ZA CZARNĄ TĘCZĄ. Antykontrkulturowe science fiction
Debiutancki film autora znakomitego, choć niedocenionego Mandy (2018) to obraz równie stylowy, tajemniczy i intrygujący, z wyraźnym drugim dnem i wszelkimi zadatkami na obiekt kultu.
Film rozpoczyna się sekwencją stylizowaną na klip instruktażowy z 1966 roku, w którym doktor Mercurio Arboria zachwala założony przez siebie instytut rozwoju wewnętrznego. „Od dawna moim marzeniem było, aby odnaleźć dla ludzi idealną drogę prowadzącą ku szczęściu, zadowoleniu oraz wewnętrznej równowadze” – mówi doktor i zapewnia, że jego nowatorskie metody terapeutyczne i neuropsychologiczne opierają się na „unikatowej mieszance nieszkodliwych leków i energoterapii”, a nad pacjentami czuwa oddany zespół zielarzy, przyrodników i uzdrowicieli. Siedemnaście lat później Arboria jest zgrzybiałym, uzależnionym od narkotyków starcem. Pieczę nad instytutem przejął jego podwładny: doktor Barry Nyle – z pozoru czarujący, uporządkowany naukowiec, w rzeczywistości zaś okrutny psychopata, który przed laty padł ofiarą nieudanych eksperymentów z narkotykami w Arboria Institute: zamiast osiągnąć oświecenie, popadł w szaleństwo. Nyle więzi w murach instytutu Elenę, młodą dziewczynę wykazującą parapsychiczne zdolności, która zdaje się mieć jakiś związek z badaniami doktora Arborii nad ludzką psychiką.
Streszczenie fabuły nie jest w stanie oddać sprawiedliwości temu zdumiewającemu filmowi, który powstał z czystej miłości do kina. Panos Cosmatos – syn włosko-greckiego reżysera George’a P. Cosmatosa [m.in. Rambo II (1985), Cobra (1986) i Tombstone (1993)] i awangardowej szwedzkiej rzeźbiarki Birgitty Ljungberg – jako dziecko często odwiedzał wypożyczalnię kaset wideo w Vancouver, gdzie mieszkał na początku lat 80. Nie pozwalano mu oglądać horrorów i filmów science fiction, więc oglądał zdjęcia i czytał opisy na okładkach, a potem wyobrażał sobie, jak mógłby wyglądać dany tytuł. Przystępując do realizacji swego pełnometrażowego debiutu, Cosmatos obrał za cel stworzenie dzieła, które stanowiłoby swego rodzaju „wyobrażenie starego, nieistniejącego filmu”. W scenariuszu połączył dwa odrębne pomysły: historię dziewczyny uwięzionej w zakładzie dla obłąkanych oraz instalację artystyczną promującą fikcyjny ośrodek badawczy. Cosmatos otwarcie przyznawał, że duch jego nieżyjących rodziców – „popcornowych filmów ojca” i „eksperymentalnej sztuki matki” – unosi się nad każdym kadrem Za czarną tęczą.
Doprawdy, cóż to są za kadry! Pieczołowicie skomponowane i doskonale geometryczne, pełne ziarna i nasyconych barw, przemyślane pod każdym względem i perfekcyjne w niemal każdym calu, a do tego utrzymane w powolnym tempie pozwalającym raczyć się każdą sceną. Ten hipnotyczny rytm według samego Cosmatosa to cecha podgatunku zwanego „filmem transowym”, do którego zaliczają się także Zeszłego roku w Marienbadzie (1961) Alaina Resnaisa, Phase IV (1974) Saula Bassa i Czas apokalipsy (1979) Francisa Forda Coppoli. Uważny widz odnajdzie tu również nawiązania do twórczości Stanleya Kubricka [2001: Odyseja kosmiczna (1968)], Andrieja Tarkowskiego [Solaris (1972)], George’a Lucasa [THX 1138 (1971)], Johna Carpentera [Ciemna gwiazda (1974)], Dario Argento [Suspiria (1977)], Kena Russella [Odmienne stany świadomości (1980)], Michaela Manna [Łowca (1986)], Alexa Coxa [Repo Man (1984)], E. Eliasa Merhige [Begotten (1990)], a nawet do powieści graficznych Jeana „Moebiusa” Girauda, malarstwa Zdzisława Beksińskiego, literatury Williama S. Burroughsa oraz wizerunku scenicznego duetu muzycznego Daft Punk.
