URODZENI MORDERCY. Historia powstania wyjątkowego dzieła
Autorem artykułu jest Olek Młyński.
W 1993 roku do kin trafiło Pomiędzy niebem a ziemią Olivera Stone’a, domykając jego trylogię o wojnie w Wietnamie. Niestety, film okazał się klapą finansową, gdyż kosztował trzydzieści trzy miliony dolarów, a zarobił niespełna sześć. Po tej klęsce reżyser zdecydował się nakręcić Urodzonych morderców. Jak sam mówił, chciał się przy ich kręceniu dobrze bawić. Zważywszy na fabułę oraz kontrowersje związane z tym dziełem, takie stwierdzenie brzmi wyjątkowo groteskowo.
Jego film okazał się jednym z najgłośniejszych tworów lat dziewięćdziesiątych.
Pełna brutalności groteskowa historia Mickeya (Woody Harrelson) i Mallory (Juliette Lewis) była pokazywana tylko w wybranych kinach w ocenzurowanej wersji. W niektórych krajach, np. w Irlandii, dzieła Stone’a w ogóle nie pokazywano.
Podobne wpisy
Co ciekawe, historia została pierwotnie wymyślona i napisana przez Quentina Tarantino. Reżyser Pulp Fiction, zanim nakręcił swój własny debiut fabularny, stworzył scenariusze do Prawdziwego romansu oraz właśnie Urodzonych morderców. Jak opowiadał sam twórca: „Przez trzy lata nad tym [Prawdziwym romansem] pracowaliśmy, próbując jakoś ten projekt poderwać do lotu, ale się nie udało. Potem napisałem scenariusz Urodzonych morderców, znowu mając nadzieję na wyreżyserowanie go, tym razem za pół miliona”[1]. Dopiero trzeci projekt, Wściekłe psy, spotkał się z większym zainteresowaniem i wsparciem finansowym. Później publika i producenci poznali się na jego talencie. Choć próbowano przekonać Tarantino, by nakręcił Prawdziwy romans bądź Urodzonych morderców, ten odmówił, stwierdzając, że: „Oba scenariusze miały być w zamierzeniu moim pierwszym filmem, a ja już wtedy swój pierwszy film zrobiłem. Nie chciałem się cofać. To było jak z byłymi dziewczynami: nadal je kochałem, ale już nie chciałem się z nimi żenić”[2].
W końcu scenariusz trafił na stół Olivera Stone’a. Jak reżyser Wall Street później wspominał: „Tekst Tarantino był genialny i odjazdowy. Okazało się, że nikt, kto go przeczytał, nie chciał się podjąć kręcenia. Nawet drugo- i trzeciorzędni reżyserzy. To było żenujące”[3]. Historia o parze morderców, którzy stają się gwiazdami telewizji, choć była bardzo ciekawa, mogła pogrzebać niejedną karierę w Hollywood, dlatego twórcy podchodzili do Urodzonych morderców jak pies do jeża. Ponadto, mimo zachwytów, Stone nie chciał kręcić według pierwotnej wersji scenariusza. Wraz z Richardem Rutowskim i Davidem Velozem zmienili historię, tak by bardziej pasowała autorowi Plutonu.
Choć duch reżysera Pulp Fiction jest bardzo mocno wyczuwalny i widać, że to Tarantino jest biologicznym ojcem tego projektu, Urodzeni mordercy zostali opakowani w zupełnie odjechaną wizualnie wizję Stone’a.
Autor Wściekłych psów przyznał później w wywiadzie: „Spotkałem się z nim [Stone’em] i powiedział mi: »Wiesz co, Quentin, ty jesteś jak Brian de Palma albo John Woo – lubisz kręcić ruchome obrazki. Kręcisz ruchome obrazki, a twoi bohaterowie zamieszkują świat ruchomych obrazków. Ja kręcę obrazy«. I to prawda”[4]. Taka wypowiedź może zabrzmieć niebezpiecznie megalomańsko i nie do końca prawdziwie w świetle późniejszych dokonań Tarantino takich jak Kill Bill czy Nienawistna ósemka. Abstrahując od tego, w Urodzonych mordercach Stone pokazał się jako pierwszorzędny malarz filmowych obrazów. Kamera, jak podczas kwasowego tripu, pływa pomiędzy bohaterami, za nic sobie mając podstawowe prawidła sztuki operatorskiej. Mieszając różne formaty filmowe, których w całym filmie użyto aż szesnaście, reżyser stworzył niebezpieczny, hipnotyczny portret.
