Najciekawsze filmy BERLINALE 2024. Sasquatche, kino grozy i science fiction z Sandlerem
Berlinale 2024 już zakończone, a członkowie redakcji FILM.ORG.PL wybierają najciekawsze filmy tegorocznej edycji festiwalu. Na które tytuły warto czekać?
Michał Kaczoń
1. Sasquatch Sunset – to przedziwny film, w którym Jesse Eisenberg, Riley Keough, Chritophe Zajac-Denek i Nathan Zellner, współreżyser filmu, ubrani w stroje sasquatchy, biegają po lesie, uprawiają seks, jedzą rośliny i walczą o przetrwanie, wbrew przeciwnościom losu. Film po części przypomina programy przyrodnicze typu „z kamerą wśród zwierząt”, by w pewnych momentach zaskoczyć głębią przekazu niczym z egzystencjalnego dramatu, a po chwili uraczyć widza niewybrednym, fekalnym humorem. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Sasquatch Sunset to film nietypowy i zdecydowanie nie dla każdego widza, ale zdecydowany w swoich założeniach i świetnie oddający je na ekranie. Dowcipy fekalne lecą tu na prawo i lewo, a eksces ich użycia jest aż komiczny. Kiedy jednak film wchodzi w poważniejsze tony i pokazuje nam wszystkie sceny ratowania życia, potrafi silnie zaangażować i oddziaływać. Dość powiedzieć, że na scenie z dzieckiem nie tylko porządnie się wzruszyłem i przejąłem, co jeszcze pomyślałem sobie: „To jest życie”. Film braci Zellnerów w ciekawy sposób pokazuje, że człowiek jest zwierzęciem stadnym oraz ssakiem, a przedstawiciele tego gatunku w specyficzny sposób opiekują się swoim potomstwem. To wyjątkowo ludzka i poruszająca opowieść. Bardzo cieszę się, że mogłem ją zobaczyć.
2. La Cocina – czyli film o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami kuchni wielkiej knajpy na Times Square. Angażująca historia rozpisana na wielu bohaterów zaskakuje swoim tempem, ciekawą charakterystyką postaci, niewybrednym humorem oraz kilkoma zabiegami formalnymi, które przykuwają uwagę. Dynamika i chaos, bon moty i one-linery, wirtuozeria rozpędzonego mastershota i bardziej stonowane momenty, szalona scena powodzi spowodowana awarią automatu z Cherry Coke czy wreszcie pełne pasji monologi o rzeczach najważniejszych to chleb powszedni dzieła sygnowanego nazwiskiem Alonso Ruizpalaciosa. La Cocina to film sprawnie zrealizowany, fajnie przemyślany, dający miejsce na różnorodne refleksje i punkty widzenia, ciekawie operujący czasem i poczuciem jego upływania. Zwyczajnie zaskakujący, angażujący i ciekawy.
3. Treasure – Stephen Fry i Lena Dunham jadą do Polski w celu poznania historii losów swojej rodziny, która musiała uciekać do Stanów przed Zagładą. Fabuła filmu Julii von Heinz jest rażąco podobna do projektu A Real Pain Jessego Eisenberga, ale rozgrywana jest w nieco inny sposób. To zresztą projekt bazujący na powieści Lily Brett, rozgrywający się na początku lat 90. i okraszony specyficznym kolorytem tamtych czasów. Opowieść prowadzona jest „na poważnie”, choć filmowi nie brak też bardziej humorystycznych momentów. Świetnie wypada Stephen Fry, który wiarygodnie mówi po polsku – dokładnie jak ktoś, kto dziesięciolecia spędził w Stanach, więc ma naleciałości amerykańskiego akcentu. Świetne są też role dalszego planu – charakterystyczne i wyraziste – Tomasz Włosok, Sandra Drzymalska, Iwona Bielska czy Zbigniew Zamachowski.
4. The Devil’s Bath – mroczna, brudna i oblepiająca opowieść o XVII wieku i społecznych normach, które więżą ludzi w sytuacjach, z których chcieliby się wydostać. Dramat miesza się tu z horrorem, a egzystencjalizm z elementami gore. Nowy film duetu Veronika Franz i Severin Fialla przyciąga swoim specyficznym klimatem, ciekawą historią oraz pięknie sfilmowaną rzeczywistością. Momentami czuć tu ducha Czarownicy Roberta Eggersa, by w innych przywodzić na myśl krwawe sceny rodem z Gry o tron. Ciekawa mieszanka stylistyczna i krytyka obrzędów religijnych, które alienują człowieka, mogąc tym samym doprowadzić do tragedii. Mocarna scena otwierająca i intrygująco zarysowana spirala dalszego budowania napięcia. Plus za nienachalną queerowość, która staje się tu jednym z powodów do potrzeby zmian.
