy postanowili zgłębiać analizę tego tekstu kultury również na poziomie akademickim. Podjąłem się pisania o kinie w poczuciu wchodzenia na terra incognita, a może kierowało mną mylne wrażenie, że będę umiał to robić. Wzięło się ono stąd, że sporo filmów już widziałem.

Michał Walkiewicz kilka lat temu, w nieco dziwacznej rozmowie z pewną reżyserką nieprzychylnie ocenionego filmu, wspomniał, że krytyk wchodzi w dialog głównie z widzem, którym zresztą też jest, choć nieco wrażliwszym (z racji obejrzenia większej liczby tytułów) na kino i jego mankamenty. Nie chciałem studiować filmoznawstwa, ale wydaje mi się, że jest świetnym dodatkiem do nieskończonej, pełnej i przede wszystkim pewnej miłości do opowieści. Wiedza teoretyczna ułatwia sprawę, wtedy łatwiej wyjaśnić, co w produkcji zagrało, a co niekoniecznie. Sprawy, które potrafię intuicyjnie, choć może niezbyt precyzyjnie wskazać, doświadczeni krytycy wyłapują z automatu, a potem, jeśli są biegli w słowie, przelewają to na papier. Jasne, bazują te oceny na ogólnym wrażeniu i pewnie nie da się uciec też od jakichś osobistych czynników, ale idealistycznie wierzę, że nie mają decydującego wpływu na wnioski. Nawet słynny Zygmunt Kałużyński zdawał się nie znosić kina Aleksandra Forda, gdyż ten najzwyczajniej w świecie odbił mu żonę, ale pod koniec kariery publicystycznej był w stanie się do tego przyznać, a to jest cecha wielkich.

1415625581

Wiem, że są to truizmy, ale krytyk powinien łączyć w sobie warsztat, wrażliwość oraz literacką umiejętność przelewania myśli na papier.

Nie zawsze potrafię to robić, ale dopiero wtedy, gdy poznałem sprawnych w rzemiośle recenzentów, zauważyłem, że budowanie sądów to nie tylko rzucanie ocenami od jeden do dziesięciu w skali Pitchfork. To coś więcej. To myślenie o widzu jako o kimś, kto jest podobny do nas i całkowicie inny jednocześnie, a przede wszystkim – to dogłębna analiza, pielęgnowanie w sobie wrażliwości i wyciszanie głosów dobiegających choćby z innych serwisów recenzenckich. Bądźcie pewni, że gdy krytyk ma inną opinię niż reszta, pojawia się pewnego rodzaju perwersyjna przyjemność, jak u literata, który wypłynął na nieznane wody i stworzył coś wyważającego schematy myślowe. To trudne, ale nagrodą za podjęty trud jest zaufanie czytelników.

Nie jest to moja najmocniejsza umiejętność, takie proszenie, ale proszę Was, Czytelnicy, uwierzcie nam. Uwierzcie, że gdy piszemy, iż filmy DC mają problemy na poziomie strukturalnym, to coś w tym jest. Uwierzcie, że metakrytyka typu Rotten Tomatoes składa się z ocen ludzi, którzy tak samo jak każdy docelowy odbiorca, czy to ekranizacji komiksowych, czy to filmów o wydźwięku patriotycznym, martwią się o poziom kina. Pisanie o filmach zresztą nie jest szczególnie nobilitujące, znam wielu autorów, którzy myślą, że robią ważniejsze rzeczy niż robią w rzeczywistości. Jedyną nagrodą za trzepanie tekstów o takim, powiedzmy, Uniwersum DC, jest nadzieja, że krytyka wpłynie mobilizująco na pracę reżyserów i producentów. Krytyk filmowy to żaden tam młodopolski artysta, za którym podąży rząd kobiet.

Rotten Tomatoes, które należy do koncernu Warnera, nie miało żadnego interesu w tym, by zdeptać i zniszczyć raczkujące Uniwersum DC. Osoby decyzyjne w sprawie nominacji do nagrody filmowej w Gdyni to wyczuleni i walczący o poziom polskiego kina ludzie oddani swojej misji. Nikt ma korzyści w nienominowaniu „Historii Roja”, gdyż film ten, podobnie jak „Batman v Superman” czy „Suicide Squad”, lepi się od natłoku złych wyborów producencko-artystycznych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że cóż innego mogliby mówić krytycy, którzy nie wycofują się zazwyczaj ze swojej pierwotnej opinii, ale przyjmijmy pewien punkt widzenia.

555_840x420

Przyjmijmy wersję, że wielu z tych zaniżających ocenę na Rottenie krytyków to ogromni fani uniwersum DC, jak i w ogóle opowieści superbohaterskich. Przyjmijmy, że są wśród nich tacy, którzy twierdzą, że filmy za taką grubą kasę powinny być wyjątkowe. Przyjmijmy, że są to osoby, które zgadzają się, iż DC wypadałoby odnaleźć formułę na odseparowanie się od tego, co w tym samym czasie dzieje się w Marvelu. I „Historia Roja”… Przyjmijmy, że negatywne recenzje pochodzą również od osób, które uznają tematykę Żołnierzy Wyklętych za wspaniały punkt wyjścia, a przynajmniej – godną solidnej produkcji. Przyjmijmy, że to po prostu powinno być dobre kino, a nie naprędce uszyty produkt zastępczy.

O nic więcej nie proszę. Ja. Skromny recenzent.  Przyjmijcie ten punkt widzenia.

REKLAMA