WAKACJE W KURORCIE. Johnny Depp i biusty
Ale takimi prawami rządzą się komedie plażowe. Bohaterowie prą do celu, jakim jest (Depp) spełnienie seksualne lub (Morrow) seksualno-romantyczne. Aby dopiąć swego, nieraz trzeba upaść na starszą panią czy schować się pod łóżkiem, gdy wraca czyjś mąż, co jest przecież kolejną niezłą hecą, prawda? Zasadniczo wybrzmiewa w tym filmie jakaś jankeska nerwowość. Coś, co wypełniało także znacznie poważniejsze Spring Breakers. Chodzi mianowicie o ciśnienie, by spełnić swój sen o wielkim życiu – niechby trwającym tylko przez zimowe ferie czy cztery dni. Sen o życiu w luksusie, beztrosce i na najwyższych obrotach. Jakby jutra nie było. W obu wypadkach wygląda to tak, jakby niemożność zrealizowania fantazji przy tak wielkich oczekiwaniach przerażała bohaterów. Starają się więc wycisnąć maksimum – za wszelką cenę.
Spięcie postaci w Wakacjach…, każące im miotać się w przebierankach, wzwodach jawnych i ukrywanych, kojarzy mi się także z innymi amerykańskimi problemami rodem z komedii o nastolatkach. Tutaj działa komenda “trzeba się wyszumieć”, gdzie indziej – “muszę stracić dziewictwo przed studniówką” lub “stać się członkiem bractwa”. Dość powiedzieć, że osobowość postaci rozmywa się (o ile w ogóle istnieje) wobec przymusu. A czy ten pochodzi bardziej z wewnątrz, czy jest kolektywną dyrektywą, narzuconą kulturowo – nie mnie oceniać. Ale pewne jest, że po pierwsze, Amerykanie wyrażają swoim kinem fantazje o rytuałach przejścia, a po drugie, wykazują niebywały lęk, że życie zostawi ich gdzieś z tyłu. Wobec takiego zagrożenia kwestie etyczne mają gdzieś. Jeśli pojawi się potrzeba, zaspokajasz ją- i wszystkie chwyty dozwolone.
Wakacje w kurorcie to zwyczajny suchar. Nie mogę powiedzieć, żebym się na nim wynudził. Dominowało zaskoczenie i zdziwienie faktem, że tak lichy i trywialny tytuł budził kiedyś całkiem sporo namiętności. Obecnie film nie zainteresuje nawet głodnych golizny nastolatków. Nagie biusty i leżaki wypełnione ciałami błyszczącymi od oliwki nie są już chyba w stanie podnieść nikomu pulsu. Deppa nie trawię od zawsze, a Morrowa lubię – ale obaj są tu zbyt irytujący, żeby tonizować kiepską fabułę i drętwe, ciężkostrawne gagi. Nawet dobry i dojrzały aktor Hector Elizondo szarżuje w tej “plażówce” przyciężkawo. Świetnym dopełnieniem całości okazała się wykorzystana w filmie cukierkowa piosenka o tekście: “Na na na na na na na na na… o wow”.