Stały operator Stone’a, Robert Richardson, zawsze cenił sobie, że twórca Nixona wiedział od początku do końca, jak chciał kręcić swoje filmy. Jednak w wypadku Urodzonych morderców autor zastosował odmienną taktykę. Richardson później wspominał: „Ten utwór jest oparty o kreatywne podejście do świata seryjnych morderców. Mierzyliśmy się z takimi pojęciami jak miłość, brutalność czy wpływ mediów. Wszystkie te rzeczy wymagają innego obrazowania. Wygląd filmu rozwijał się wraz z jego kręceniem. Wiele działo się pod wpływem chwili. To było jak abstrakcyjne malarstwo. (…) Wydaje mi się, że czasem staraliśmy się stworzyć nowe słownictwo, nowe tekstury, zależnie od tego, czy była to czarno-biała taśma, kolor, video czy super 8. Czasem wybieraliśmy format na podstawie rzutu monetą”[5].
Wokół tego, co działo się na planie, urosło wiele historii i mitów.
Plan zdjęciowy Stone’a był zamknięty dla osób z zewnątrz. Reżyser utrzymywał listę ujęć i dzienny plan prac w tajemnicy. Scenariusze były numerowane, więc gdyby któryś wyciekł, sprawca zostałby szybko znaleziony i zdekapitowany, jak żartował główny producent. Robert Downey Jr., grający Wayne’a Gale’a, prowadzącego filmowe show American Maniacs, przeznaczył sporo czasu na przygotowanie swojej kreacji. Spędził parę tygodni z Steve’em Dunleavym, reporterem prawdziwego reality show Current Affair. Aktor zaadaptował do filmu jego australijski akcent i sposób zachowania.
Na głównego bohatera został wybrany, niespecjalnie wówczas znany, Woody Harrelson, choć wspominano również Kevina Costnera i Mela Gibsona. Taki wybór, choć z pozoru odważny, był tak naprawdę oczywisty. Stone był świeżo po nakręceniu JFK i wciąż żył wydarzeniami związanymi z zabójstwem Kennedy’ego. Ojciec Harrelsona odsiadywał wówczas wyrok podwójnego dożywocia za morderstwo federalnego sędziego. Ponadto krążyły plotki o tym, że był jednym z trzech mężczyzn aresztowanych na pagórku w Dallas, z którego najprawdopodobniej zastrzelono prezydenta[6]. W świetle tej anegdoty obsadzenie Harrelsona nabiera bardzo groteskowej wymowy.
Przez gehennę musiał przejść Richardson, który ze względu na prywatne problemy nie chciał na początku pracować przy tak brutalnym filmie. W końcu został przekonany przez Stone’a. W jednej ze scen reżyser chciał uzyskać subiektywne ujęcie z punktu widzenia Mallory, gdy ta wbiega w drzwi swojej celi. Richardson próbował kilkukrotnie, zatrzymując się paręnaście centymetrów od celu. To było za mało, więc w końcu uderzył rozpędzony w ścianę, łamiąc sobie przy tym palec. Reżyserowi to nie wystarczyło. Później drugi operator spróbował tego samego. Potem potrzebował czterech szwów wokół oka. Ale Stone dostał swoje ujęcie[7].
Sceny więzienne były kręcone w prawdziwej placówce: Stateville w Joliet, Illinois. Wielu aktorów było prawdziwymi więźniami, często mordercami. W scenach zamieszek granica pomiędzy aktorstwem a rzeczywistością momentami się zacierała. Ekipa filmowa była przerażona. Jedynie Stone był zadowolony.
Zdjęcia trwały pięćdziesiąt trzy dni, montaż jedenaście miesięcy. Ponad sto pięćdziesiąt brutalnych ujęć zostało wyciętych, by Urodzeni mordercy otrzymali notę R zamiast NC-17. W wydanej później edycji reżyserskiej można obejrzeć przygody Mickeya i Mallory w pełnej, krwistej krasie.
Stała rotacja formatów czy wplątywanie konwencji różnych programów telewizyjnych były jednym z elementów, które uczyniły Urodzonych morderców kinem radykalnym i nietypowym w odbiorze.