search
REKLAMA
Recenzje

WIĘZIEŃ HOLOGRAMU. Science fiction, które dzisiaj już nie jest SF

„Więzień hologramu” to tani film akcji z elementami SF w tle, niemniej stara się nawiązywać do tematyki zapoczątkowanej kiedyś przez „Trona”.

Odys Korczyński

17 listopada 2024

REKLAMA

W połowie lat 90. miłość do holografii była niezwykle żywa w kulturze popularnej, przynajmniej w takiej formie, jaka została zaprezentowana w Więźniu hologramu. Z chwilą gdy pojawiły się płaskie telewizory i technologia 3D oraz rozwinęła się grafika komputerowa, hologramy odeszły z konsumenckiego rynku zainteresowań, ale to nie znaczy, że holografia przestała się liczyć jako dziedzina nauki. Inaczej (i mniej fantastycznie) również patrzymy dzisiaj na sztuczną inteligencję oraz wszelkie próby symulacji działania naszego mózgu w warunkach laboratoryjnych. Jedno jest pewne – nauka wciąż szuka możliwości skopiowania ludzkiego umysłu do maszyny, żeby to, co zwykliśmy nazywać tożsamością jednostki, przetrwało, gdy ciało zawiedzie i ulegnie degradacji. Więzień hologramu aż tak głęboko nie wnika w tę problematykę, bo to tani film akcji z elementami SF w tle, niemniej stara się nawiązywać do tematyki zapoczątkowanej kiedyś przez Trona. Poza tym reżyser Ryszard Pepin nie zdawał sobie sprawy, że tak szybko jego produkcja z fantastyki naukowej stanie się bardziej fantasy, chociaż wcale to nie wpływa na dobrą zabawę podczas seansu. Zachęcam więc, żebyście odświeżyli sobie ten tytuł oraz ciekawą w nim rolę Joego Lary.

Co jak co, ale filmy klasy B z lat 80. i 90. miały efektowne czołówki. Często były w nich zastosowane takie efekty specjalne, których na próżno było szukać w całym filmie, a na dodatek ta dynamiczna muzyka, często z wyraźną linią melodyczną, łatwa do zapamiętania, a niekiedy bazująca na dźwiękach brzmiących jak przypadkowe zestawienie nut. Niestety w przypadku Więźnia hologramu widzowie mają do czynienia z tę drugą możliwością. A światu przedstawionemu w filmie przydałaby się zupełnie inna ścieżka dźwiękowa, bardziej liryczna. Nie żartuję. Polecam, żebyście puścili sobie niektóre sceny produkcji z podłożoną muzyką Hansa Zimmera. Nieoczekiwanie zmieniają się one z tanich, na niemal dobry, chociaż wizualnie nie da się ich potraktować jako dopracowanych technicznie. Takie to jednak kino reżyserowane przez Richarda Pepina, z Joe Larą w roli głównej. A towarzyszyli mu aktorzy o wiele bardziej znani z kultowych filmów niż on sam. John Amos (Książę w Nowym Jorku), Michael Nouri (Ukryty), Tom Lister Jr. (Jackie Brown), William Sanderson (Łowca androidów). To może być dziwne, że zebrali się oni właśnie w takim osobliwym filmie, w którym zakochani mogą być tylko wielcy fani science fiction, a raczej fantasy, bo żadnego wytłumaczenia przedstawionych koncepcji naukowych w fabule nie znajdziemy.

Będzie migać mnóstwo lampek, na ekranie komputerów pojawią się skomplikowane wizualizacje graficzne układów scalonych, lecz to wszystko. Więzień hologramu zaś jest bardziej dystopijnym filmem niż produkcją SF, bo prezentuje krwiożerczy świat miasta władanego przez korporację, niemal jak wszechwładnego dyktatora. Gdzieś w tle jest koncepcja matrycowania ludzkiej świadomości w postaci hologramów, które są w stanie energetycznie wpływać na materię, a nawet wchodzić w erotyczne interakcje z cielesnymi bohaterami. Kiedy dołoży się do tego wizualizację holograficznych ludzi, zwłaszcza finałową walkę, gdy dwa hologramy okładają się nieco bezładnie gradem ciosów, dostajemy coś w rodzaju fantasy o komputerowej magii. Akcji w Więźniu hologramu nie zabraknie. Już pierwsza scena to uliczna strzelanina między przestępcami i policjantami, którzy zresztą giną w filmie masowo. Aktorzy grają naprawdę strasznie, a przoduje wśród nich Joe Lara. Film musiał być naprawdę kręcony szybko i bez dubli, bo czas dosłownie w tym przypadku zmieniał się na pieniądze. Niemniej kilka milionów dolarów trzeba było wydać na liczne eksplozje, które – nie ukrywam – spowodowały u mnie przypływ nostalgii. Widać w nich było rękę specjalistów, którzy wiedzą, jak wysadzić przed kamerą wszystko, co tylko można w kinie akcji, i to bez użycia CGI.

Prócz aktorstwa oraz komputerowych efektów specjalnych najsłabszym elementem produkcji jest antagonista. W fabule został przedstawiony jako psychopatyczny morderca, który chce zbudować swoje imperium przestępcze. W trakcie akcji jednak okazuje się, że korporacja rządząca miastem jest nawet gorsza niż Slash (Evan Laurie), a on przechodzi coś w rodzaju przemiany ideologicznej – zaczyna mienić się głosem zniewolonego ludu oraz jedyną szansą dla miasta, żeby przetrwało. Pomysł całkiem ciekawy, lecz dużo gorsze wykonanie. Evan Laurie jako Slash wcale nie jest straszny, ale przeciwnie – zabawny. W niektórych scenach, gdy powinien być jak bezlitosny holograficzny potwór, który tylko na chwilę przybiera polimerową formę człowieka, on się ledwo powstrzymuje przed roześmianiem się. Scenariusz mu nie pomaga, tak więc trudno brać go poważnie, gdy jego siepacze masowo eksterminują policjantów, a on chełpi się swoją hipernaturalną siłą. Uznaję więc jego obecność za komiczny dodatek do fabuły, który ma swój niezaprzeczalny urok, chociaż spodziewałem się, że nie takie były założenia. Nic nie szkodzi, skoro w kwestii przynależności gatunkowej filmu czas ją negatywnie zweryfikował. To oczywiście zależy, jaką definicję SF się przyjmie. Według tej najwęższej Więzień hologramu fantastyką naukową przestał być.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA