ZAGINIONY SYMBOL. Recenzja pierwszego odcinka serialu na podstawie książki DANA BROWNA
Bardzo czekałam na nową ekranizację Dana Browna, gdyż jego książki od zawsze stanowiły dla mnie kategorię guilty pleasure. Niestety adaptacje filmowe, mimo iż z gwiazdorską obsadą i wieloma milionami budżetu, zupełnie mnie nie porwały. Ostatnio zrobiłam sobie cały ich maraton i muszę przyznać, że wynudziłam się okropnie. Czy serial oddaje w końcu sprawiedliwość profesorowi Robertowi Langdonowi?
I tak, i nie. Zaginiony symbol, czyli trzecia książka opowiadająca o przygodach profesora Harvardu, powstała wiele lat po wielkim sukcesie Kodu Leonarda da Vinci, a chronologicznie jest sequelem do tegoż dzieła. W dniu jej premiery sprzedano aż milion egzemplarzy, co sprawiło, że została ona okrzyknięta najszybciej sprzedającą się powieścią dla dorosłych w historii. Problem jednak pojawia się już na tym etapie, gdyż osoby nieznające uniwersum Dana Browna nie będą wiedziały, z czym mają do czynienia. Z kolei fani przygód profesora Langdona będą znudzeni długimi ekspozycjami na temat relacji pomiędzy nim a jego mentorem itd. Trudno mi ocenić po pierwszym odcinku, czy to bardziej wada, czy zaleta. Mimo to pierwsza odsłona serialu wygląda przyzwoicie i daje nadzieje na ciekawszy obrót spraw w przyszłości.
Tym razem profesor Langdon na prośbę swojego mentora wyrusza do Waszyngtonu, by dokonać naukowego odczytu. Na miejscu odkrywa jednak, że został zwabiony przez tajemniczego mężczyznę, który porwał tegoż, czyli Petera Salomona, zostawiając jego odciętą dłoń jako znak. Tajemnicza persona chce, by Langdon znalazł ukryte przejście, dzięki któremu można posiąść antyczną wiedzę. W sprawę angażuje się także z nieznanych powodów CIA, profesor zaś otrzyma wsparcie od córki porwanego – Katherine Salomon.
A jaki jest Robert Langdon? O ile cenię sobie interpretację Toma Hanksa, tak Ashley Zukerman daje z siebie wszystko. Talentu nie można mu odmówić, co widać było chociażby w trylogii Ulica Strachu. Jego profesor to odpowiednik jeden do jednego książkowego pierwowzoru: przystojny, wysportowany, dobrze ubrany, trochę niezręczny w niektórych momentach, ale obdarzony niesamowitą wiedzą na temat symboli. To typ tzw. „pociągającego profesora” i nie mam absolutnie nic przeciwko temu. Podoba mi się także, że to w końcu bardziej wiarygodna postać, która nie zawsze jest najmądrzejsza w pokoju i niekiedy potrzebuje pomocy innych, by naprowadziły ją na właściwy trop. To dużo młodsza wersja Toma Hanksa i chwała twórcom za to.
Pierwszy odcinek to typowy epizod wprowadzający, gdzie jeszcze nie zostaliśmy wrzuceni w sam środek akcji. Dopiero zapoznajemy się z bohaterami, powoli wsiąkamy w świat tajnych stowarzyszeń, masonów i symboli. Warto wziąć pod uwagę, że akcja dzieje się w ciągu 24 godzin, dlatego też w filmie przeskakujemy z jednej lokacji do drugiej. Forma serialu pozwala niejako odetchnąć i skupić się zarówno na fabule, jak i bohaterach. Oczywiście dreszczyku emocji dodaje fakt, iż ci mają niewiele czasu na uratowanie Petera Salomona od śmierci, ale wydaje mi się, że odcinek wprowadzający przed wielką gonitwą z czasem jest jak najbardziej pożądany.
Oczywiście z racji tego, że serial produkowany jest przez NBC, budżet nie jest oszałamiający. Widać jednak, że postarano się, by całość wypadła jak najbardziej wiarygodnie, mimo iż brakuje filmowego rozmachu. Jeżeli spodziewacie się czegokolwiek innego aniżeli Roberta Langdona z kobiecą partnerką zastanawiających się, co oznaczają symbole, dążących jednocześnie do rozwiązania problemu i stawiających czoła niebezpieczeństwu, to nie jest to serial dla Was. Zdaję sobie sprawę ze schematyczności stojącej za powieściami Dana Browna i poszczególnymi adaptacjami, ale mniejsza skala plus mniej znani aktorzy równa się szansa na coś ciekawego, intrygującego, niecodziennego. Szczególnie że w tle pojawia się Eddie Izzard, czyli jeden z lepszych brytyjskich komików, który samą swoją obecnością wywołuje uśmiech na twarzy.
Głównym problemem dla mnie jest liczba odcinków, czyli dziesięć epizodów. Dobrze przeczytaliście – dziesięć. Mam nadzieję, że twórcy nie zmarnują szansy na pokazanie trochę innej historii, odbiegającej od książkowego pierwowzoru, co sprawi, że wiele osób na nowo pokocha przygody Roberta Langdona albo zakocha się w nich od pierwszego wejrzenia. Mam jednak dziwne wrażenie, że scenarzyści idą bardziej w kierunku: opowiadaj, a nie pokazuj. I to może niestety odbić się na kolejnych odcinkach. Są to jednak wyłącznie moje domysły, jednak jestem na tyle zaciekawiona, że zainwestuję mój czas w dalszy seans.