REKLAMA
Szybka piątka
Niekoniecznie z TOPU wszech czasów. Nieoczywiste filmy, które uważamy za ARCYDZIEŁA

REKLAMA
Jan Brzozowski
- Noc amerykańska – najpiękniejszy film o powstawaniu filmu w historii filmu. Autor 400 batów przedstawia w Nocy amerykańskiej proces realizacji fikcyjnego melodramatu Poznajcie Pamelę. Dzielna ekipa pod wodzą reżysera Ferranda (w tej roli sam Truffaut) musi mierzyć się z kolejnymi przeciwnościami losu: romansami nawiązującymi się na planie niemalże samoistnie, załamaniem nerwowym amerykańskiej gwiazdy, podstarzałą diwą wiecznie mylącą drzwi wejściowe z szafą oraz nieskorym do współpracy kotkiem. Dużo w Nocy amerykańskiej humoru, dużo autotematycznych i autobiograficznych refleksji, dużo wspaniałej muzyki skomponowanej przez niezastąpionego Georges’a Delerue, ale zdecydowanie najwięcej czystej miłości do kina – ukochanego medium nas wszystkich. Kiedy ktoś pyta mnie o ulubione filmy, nigdy nie zapominam o (nieoczywistym) arcydziele Truffauta.
- Piętno śmierci – słyszysz Kurosawa, myślisz kino samurajskie? Nie tym razem. Piętno śmierci to najwyższych lotów dramat egzystencjalny. W jego centrum Kurosawa umieścił starego urzędnika, który dowiaduje się o śmiertelnym nowotworze pustoszącym jego bezbronne ciało. Ostatnie dni życia bohater postanawia poświęcić na przeforsowanie projektu budowy placu zabaw w jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta. Wspaniały film, przygnieciony w dorobku Kurosawy przez znacznie bardziej popularne tytuły.
- Palacz zwłok – brawurowa ekranizacja powieści Ladislava Fuksa. Palacz zwłok pozwala spojrzeć na Holokaust oczami kolaboranta-psychopaty, który systematycznie pozbywa się kolejnych członków najbliższej rodziny ze względu na ich żydowskie pochodzenie. Film Juraja Herza zachwyca jednak nie tylko oryginalną fabułą – jego największą zaletą jest warstwa audiowizualna, stanowiąca fantastyczne połączenie długich jazd kamery, ujęć POV, efektu rybiego oka i hipnotyzującej muzyki autorstwa Zděnka Liški. Nieoczywiste arcydzieło, ginące w odmętach czechosłowackiej Nowej Fali, którą utożsamia się przede wszystkim z filmami Miloša Formana i Jiříego Menzla.
- Kuzyni – drugi pełnometrażowy film w dorobku Claude’a Chabrola. W debiutanckim Pięknym Serge’u reżyser przedstawił historię powrotu młodego mieszczanina na rodzinną wieś; w Kuzynach odwrócił tę sytuację, wysyłając chłopaka ze wsi do Paryża na studia. Nieśmiały, skromny Charles (Gerard Blain) zatrzymuje się w stolicy u swojego kuzyna Paula (Jean-Claude Brialy) – obracającego się w „wyższych sferach” dandysa. Paul zaczyna wprowadzać Charlesa do swojego towarzystwa, dla którego nie liczy się nic prócz wydawanych na lewo i prawo pieniędzy oraz dobrej zabawy pod postacią kolejnych hucznych imprez. Nieco zapomniany film Chabrola jest dla mnie jednym z największych osiągnięć francuskiej Nowej Fali; arcydziełem, w którym spotykają się Jules i Jim, Słodkie życie oraz Reguły gry (a inspirować mógł się Chabrol jedynie filmem Renoira).
- Alleman (Dwanaście milionów Holendrów) – dokumentalna cegiełka mojej piątki. Film Berta Haanstry najprościej można by określić jako portret narodu. Wybitny dokumentalista pilnie przygląda się swoim rodakom, rejestrując na taśmie zarówno proste codzienne czynności (wyjście z psem do parku, gra w szachy ze znajomym), jak i te bardziej niezwykłe wydarzenia (dyskusja pod popiersiem Hitlera na targu, różnego rodzaju wyczyny sportowe). Kolejne fenomenalne ujęcia są ze sobą zestawiane za pomocą luźnych skojarzeń, co nadaje całości charakteru filmowego notatnika – tworu stale ewoluującego, spontanicznego, a zarazem podporządkowanego autorskiej wizji reżysera. Dokumentalne arcydzieło, o którym mało kto dziś pamięta.