5. Spaceman – czyli samotność astronauty w kosmosie. Adam Sandler jako czeski kosmonauta, który dryfuje na orbicie i próbuje nawiązać kontakt z coraz bardziej oddalającą się od niego (w sensie emocjonalnym, ale też fizycznym) żoną oraz Paul Dano jako stwór, który towarzyszy mu w rozmyślaniach o życiu, śmierci, miłości i nadziei. Film Johana Rencka to niby nic nowego w gatunku opowieści o eksploracji kosmosu, ale historia jest na tyle sprawnie opowiedziana, a głos Paula Dano na tyle ciepły i kojący, że ogląda się to bez większego bólu, a chwilami z niemałą przyjemnością. Na dodatek bohater Dano może pomóc widzom oswoić się nieco z arachnofobią. Przyjemne nihil novi.
+ BONUS: The Visitor – najnowszy film Bruce’a La Bruce’a to nietypowe kinowe doświadczenie. Oglądanie pornografii w kinie zawsze jest w końcu pewnego rodzaju doświadczeniem granicznym, a The Visitor w ciekawy sposób testuje granice – tak dobrego smaku, jak i artyzmu w kinie czy nawet samej pornografii (jakie są np. granice w ukazywaniu kazirodztwa?). Ten film to nie tylko zaskakujący eksperyment formalny, ale też ciekawe rozważania na temat tego, czemu pewne granice są w życiu potrzebne. Wydaje się, że ich brak teoretycznie daje wolność, ale też, może nieco zaskakująco, daje też poczucie pewnej pustki. W tym względzie The Visitor zdaje się pokazywać nihilizm w najczystszej postaci i próbę wypełnienia rozkoszą nietypowej pustki, powstałej z braku ograniczeń. Przekraczanie granic widziane zaś jako bariera, która może dać ukojenie i uniesienie, sens i strukturę. Przedziwne, ale wyjątkowo wyraziste doświadczenie. W sumie ogromnie się cieszę, że miałem szansę obejrzeć ten film i że wkrótce trafi on do polskich kin w ramach LGBT Film Festival. Jestem bardzo ciekawy reakcji publiczności.
Tomasz Raczkowski
1. Chime – w różnej maści podsumowaniach często (zbyt często) używa się zwrotu „ukryta perełka”. Jednak w przypadku Chime Kiyoshiego Kurosawy to sformułowanie jest jak rzadko uprawnione – japoński średni metraż nie dość, że pokazywany był w pozakonkursowej sekcji specjalnej, to jego tytuł nie widniał w harmonogramach, ponieważ został włączony w blok A Kind of Freedom, w którym sparowano go z bardzo przeciętnym August My Heaven. Tych jednak, którzy trafili na seans filmu twórcy Kuracji i Tokijskiej sonaty, czekała prawdziwa gratka – Chime to precyzyjna do bólu, intensywna i niepokojąca opowieść grozy, która zjada w przedbiegach 3/4 horrorów w repertuarze kinowym. To był zdecydowanie mój najbardziej oddziałujący na wyobraźnię seans tegorocznego Berlinale, pozostawiający wręcz pewien niedosyt, bo chciałoby się więcej niż tylko 45 minut.
2. A Different Man – A24 specjalizuje się w filmach nie do końca wpasowanych w mainstream i biorących widza pod włos. Taki jest też A Different Man Aarona Schimberga, wzorcowo splatający dziwność, egzystencjalny dramat, groteskowy humor i dawkę makabry. Lekko surrealistyczna opowieść o samoocenie i kontroli nad własnym „ja” ogląda się świetnie, a Sebastian Stan zasłużenie odebrał nagrodę za główną rolę. Nawet jeśli Schimberg nie do końca dowozi ostatni akt, to jego film jest już do tego miejsca na tyle napędzony, że można przymknąć na to oko.
3. Sasquatch Sunset – na papierze wygląda to jak całkowita zgrywa i przegięty projekt w nurcie midnight movies. Ale film braci Zellnerów jest czymś więcej niż żartem o czterech Wielkich Stopach chodzących po lesie i rzucających kupą. Z pozornie abstrakcyjnego pomysłu twórcy wyciągają solidne pokłady ekokrytyki, tworząc coś w rodzaju surrealistycznego filmu przyrodniczego, do tego posiadającego bardzo mocną dramaturgię i psychologiczne oraz społeczne puenty. Nie dajcie się zwieść szatkom Nocnego Szaleństwa, to jeden z ciekawszych projektów w ostatnim czasie i wyróżniający się film tegorocznego Berlinale – szkoda, że nie w konkursie.
