ZŁAP MNIE, JEŚLI POTRAFISZ. Siła tkwi w prostocie
Frank Abagnale Junior – pilot, lekarz, asystent prokuratora i… genialny oszust. Nigdy nie uczęszczał do szkoły lotniczej, nie studiował też medycyny ani prawa. Dlaczego? Ponieważ Frank był wówczas licealistą. Napisany przez życie scenariusz mógł zaowocować perełką kina sensacyjnego lub ciekawym akcyjniakiem – historię młodocianego fałszerza można było pokazać na wiele sposobów, ale Steven Spielberg nawet nie próbował maskować tego potencjalnie szokującego zwrotu akcji, czyniąc z niego iście komediowy oręż Złap mnie, jeśli potrafisz. I całe szczęście.
Podobne wpisy
Amerykański system nauczania dopuszcza awanse szczególnie uzdolnionych uczniów, dzięki czemu najwybitniejsi są w stanie zdobyć tytuł doktora już jako nastolatkowie – Złap mnie, jeśli potrafisz udowadnia jednak, że Stany Zjednoczone pozwalają na znacznie więcej. Opowieść o Franku Abagnale’u Juniorze, który jeszcze przed ukończeniem dziewiętnastego roku życia zdążył “zarobić” 2,5 miliona dolarów oraz zwiedzić kawał świata jako pilot linii lotniczych Pan Am, w międzyczasie będąc także lekarzem, a nawet asystentem prokuratora, zdaje się czymś tak nieprawdopodobnym, że trudno uwierzyć, by mogła zrodzić się w głowach scenarzystów. I słusznie, gdyż film Stevena Spielberga powstał w oparciu o wydaną w 1980 roku pół-biograficzną powieść Catch Me If You can Abagnale’a (napisaną wespół ze Stanem Reddingiem).
Akcja Złap mnie, jeśli potrafisz rozgrywa się na przełomie lat 60. i 70., dzięki czemu pole do popisu miały przede wszystkim osoby odpowiedzialne za doznania wizualne. Pod tym względem film zachwyca już od momentu sekwencji początkowej, która wyraźnie nawiązuje do minimalistycznego stylu Saula Bassa – mistrza czołówek, z którego usług korzystali w przeszłości najwięksi hollywoodzcy reżyserowie. Ogółem można ten obraz uznać za swoisty hołd dla stylistyki tamtej epoki, jednak nie jest on pustą laurką, a bardzo ciekawą (i świetnie zrealizowaną) opowieścią o dość prostych wartościach. Prostotę można natomiast uznać za słowo-klucz, gdyż to w niej tkwi cały urok i siła Złap mnie, jeśli potrafisz.
Warto pamiętać, że choć przyzwyczaił nas do rozmachu i mocno rozbuchanych produkcji, twórca Parku Jurajskiego nieszczególnie dobrze wszedł w nowe tysiąclecie. Przejmujące A.I. Sztuczna inteligencja oraz efektowny Raport mniejszości przyjęto względnie dobrze, zewsząd podkreślając jednak łopatologiczne podejście reżysera oraz zupełnie zbędne przegadanie obu filmów. Jakże odmienna, prosta i niezobowiązująca opowieść o Franku Abagnale’u okazała się więc dla Spielberga nie tylko odskocznią od trudnych zagadnień science fiction, ale przede wszystkim pozwoliła wrócić jednemu z najbardziej uznanych współczesnych reżyserów na właściwy tor.
Choć film porusza momentami trudną tematykę, mocno podkreśla wpływ rozpadu domowego ogniska na młodego człowieka oraz finansowe problemy klasy średniej w czasach, gdy amerykańska gospodarka wycieńczona była długotrwałą i nieefektywną wojną w Wietnamie, komediowa otoczka świetnie te napięcia rozładowuje. Nawet nasz główny bohater – bezczelny przestępca – ukazany jest w taki sposób, że właściwie trudno go nie lubić, a każde jego spotkanie z ojcem – niegdysiejszym wzorem, znajdującym się obecnie na dnie, ale wciąż wierzącym w sukces – to poruszający dla widza moment. Ostatecznie Frank Junior jest przecież tylko zagubionym dzieciakiem, który w życiu próbuje sobie radzić, korzystając z uroku osobistego i umiejętności zdobywania ludzkiej sympatii.
Sam zainteresowany nie brał co prawda udziału w tym przedsięwzięciu, ale pochlebnie wypowiadał się o pracy filmowców – Spielberga uważał za jedyną osobę, która może tę historię udźwignąć, komplementował też scenarzystę Jeffa Nathansona, z pełnym zrozumieniem podchodząc do scenariuszowych upiększeń jego biografii. Najlepszym przykładem jest podobno tak genialnie odegrany przez Christophera Walkena (nominacja do Oscara) ojciec, który w rzeczywistości nie miał z Frankiem Juniorem zbyt dobrych relacji – to jednak mało istotne z filmowego punktu widzenia. Dla nas liczyć powinna się raczej przypowieść o dwóch małych myszkach, stanowiąca swego rodzaju motto, a zarazem najbardziej pamiętny cytat ze Złap mnie, jeśli potrafisz.
Walken, choć wybitny, jest tu jednak postacią marginalną, a pierwsze skrzypce grają oczywiście Leonardo DiCaprio (Frank Junior) oraz Tom Hanks (Carl Hanratty). Ich potyczka i wzajemne zbliżanie się do siebie na przestrzeni lat to aktorski majstersztyk – kolejny dowód na królowanie w Hollywood dla Hanksa i moment przełomowy dla już wówczas uznanego, choć zaledwie dwudziestoośmioletniego DiCaprio, dla których doskonałe tło odegrała cała świetnie wyselekcjonowana ekipa (na czele z młodziutką Amy Adams i odpowiedzialnym za jedną z najbardziej komicznych scen Martinem Sheenem).
Całe to odświeżenie wyraźnie zmęczonego science fiction portfolio Spielberga okazało się zaskakująco… Spielbergowskie. Główny bohater Złap mnie, jeśli potrafisz to młodziak (choć już nie dziecko), którego perypetie w pewnym sensie można by podciągnąć pod wyznaczniki kina Nowej Przygody, jednak wszystko to byłoby niczym, gdyby nie narracyjna precyzja i pieczołowitość rozwoju sytuacji, w którą świetnie wpleciono elementy humorystyczne, a przecież właśnie to – choć może niewidoczne na pierwszy rzut oka – jest najważniejszym z wyróżników filmowego stylu Spielberga.
Wszystko to sprawia, że Złap mnie, jeśli potrafisz zapewnia widzom bardzo przyjemne doznania, nie szczędząc momentów rozbrajających mimo poważnego tonu całej historii. To także najlepszy z możliwych dowodów, że “dobry” nie zawsze znaczy “efektowny”. Film urzeka właściwie na każdej płaszczyźnie, lecz paradoksalnie nie ma tu szczególnie zaskakujących widza momentów. Spielbergowi udało się wykreować obraz bardzo esencjonalny, niemal zupełnie pozbawiony zbędnego efekciarstwa – historia Franka Abagnale’a Juniora sama w sobie jest wciągająca, a dzięki świetnej oprawie wizualnej i delikatnym, podkreślającym stylistykę filmu kompozycjom Johna Williamsa oraz zabawnym dialogom i – przede wszystkim – aktorskim popisom składa się na filmowy majstersztyk, który po prostu trzeba obejrzeć.
korekta: Kornelia Farynowska