Dlaczego zdecydował się pan nakręcić film Chce się żyć, opowiadający o życiu cierpiącego na porażenie mózgowe Mateusza?
Na tę historię trafiłem przez moją przyjaciółkę Ewę Piętę, która nakręciła krótki film dokumentalny Jak motyl o chłopaku z porażeniem mózgowym. Ewa planowała wrócić do tej historii w sposób fabularny, niestety nie zdążyła, przedwcześnie zmarła. Kilka lat po jej śmierci postanowiłem podążyć jej śladem. Z początku miałem sporo obaw i wątpliwości, czy warto na tak smutny temat robić film. Jednak na etapie dokumentacji okazało się, że wcale taki nie musi być. Kiedy poznałem osoby z porażeniem mózgowym, zrozumiałem, że może być to historia o zwycięstwie – co prawda smutnym– ale zwycięstwie.
Czy to dlatego zdecydował się pan ukazać myśli głównego bohatera tak, jakby sam je wypowiadał? Jego kwestie należały chyba do najzabawniejszych z całego filmu.
Trudno jest kręcić film o kimś, kto się prawie nie porusza i nie mówi. Wiedziałem, że główny bohater musi dostać głos, bez tego nie będzie wiadomo, jaki on jest. Jego poczucie humoru rzeczywiście zrównoważyło smutną stronę tego filmu, i dobrze – jak mówiłem, nie chciałem robić smutnego, przygnębiającego filmu. Ten film jest jak życie – chwilami smutny, chwilami wesoły.
Powiem panu, że na początku nikt nie wierzył w ten film, trudno było zebrać na niego środki.
Dlaczego?
Myśli pan, że ludzie garną się, by inwestować w film, w którym główny bohater przez dwie godziny na ekranie nie porusza się i nie mówi?
Myślę, że nie, za to kiedy już powstał, to wielu garnęło się do tego, by go nagradzać. Chce się żyć zdobył na 37. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Montrealu główną nagrodę, a także nagrodę publiczności i jury ekumenicznego. Spodziewał się pan aż takiego sukcesu?
Nie spodziewałem się. Jadąc do Montrealu, nie byliśmy żadnymi faworytami festiwalu. Pierwszy pokaz Chce się żyć był ustawiony na godzinę 10 rano, o tej godzinie nie pokazuje się faworytów. A wyszło tak, że film się spodobał, i to zarówno publiczności, jak i jury. To jest rzadkość na festiwalach, bo jury zwykle nagradza inne filmy niż widzowie. A tu i nagroda od jury, i od publiczności, i od jury ekumenicznego. To było bardzo przyjemne zaskoczenie.
W swoim najnowszym dziele – serialu zatytułowanym Kruk. Szepty słychać po zmroku – zabiera nas pan na mroczne i pełne tajemnic Podlasie. Tu znowu stawia pan na motyw kryminalny. Dochodzi do porwania 11-letniego chłopca. W tym samym czasie do rodzinnego Białegostoku oddelegowany zostaje Adam Kruk, inspektor łódzkiego wydziału kryminalnego, który będzie musiał zająć się tą sprawą. Skąd tym razem czerpał pan inspiracje?
Po przeczytaniu projektu i rozmowach z producentem i scenarzystą zdecydowałem się wybrać w tę podróż, która trwała rok i jak pan widzi, jeszcze się nie skończyła, bo rozmawiamy w montażowni.
Myślę, że kreacje bohaterów pańskich filmów są tak szeroko cenione, ponieważ bohaterowie ci są wyraziści, ale niejednoznaczni. To postaci ambiwalentne, jak Janusz Jasiński czy Wiesław Kalicki z Jestem mordercą. Czy w Kruku znów stawia pan na takie właśnie postaci?
Gdyby scenariusz bazował na czarno-białych, jednowymiarowych postaciach i banalnej intrydze, to sądzę, że nie bardzo by mnie ta historia zainteresowała. Postaci w Kruku są złożone pod kątem psychologicznym, zwłaszcza główny bohater.
W pańskich śląskich filmach bohaterowie zawsze musieli się mierzyć nie tylko z problemami, które dla nich pan przygotował, ale także z miejscem, w którym żyją. Białystok od Śląska dzieli ponad 400 km, ale motyw ten pojawia się także w Kruku.
Serial ma dwa plany czasowe. Pierwszy to współczesność, czyli misja inspektora Kruka, który jedzie do Białegostoku w celu rozwiązania zagadki. Drugi plan rozgrywa się w latach 80., w dzieciństwie głównego bohatera. To, co się wtedy wydarzyło, jest powiązane ze współczesnością. Bohater, chcąc rozwiązać jedną sprawę, musi rozwiązać też drugą. Niezależne od siebie intrygi w pewnym momencie zaczynają się zazębiać.
W rolę inspektora Kruka wciela się Michał Żurawski, który w Jestem mordercą grał milicjanta Marka i pomagał głównemu bohaterowi złapać Wampira. Co zadecydowało, że tym razem to jemu powierzył pan główną rolę?
Z Michałem spotkałem się na planie Jestem mordercą, gdzie grał bardzo ważną, ale jednak drugoplanową rolę. Po tym filmie byłem przekonany, że jest to aktor, z którym chciałbym się spotkać w projekcie, gdzie będzie grał już główną rolę. I tak się złożyło, że kilka miesięcy później trafił do mnie projekt serialu Kruk. Czytając go, od początku widziałem Michała w roli inspektora Kruka.
Czy zamierza pan jeszcze filmowo wrócić na Śląsk?
Jeżeli tylko będę miał jakąś historię do opowiedzenia na Śląsku, to z wielką przyjemnością.
korekta: Kornelia Farynowska