Nie jestem w tej dziedzinie żadnym ekspertem – staram się zaglądać do kieliszka jak najrzadziej – gdybym miał jednak wybrać alkohol, który smakował mi w życiu najmniej, to z całą pewnością wskazałbym na whisky. Przepraszam z góry wszystkich koneserów szacownego trunku, ale nawet czysta wóda przejdzie mi przez gardło gładziej niż ten mętny szczoch o smaku oraz konsystencji płynu do mycia naczyń. Jakkolwiek dziwnie by to w tym kontekście nie zabrzmiało – zdarzyło mi się niegdyś uczestniczyć w targach poświęconych whisky. Doświadczenie prawdziwie surrealistyczne: średnia wieku uczestników 50+, wszyscy przechadzają się od stoiska do stoiska z kieliszkami zawieszonymi na smyczach, co rusz wlewając w siebie kolejne dawki wysokoprocentowego alkoholu. Jeżeli o mnie chodzi, to zatrzymałem się na pierwszej darmowej próbce: resztę dnia spędziłem, próbując pozbyć się z języka tego specyficznego, wyjątkowo ohydnego posmaku. Możecie sobie zatem wyobrazić, że na seans anime, którego fabuła kręci się wokół produkcji whisky, nie szedłem ani z wielkim entuzjazmem, ani z przesadnie wysokimi oczekiwaniami. A jednak: wyszedłem z kina poruszony i oczarowany.
Stało się tak przede wszystkim dlatego, że Komada – A Whisky Family Masayukiego Yoshihary, wbrew swojemu angielskiemu tytułowi, nie jest filmem stricte poświęconym whisky. Oczywiście, tajniki produkcji alkoholu odgrywają w nim istotną rolę – na dobrą sprawę można byłoby jednak wstawić w ich miejsce jakąkolwiek inną branżę. Rdzeń historii – opowiadającej o rodzeniu się pasji, związanych z tą pasją wyrzeczeniach i trudnych wyborach, jakie stawia przed nami życie – okazuje się bowiem wystarczająco silny i uniwersalny.
Fabułę Komady śledzimy przede wszystkim z perspektywy Kotaro, 25-letniego dziennikarza, który otrzymuje od swojego przełożonego zadanie napisania serii artykułów dotyczących produkcji japońskiego whisky. Kotaro nie ma zielonego pojęcia na ten temat – do pomocy zostaje mu więc przydzielona Rui Komada, utalentowana blenderka, posiadająca własną destylarnię. Początkowo zblazowany i raczej sceptycznie nastawiony względem całej sprawy, z czasem Kotaro wnika w świat whisky coraz głębiej. Zaczyna angażować się w historię Rui, pomagając jej w odtworzeniu smaku KOMO: kultowej, rodzinnej marki, której receptura zaginęła wiele lat wcześniej, na skutek pożaru i trzęsienia ziemi.
Przyjęcie perspektywy niewyspecjalizowanego w temacie dziennikarza to relatywnie prosty, a jednocześnie arcygenialny wybieg – dzięki niemu odbiorcy tacy jak ja, tzn. niebędący z whisky za pan brat, zyskują w filmie swoją reprezentację. Obecność Kotaro sprawia, że czujemy się podczas seansu anime Yoshikary w miarę komfortowo: nie toniemy w podstępnym żargonie branżowym, tracąc sens co drugiego słowa. Początkowe zagubienie bohatera odpowiada naszemu zagubieniu: wkraczamy w nowe środowisko razem z nim, poznajemy jego sekrety systematycznie, krok po kroku. Co istotne, nieopierzony pismak funkcjonuje w Komadzie jako pełnoprawna, tzn. psychologicznie wiarygodna i rozwinięta postać – jest zatem kimś więcej niż tylko pustym fokalizatorem, wykorzystanym przez twórców w sposób cyniczny do tego, aby przedstawić nam zagmatwane losy Rui i jej rodziny. W umiejętnie poprowadzonym wątku Kotaro odbija się, jakby mimochodem, najważniejsze przesłanie filmu, dotyczące naszego podejścia do pracy – odnajdywania sensu życia w dobrym jej wykonywaniu.
Podziw, jaki bohater czuje w kierunku Rui, od początku wymieszany jest z zazdrością. Kotaro nie zazdrości jednak kobiecie licznych sukcesów w branży, nie zazdrości jej rodzinnego biznesu, nie zazdrości nawet posłuchu, jakim darzą ją starsi i bardziej doświadczeni współpracownicy. Zazdrości jej pasji: miłości, do tego, czym zajmuje się zawodowo. Jeżeli Komada – A Whisky Family próbuje nam coś udowodnić to, że pasja jest pojęciem względnym. Możemy odkryć ją przypadkiem, rozwinąć w międzyczasie – nie musimy wysysać miłości do literatury, kina albo whisky z mlekiem matki (sam jestem tutaj najlepszym przykładem: na poważnie filmem zainteresowałem się bowiem dopiero w liceum). Największy szok Kotaro przeżywa, kiedy dowiaduje się, że Rui marzyła w dzieciństwie o studiach artystycznych i wcale nie w smak było jej kontynuowanie rodzinnego biznesu. Zmusiły ją do tego okoliczności: nagła śmierć ojca i widmo zamknięcia firmy. Potrzebowała czasu, aby zaakceptować nową sytuację i pokochać swoją pracę. Całe szczęście subtelną animację Yoshihary wystarczy obejrzeć tylko raz, aby należycie ją docenić.
Film znalazł się w programie 18. edycji festiwalu Animator.