Inny znaczy WYJĄTKOWY – najmądrzejsze produkcje o NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIACH i ZABURZENIACH wrodzonych
Opowiadanie o niepełnosprawności czy wszelkich zaburzeniach od lat ma w sobie coś z przełamywania tabu. W większości społeczeństw dopiero od kilku lat inaczej się patrzy na te kwestie, mówi o nich głośno, uświadamia opinię publiczną. Kiedyś osoby niepełnosprawne były pomijane, piętnowane, ukrywane, stanowiły element niepasujący do pozornie jednorodnej tkanki społecznej czy rodzinnej. Otwieranie oczu i umysłów ukazuje jedno – to nie w nich jest kłopot, ale w reszcie społeczeństwa, które jest przepełnione obawą strachem, wynikającymi z niewiedzy. Istniało bowiem kiedyś okropne przeświadczenie, że niepełnosprawności to straszne choroby. A przecież choroba, to jest coś, czym można się zarazić, coś, co trzeba leczyć i co można wyleczyć. Niepełnosprawności wrodzone, zaburzenia rozwojowe, są jednak czymś innym – z nimi się człowiek rodzi. To zespół cech, z których nie da się wyleczyć. To coś, co powoduje, że niektóre osoby są po prostu nieco inne, wyjątkowe. Czasem jest im o wiele trudniej w życiu, a kiedy indziej… inaczej. Jako zawodowy oligofrenopedagog postanowiłem pochylić się dziś nad produkcjami filmowymi i serialowymi, które w sposób ciekawy, właściwy i przepełniony wrażliwością, a nie tanią sensacją i bezczelnym żerowaniem na emocjach, starają się podejmować problematykę związaną z akceptacją, włączaniem osób z niepełnosprawnościami i wszelkimi zaburzeniami wrodzonymi w tkankę społeczną. Mierzenie się z trudnościami i wspieranie takich osób jest zadaniem szalenie trudnym i wymagającym, a dobre ukazywanie tego na ekranie również wcale nie jest łatwym zadaniem.
Ballada o dążeniu do marzeń wbrew wszystkiemu
Sokół z masłem orzechowym w reżyserii Tylera Nilsona, Mikea Schwartza to całkiem przyjemna opowieść o marzeniach, zaskakującej przyjaźni i wymarzonej przygodzie, która prowadzi prosto do celu – szkoły wrestlingu sławnego Zakapiora. Jest jednocześnie kolejną próbą pokazania tego, że osoby z zespołem Downa mają te same pasje, namiętności. I ta próba jest zwycięska. To lekcja ucząca widzów dobitnie tego, że nieważne, jacy nam się niektórzy ludzie wydają z zewnątrz, TRZEBA traktować każdego tak samo: z szacunkiem i godnością. Każdy ma prawo mieć marzenia, spełniać je. Nawet wbrew logice i… światu. To również traktat o bliskości, bo w życiu i spełnianiu tych marzeń są niezbędne osoby, które cię wspierają. To taka historia, po której obejrzeniu człowiek czuje się lekki i ukontentowany. Tak zwane feel good movies, wśród których znajdują się między innymi Green Book czy Nietykalni. Po Sokole jest mi zwyczajnie dobrze, błogo. To urocza parafraza wątków rodem z Twaina, powieść drogi, która nie pasuje do naszego świata. Chociaż film duetu Nilson & Schwartz nie ruszył mnie tak wewnętrznie jak np. wybitny francuski 8. dzień, to pozostaje takim ciepłym okładem na zbolałą duszę, oderwaną od rozpędzonego świata parabolą. Nie jest to arcydzieło kina, nie jest to nawet bardzo dobry film, jednak takie produkcje są w naszym świecie zwyczajnie potrzebne. To po prostu esencja całkiem mądrego feel good movie, którego największą siłą jest absolutna szczerość i bardzo ciekawy casting. Shia LaBeouf gra tu poniekąd siebie, rozlicza własne grzechy, ale na szczęście całość wykracza trochę ponad jego postać. Szkoda, że nie postawiono tu jednak na całkowitą prostotę, pogubiono nieco pewne wątki, zwłaszcza ten kobiecy, który jest okropnie powierzchowny. Szanuję jednak to, że twórcy nie żerują w Sokole bezczelnie na emocjach, nie starają się niczego na widzu wymusić. A mieli taką możliwość, bo historie z niepełnosprawnością, jako jednym z głównych wątków, bardzo często balansują na tej granicy.
Ósmego dnia Bóg stworzył Georges’a
Ósmy dzień to historia pewnego specjalisty od wizerunku, który spotyka na drodze nietypowego przyjaciela, Georges’a. Magnesem, który przyciąga widzów, jest w filmie Jaco Van Dormaela z 1996 roku aktorski gigant, czyli Daniel Auteuil. Facet ma niesamowitą umiejętność grania zarówno postaci komediowych, jak i dramatycznych. Potrafi stać się totalną gapą, nieudacznikiem, by w następnym filmie wcielić się w rekina biznesu. Jednak to nie on jest największą gwiazdą poruszającego tego filmu, a Pascal Duquenne, aktor z zespołem Downa. Największą siłą produkcji Dormaela jest jej uniwersalność. O niepełnosprawności nie mówi się łatwo, język kina od lat 90. się też diametralnie zmienił. Dlatego ze świecą szukać tak aktualnego filmu, jak ten rodem z Francji. To rozmontowujący duszę na części melancholijny, słodko-gorzki traktat o potrzebie przyjaźni, jej esencji, poszukiwaniu wsparcia, a także… zwykłych ludzkich potrzebach, które posiadają wszyscy, bez względu na choroby, zaburzenia i wrodzone dysfunkcje. Szukacie wzruszeń? Tutaj są gwarantowane!
