search
REKLAMA
Anime

YOUR NAME. Anime dalekie od banału

Jacek Lubiński

14 lutego 2018

REKLAMA

To nie jest zatem zwariowana, absolutnie nieprzewidywalna produkcja w stylu przywołanego wcześniej Ghibli, nie jest też tak mocno osadzona w ichniej mitologii. Co nie zmienia faktu, że daleko jej do taśmowych wyrobów z Hollywood, nawet jeśli momentami zahacza o wyniesione stamtąd przyzwyczajenia i w podobny sposób łamie zakręty. To zresztą mocno autorski projekt – Shinkai nie tylko wyreżyserował i wyprodukował napisany wspólnie z Clarkiem Chengiem scenariusz, ale odpowiada tu także za zdjęcia i montaż. Co prawda po premierze twórca ten dość gorzko wypowiadał się o swoim projekcie, twierdząc, iż dwa lata pracy nad nim były niewystarczające, a braki budżetowe nie pozwoliły mu zrealizować wszystkich pomysłów, zatem pozostaje ono na swój sposób niekompletne, dalekie od ideału. Lecz osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, aby wszystkie współczesne filmy były w ten sposób wybrakowane, gdyż jest to niedoróbka najwyższej próby.

Owszem, samo pierwsze pół godziny projekcji nie imponuje i trzeba uzbroić się w odrobinę cierpliwości, zanim zacznie się właściwa akcja. Przyczepić można się także do pewnej cukierkowatości, słodkości, jaką niewątpliwie wymusza w jakiś sposób podjęty temat damsko-męski. Bynajmniej nie zmienia to jednak faktu, że Your Name ogląda się wręcz rewelacyjnie, bo ten film po prostu płynie, wciągając w swój nurt do samego końca. Jasne, pomaga zgrabne upchnięcie całej historii w zjadliwe sto minut projekcji, na której nie sposób się nudzić. Dobrą robotę wykonuje też prosta, typowa dla anime kreska malowanych kadrów oraz autentycznie zabawny humor.

No i chwytliwy soundtrack, za który odpowiada popularny zespół Radwimps – ich piosenki często fajnie dopowiadają to, co nie wypowiedziane w dialogu, a muzyka tworzy odpowiednią atmosferę, w którą łatwo wsiąknąć (jeśli wierzyć zakulisowym informacjom, to reżyser kilkukrotnie zmieniał skrypt pod ścieżkę dźwiękową, co być może zaważyło na wspomnianej skrótowości niektórych wątków). Niemniej każdy element układanki oraz wszystkie części składowe produkcji po prostu idealnie się uzupełniają, tworząc wspólnie uroczą, słodko-gorzką, niezwykle poetycką rzecz – daleką od banału, ale i moralizowania. Bliską perfekcji.

To już piąty z kolei film Shinkaia – po Ziemi kiedyś nam obiecanej, 5 centymetrów na sekundę oraz, podobnie jak Your Name niedystrybuowanych jak dotąd w Polsce, Hoshi o Ou Kodomo (w wolnym tłumaczeniu: Dzieci, które gonią gwiazdy) i Kotonoha no Niwa (Ogród słów). Nie znam żadnego z wcześniejszych, ale gdybym miał oceniać cały dorobek przez pryzmat tylko tego najnowszego (wedle uznawanej w USA zasady: „jesteś tak dobry, jak twój ostatni film”), to bynajmniej nie byłbym zdziwiony, że gość uznawany jest w swojej ojczyźnie za następcę Miyazakiego. W danej chwili nie jest to być może jeszcze ta sama półka i o arcydziele w przypadku Your Name bynajmniej pisać nie można. Ale w tym samurajskim pancerzu jest duch, jest olbrzymie serce i jest prawdziwa potęga wyobraźni, która choć wznosi się wysoko ku gwiazdom, to pozostaje tak mocno przyziemna, że bez problemu gra na emocjach w sposób godny mistrza.

Kilka miesięcy temu sam J.J. Abrams ogłosił rozpoczęcie prac nad amerykańskim remakiem Your Name. Aktorska wersja powstać ma pod szyldem Paramountu, a za scenariusz odpowiada Eric Heisserer (Nowy początek). Co prawda ani data premiery, ani żadne inne szczegóły nie są jeszcze znane, ale już teraz można być sceptycznym względem tego projektu, który zapowiada się na powtórkę z Ghost in the Shell. I nie chodzi tu bynajmniej o trawiącą jankeskie kino łopatologię stosowaną albo spłycenie historii. Raczej o to, iż ta jest tak bardzo związana z kulturą Nihonu, iż wszelkie próby przełożenia jej na inny język są z góry skazane na porażkę. Tym bardziej należy więc docenić oryginalną formę, którą można jedynie polecać!

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA