SUPERNOVA. Świetne kino o szukaniu prawdy
W Gdyni zawsze najbardziej interesujące są debiuty, ponieważ – poza branżą filmową, rzecz jasna (reżyser Supernovej był znany ze swoich krótszych form) – jest to dla widza konfrontacja z całkowitą terra incognita. Właśnie w debiutach objawia się prawdziwa kondycja polskiego kina, mianowicie – zuchwałość, rosnąca pewność siebie młodych twórców, swada i światełko nadziei na przyszłość. Takim kinem jest Supernova Bartosza Kruhlika – autorskim, pewnym swojej wartości i dającym nadzieję. Jest to jednak kino również niełatwe i konfrontujące się z fikcją w fikcji. Dobrze widzieć, że ostateczny kształt jest chyba dokładnie taki, jak wymarzył sobie reżyser.
Sytuacja newralgiczna, bo koresponduje ze sprawą, o której głośno obecnie w polskich mediach. Ulice są niebezpieczne, a kara dla nieodpowiedzialnych kierowców to obiekt również politycznych dyskusji. Na drodze obok wsi potrącona zostaje matka z dwójką dzieci. Samochód – rządowy. Można sobie wyobrazić, jak szybko teren zostaje odgrodzony, a służby mundurowe muszą walczyć z rosnącym chaosem komunikacyjnym. Miejsce wypadku staje się bowiem sferą rosnących napięć oraz roszczeń klasowych. Policjanci oraz straż pożarna próbują dojść do ładu, okoliczni mieszkańcy dokonać samosądu, a pasażerowie samochodu uwikłani są w politykę, która może, ale nie musi być wystarczająca, aby całą sprawę zamieść pod dywan. Chaos narasta, rzeczywistość staje się coraz bardziej mętna, a atmosfera gęstnieje od krzyku i pytań. Z pozoru nie wychodzimy poza miejsce zdarzeń oraz czas trwania całej akcji (film trwa dokładnie tyle czasu, ile opisywane wydarzenia), a tak naprawdę – sięgamy do przeszłości, biografii ludzi obecnych na miejscu wypadku oraz trzonu polskości. Wypadek zdarzył się o wiele wcześniej, niż każdy myślał, bo katastrofa jest karą za grzechy ogółu, a nie jednostki.
Ten wycinek z decydującego momentu wydaje się najbardziej interesować reżysera. Ciasno, ale przejrzyście – widzimy bowiem akcję z kilku perspektyw, układamy sobie chronologię wydarzeń, obieramy wektory oceny tej sytuacji. Pomagają w tym piękne, ale nieszpanerskie zdjęcia oraz powolnie narastająca muzyka. Kruhlik bawi się widzem, a przede wszystkim pozwala nam wcielić się w sędziów, zanim dojdzie do jakiejkolwiek drogi sądowej. Oceniamy postawy bohaterów, obserwujemy ich wybory, dowiadujemy się o nich coraz więcej, a nasze przedwczesne opinie są konfrontowane z powolnym odkrywaniem prawdy. Marek Braun, fenomenalnie wcielający się w policjanta, robi tutaj za moralny kompas, a obok niego Anna Mrozowska, grająca policjantkę, która dopiero przechodzi zawodowy chrzest ognia. Marcin Hycnar jest zepsutym politykiem, postacią stojącą po drugiej stronie barykady, ale również kompleksowo podbudowaną ciekawymi motywacjami i nieoczywistością charakterologiczną. Świetnym wyborem castingowym jest obsadzenie pierwszego planu aktorami mało znanymi, nieopatrzonymi, głównie z desek teatrów, nawet nie tych większych. Aktorzy w tym teatrze „na zewnątrz” zachowują klasę, odnajdują się w interakcjach, a przede wszystkim emanują pewnością siebie. Dobrze wiedzieć, że twórcy filmowi stawiają na zdolnych, a nie modnych.
To świetnie zrobione kino, intymne, ale również uniwersalne. Punktowana jest zaściankowość, kłamstwo, sprzeciw wobec prawdy, brak komunikacji, a także demagogia oraz tworzenie fikcji w zależności od potrzeby. Bohaterowie, choć splątani ze sobą tragedią, oddają swoją postawą nie tylko klasy społeczne, ale również strefy wpływów. Najbardziej heroiczni w tym drżącym świecie są ludzie, którzy z własnej woli (oraz przywiązania do prawdy) starają się poukładać to wszystko w całość. Nie jest to łatwe, zarówno narracyjnie, jak i wewnątrz opisywanego świata. Dobrze wiedzieć, że młode polskie kino nie wywraca się pod ciężarem takiego tematu.