4. The Devil’s Bath – więcej na temat nowego filmu Veroniki Franz i Severina Fiali pisałem w recenzji, tutaj powtórzę więc tylko, że The Devil’s Bath to technicznie nienaganne, wciągające psychologiczne kino grozy, które zamiast łatwych gatunkowych schematów wybiera ciekawy komentarz społeczny. Być może najbardziej spełniony film austriackiego duetu, a na pewno jeden z najciekawszych seansów mojego Berlinale.
5. Empire – przyznam bez bicia, że niełatwo było mi zdecydować o tym, jaki film znajdzie się na ostatniej pozycji w mojej piątce. Z 20 filmów, które obejrzałem na tegorocznym festiwalu, z czystym sumieniem w tym zestawieniu umieściłem 4 powyższe, natomiast przy każdym kandydacie do wolnego miejsca pojawiały się znaki zapytania. Zdecydowałem się ostatecznie wskazać Empire Bruno Dumonta, przede wszystkim dlatego, że ubawiłem się na seansie jak prosię. Ale dodatkowym czynnikiem jest dla mnie fakt, że Empire to film absolutnie bezkompromisowy i bezczelny, w przeciwieństwie do wielu festiwalowych propozycji z pewnością „jakiś”. Zainteresowane osoby odsyłam do mojego pełnowymiarowego omówienia francuskiego filmu.
Jan Brzozowski
1. Averroès & Rosa Parks – Nicolas Philibert powraca z kolejnym wybitnym dokumentem. Francuski reżyser kontynuuje obserwację rodzimej służby zdrowia, przenosząc kamerę na teren dwóch oddziałów paryskiego szpitala psychiatrycznego. Averroès & Rosa Parks stawiam jeszcze stopień wyżej niż Adamant, który przyniósł Philibertowi, dość niespodziewanie, ubiegłorocznego Złotego Niedźwiedzia. Narracja dokumentu jest bardziej skonkretyzowana, skupiona na rozmowach między lekarzami a kilkoma charakterystycznymi pacjentami. Udało się tutaj uchwycić momenty niezwykłej szczerości, przedstawić pacjentów nie jako obiekty cudzej troski, ale czujące i myślące jednostki, z własnymi aspiracjami, marzeniami i troskami.
2. Sasquatch Sunset – zdecydowanie najlepszy film fabularny, jaki udało mi się obejrzeć podczas tegorocznego Berlinale. Szalona przygoda z gromadą sasquatchy w rolach głównych, o dużo głębszej i poważniejszej treści, niż może się to na pierwszy rzut oka wydawać. Po więcej odsyłam do mojej recenzji.
3. Made in England: The Films of Powell and Pressburger – przegląd twórczości kultowego duetu reżyserskiego przeprowadzony pod narracyjne dyktando Martina Scorsese. Autor Wściekłego byka oprowadza nas po filmach Powella i Pressburgera, tak jak czynił to niegdyś w dokumentach na temat historii kina amerykańskiego i włoskiego – a zatem łącząc elementy autobiograficzne z wysokojakościową wiedzą na temat dziejów dziesiątej muzy. Słuchanie wywodu Scorsese to czysta przyjemność. Podobnie jak oglądanie ekstrawaganckich wytworów wyobraźni Powella i Pressburgera.
4. Between the Temples – czuła wariacja na temat Harolda i Maude Hala Ashby’ego. Nathan Silver analizuje w swoim nowym filmie relacje między czterdziestoletnim, żydowskim kantorem a siedemdziesięcioletnią nauczycielką muzyki, której największym marzeniem jest organizacja własnej Bar mitzwy. Relacja ubogaca obie strony, piętnem permanentnym odbija się jednak na życiu granego przez Jasona Schwartzmana kantora, pomagając mu przezwyciężyć stan depresyjny po stracie żony. Pełno w Between the Temples zaskakującego humoru sytuacyjnego (vide wybitna, dwudziestominutowa kulminacja przy rodzinnym stole), wyłapywanego przez czujną kamerę Seana Price’a Williamsa.
5. The Cats of Gokogu Shrine – filmy dokumentalne prezentowały podczas tegorocznego Berlinale bardzo wysoki poziom. Tezę te potwierdza najnowszy film Kazuhiro Sody – dokument obserwacyjny poświęcony kotom gromadzącym się na wyspie Ushimado, wokół tytułowej świątyni. Wybrałem ten seans dla kotów, otrzymałem jednak znacznie więcej. Portret małej społeczności, film o cyklu życia i śmierci, opowieść o harmonii natury i współegzystencji gatunków. Przed rozpoczęciem filmu Soda podziękował wszystkim „aktorom”, bez których film nigdy by nie powstał: kotom, ludziom, roślinom oraz insektom. Dawno nie słyszałem niczego tak uroczego i szczerego zarazem.