Pingwiny, hałasy i emocje
Produkcją, która naprawdę trafnie podejmuje m.in. problematykę funkcjonowania osób z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, jest serial Atypowy od Netflixa. Robi to może mniej spektakularnie niż kultowy Rain Man, ale przez to… lepiej. W mojej opinii film Barry’ego Levinsona bardzo mocno operuje na skrajnym, bardzo zaburzonym przykładzie osoby ze spektrum pozbawionej wsparcia i zajęć wspierających jej rozwój społeczny, przez to trochę doszukuje się elementu… cyrkowości i fałszuje nieco postrzeganie istoty problemu. Dlatego Atypowy to nie tylko propozycja dla pedagogów i terapeutów pracujących z takimi osobami, ale też świetny serial dla wrażliwych widzów, dla których jest to niewiadoma. Może czwarty sezon spuścił nieco z tonu; mocno zahacza o inne tony i przeistacza się bardziej w dramat typu YA, ale to i tak zabawna, trafna wiwisekcja świata z perspektywy osoby tak ciekawej, fascynującej jak Sam Gardner. Ja sam współpracuję od lat z osobami ze spektrum i tutaj wiele z ich zachowań jest niezwykle trafnie ukazanych. Co ciekawe, każdy indywidualny przypadek reprezentujący wspomniane zaburzenia jest szalenie odmienny, dlatego Sam jest trochę takim amalgamatem różnych osób. Fascynuje i pobudza do refleksji. Duża w tym zasługa aktorstwa Keira Gilchrista wcielającego się w rolę głównego bohatera. Atypowy to też intrygujący traktat o rodzinie, która radzi sobie z brakiem zrozumienia społecznego, dostosowuje się do potrzeb wyjątkowego syna, ale też dzieli zwykłe, codzienne problemy każdej amerykańskiej familii.
Poczucie godności w polskim wydaniu
Jedyna polska produkcja w moim zestawieniu, czyli Chce się żyć. Film z wybitną rolą Dawida Ogrodnika, czyli jednego z największych współczesnych polskich kameleonów kina. To produkcja, która przybija i pokrzepia jednocześnie. Świetnie pokazuje jedno – osoby niesamodzielne mają prawo do miłości, normalności i tych samych emocji co wszyscy. Kino, które gniecie i uwiera. Bardzo przy tym ważne i mądre.
Paul Rudd w podróży uczy i bawi
Opiekun jest bardzo typową netflixową średniawką z bardzo dobrymi momentami. Wyróżnia się jednak bardzo trafną i zgodną z literaturą próbą ukazania tego, jak powinno się pomagać osobom, które nie są samodzielne. Historia pisarza (Paul Rudd), który nie może się otrząsnąć po śmierci syna i zostaje opiekunem niepełnosprawnego nastolatka, ma ogromny potencjał. Widać, że twórcy chcieli uderzyć w te same struny co Nietykalni. Wyszło nieco gorzej, bo jednak zbyt wiele tu scenariuszowych mielizn i powtarzalności. Niemniej całość ogląda się całkiem przyjemnie. I chociaż tematyka jest trudna, to czasami można się pośmiać. Jednak nie mogłem się otrząsnąć z wrażenia rozczarowania, bo to trochę samograj, nie zaangażowałem się jakoś bardzo mocno w historię obydwu bohaterów. To w końcu kino drogi, które uwielbiam, jest ciekawy konflikt charakterów, ale wszystko… wydaje się napisane pod jakiś klucz, według wzorca, który ma wywołać konkretne emocje, a jakoś nie wywołuje. Są tylko, jak pisałem, bardzo dobre aspekty i momenty związane z tzw. zasadą ALOHA. To akronim, którego litery oznaczają po kolei: A = ask (pytaj); L = listen (słuchaj); O = observe (obserwuj); H = help (pomagaj); A = ask again (pytaj ponownie). Opiekun to niemal wzorcowy przykład tego, jak można i powinno się to robić.
Traktat o powołaniu i szacunku do człowieka
Arcydzieło, o którym powinno się mówić więcej i niesamowity pojedynek osobowości dwóch wybitnych artystów, będący jednocześnie wspaniałą ich symbiozą, czyli Przebudzenia. To jeden z najsmutniejszych i najbardziej miażdżących emocjonalnie filmów, jakie miałem okazję widzieć. Historia doktora Sayera, który przypadkiem odnajduje sposób na wybudzenie osób pogrążonych w trwającej lata katatonii; nie jest to jednak bajka z hollywoodzkim happy endem. Film doskonale pokazuje natomiast jedno – czym jest powołanie do zawodu lekarza. Przed przybyciem Sayera katatonicy nie są traktowani jak żywi ludzie, tylko jak manekiny, a jedyną osobą, która stara się do nich dotrzeć, jest główny bohater grany przez nieodżałowanego Robina Williamsa. Aktorsko to film wybitny (takiego Roberta De Niro na ekranie nie widzieliście), niestety nieco zapomniany, bo szalenie trudny w odbiorze, niedający zbyt wiele nadziei, a jednocześnie pokazujący, że pragnienie życia to największa siła. Widziałem tylko raz w całości. Nie byłem w stanie więcej, tak rozrywa serducho.