Tomasz Raczkowski
- Lustra i pióra – zwycięzca Festiwalu w Rotterdamie z 2018 roku to film mocno niszowy, który nie przebił się specjalnie do świadomości widzów na świecie, nawet tych „arthouse’owych”. Co więcej, opinie, z jakimi spotkałem się wśród tych, którzy film widzieli w obiegu festiwalowym, są raczej podzielone, a ich średnia lokowałaby debiutancki film Cai Chengjie w rejonach solidnego, ale nie wybitnego dzieła niszowego. Ja tymczasem uważam Lustra i pióra za film olśniewający, w brawurowy sposób łączący mocny społeczny przekaz, feministyczną krytykę, etnograficzne detale i ironiczne zabawy konwencją, oferując frapującą podróż do świata ludzi, duchów i ludzi-duchów. Uważam, że to prawdziwe „przeoczone arcydzieło”, które zasługuje na odkrycie i docenienie w dużo większym zakresie, niż się do tej pory stało.
- Trzecia część nocy – wielu odbiorców może odrzucać ekspresyjność i niemal kakofoniczna formuła kina Żuławskiego, ale dla mnie to właśnie w nich tkwi wyjątkowość tego kina. A arcydzieło tej konwencji polski reżyser zrealizował już w swoim debiucie pełnometrażowym, czyli Trzeciej części nocy – surrealistycznej podróży w mroczne rubieże zbiorowej pamięci ku istocie doświadczenia wojennego szaleństwa. Film Żuławskiego, oparty na półautobiograficznym wspomnieniu losów własnej rodziny w okupowanym Lwowie, to dla mnie filmowy odpowiednik Trans-Atlantyku Gombrowicza, bezkompromisowo i niemal bluźnierczo rozsadzający martyrologiczno-bogoojczyźnianą wizję II wojny światowej i miejsca jednostki w trybach historii. Jeden z bardziej szalonych i ważniejszych filmów polskich.
- Twin Peaks: Ogniu, krocz ze mną – w momencie premiery wielu ludzi odrzuciło wizję Twin Peaks tak odmienną od serialowego miksu groteski, kryminału i nostalgicznej opery mydlanej. Dziś recepcja kinowego prequela kultowego serialu jest nieco lepsza, ale pozostaje w cieniu i telewizyjnej produkcji, i innych filmów Lyncha. Tymczasem ja sądzę, że to jedno z najlepszych osiągnięć reżysera – znakomicie rozgrywające oczekiwania widzów i przebijające sentymentalny nimb oryginalnego Twin Peaks (co stanowiło pierwszy krok w kierunku totalnej dekonstrukcji jego fenomenu w The Return), proponujące frapującą i niejednoznaczną, a przede wszystkim obłędnie zrealizowaną wizję przeżerającego pozorną idyllę zła. Ogniu, krocz ze mną na przemian hipnotyzuje, zadziwia i przeraża, tworząc niesamowity ekstrakt Lynchowskiego imaginarium, pokazywanego tu chyba w najbardziej brutalnej i mrocznej odsłonie.
- The Limits of Control – filmy Jima Jarmuscha zawsze opierały się na „nudnie” snujących się sekwencjach, ale film z 2009 roku zaskoczył chyba nawet fanów Amerykanina. The Limits of Control to kontemplacyjna niby-opowieść, niby-refleksja tkana wokół tematów komunikacji międzyludzkiej i postaw wobec świata. Powolna, niemal ambientowa konstrukcja filmu otwiera na swobodny przepływ myśli i zdarzeń, nie proponuje jasnych puent ani narracyjnych „uatrakcyjniaczy”, tworząc coś na kształt niepowtarzalnej filmowej medytacji. Wielu ta formuła odrzuca, dla mnie jednak to błysk geniuszu Jarmuscha, podkręcającego swój styl do ekstremum i tworzącego współczesnego dalekiego kuzyna 2001: Odysei kosmicznej „wychowanego” w konwencji kryminału.
- Magical Girl – Zwycięzca Złotej Muszli na festiwalu w San Sebastian z 2014 roku to jeden z najbardziej ekstrawaganckich i intrygujących komentarzy społecznych we współczesnym kinie. Carlos Vermut opowiada szaloną, trochę przygnębiającą, trochę przerażającą historię, w której splatają się losy kilku postaci na różny sposób doświadczających osaczenia przez współczesny świat, zdominowany przez konsumpcyjny kapitalizm, klasowe stratyfikacje i paradoksalne klatki zależności i moralności. Kolejne niedocenione arcydzieło, tnące na odlew XXI wiek z siłą równą Parasite.
REKLAMA