Muzyka też pełni istotną funkcję w filmie Cosmatosa. Autor ścieżki dźwiękowej, czyli Jeremy Schmidt (Black Mountain, Sinoia Caves), zaczerpnął inspirację z syntezatorowych soundtracków Tangerine Dream, Johna Carpentera i Giorgio Morodera, a podczas nagrywania korzystał niemal wyłącznie z analogowego instrumentarium z epoki (Prophet 5, Korg CX-3, Moog Taurus, Melotron, klawisze Oberheima itp.). Powstała w ten sposób muzyka połączona z ruchomymi obrazami przełożyła się na oniryczną atmosferę Za czarną tęczą. Film, którego akcja rozgrywa się w 1983 roku, wygląda i brzmi dokładnie tak, jakby pochodził z tego samego okresu – sprawia wrażenie zaginionej produkcji rodem z wypożyczalni kaset wideo [to także przypadek Enys Men (2022) Marka Jenkina, innego kapitalnego, choć zupełnie innego horroru w starym stylu]. Przy czym nie jest to popis narcystycznej erudycji na modłę powierzchownych gierek Quentina Tarantino, lecz głęboko osobisty hołd dla czasów, które uformowały nie tylko Cosmatosa, ale i całe pokolenie. I to wszystko powstało za niewiele ponad milion dolarów z tantiem ze sprzedaży DVD z Tombstone!
Ale ten film to coś więcej niż tylko stylowe homagium (nawet jeśli zachwycająca forma przesłania czasami jego treść). Cosmatos mówił, że Za czarną tęczą podejmuje temat mechanizmów kontroli – zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej: instytucjonalnej, społecznej i religijnej. Arboria Institute przypomina dziwną hybrydę ośrodka badawczego i sekty, a jej lider kojarzy się z Marshallem Applewhite’em – przywódcą grupy wyznaniowej Heaven’s Gate, który wraz ze swymi akolitami popełnił zbiorowe samobójstwo w 1997 roku. Rodowód filmowego instytutu tkwi przypuszczalnie w kontrkulturowym nurcie psychologicznym Human Potential Movement z lat 60., zbudowanym wokół koncepcji potencjału tkwiącego w każdym człowieku. Zwolennicy tej idei – m.in. Aldous Huxley, Abraham Maslow (autor teorii hierarchii potrzeb), Alan Watts i założyciele kalifornijskiego Esalen Institute – buntowali się przeciwko założeniom psychologii głównego nurtu i religii zorganizowanej, oferując w zamian indywidualną pracę nad sobą nierzadko wspomaganą substancjami psychoaktywnymi w rodzaju psylocybiny i dietyloamidu kwasu lizergowego (LSD).
O tym, jakie szkody poczynił ten ruch, chyba nie trzeba przekonywać. Kiedy kontrkulturowa fala w końcu załamała się i cofnęła, wypluwając na brzeg niezliczone ofiary wolnej miłości i kwasa dla każdego, dzieci kwiaty okazały się raczej toksycznymi chwastami w glebie społeczeństwa. Panos Cosmatos w symboliczny sposób ukazał w swoim filmie moralne bankructwo rewolucji kulturowej lat 60. XX wieku, która pozostawiwszy po sobie głównie schorzenia psychiczne, groźne sekty, nowe choroby przenoszone drogą płciową, wzrost narkomanii, newage’owe foliarstwo oraz rozwój pseudonauki, tylko wzmocniła pozycję opozycyjnego konserwatyzmu. Tym samym Za czarną tęczą wpisuje się w nurt rozliczeniowy, do którego należą m.in. powieści Lęk i odraza w Las Vegas Huntera S. Thompsona i Przez ciemne zwierciadło Philipa K. Dicka [zekranizowane kolejno przez Terry’ego Gilliama (1998) i Richarda Linklatera (2006)]. Niech jednak nikogo nie zwiedzie posmak retro tego filmu – dziś też nie brakuje inżynierów społecznych i fałszywych proroków, których poddani treningowi behawioralnemu wyznawcy gotowi są uwierzyć w każdą modną bzdurę.
PS Jeśli idzie o tytuł filmu, oddajmy głos reżyserowi: „W filmie jest moment prawdy, gdzie wszystko zaczyna się rozpadać, ponieważ nie chodzi już o człowieczeństwo, lecz o cel niemożliwy do osiągnięcia. To jest właśnie Czarna Tęcza: próba osiągnięcia jakiegoś nieosiągalnego stanu, który prawdopodobnie jest ostatecznie destrukcyjny”.