search
REKLAMA
Recenzje

TEORIA SPISKU (1997). W oparach niegroźnej paranoi

Jakub Piwoński

17 października 2017

REKLAMA

Swego czasu Umberto Eco, dobrze znany każdemu filozof, pisarz i baczny obserwator kultury, na jednej ze swych konferencji prasowych miał powiedzieć, że bardziej niż w teorię wierzy w spiskową praktykę dziejów. Z założenia żartobliwy komentarz do silnego oddziaływania w kulturze wszelkich spiskowych teorii nieopatrznie zasugerował, że – wedle Eco – w każdym spisku może tkwić ziarno prawdy. Ten sam autor w innym już wywiadzie mówił bowiem, iż wszyscy skrywamy w sobie tendencję do paranoi – uzasadnionej bądź nie. Pytanie tylko, czy pozwolimy jej przejąć nad sobą kontrolę.

Swojej obsesji poddał się niemal całkowicie Jerry, bohater grany przez Mela Gibsona w filmie o wielce wymownym tytule Teoria spisku z 1997. Można wręcz powiedzieć, że w tym konkretnym wypadku Gibson przełamał własne emploi, gdyż ze stąpającego twardo po ziemi bohatera, w którego zawsze się wcielał, tym razem na potrzeby filmu przeistoczył się w roztrzęsionego paranoika, który zachowuje się tak, jakby połknął w całości Protokoły Mędrców Syjonu, wszędzie doszukując się spisków o zasięgu globalnym. Pech chce, że upomni się o niego prawda o jednym z tych spisków. Upatruje sobie zatem piękną Julię Roberts – wcielającą się w pracownicę departamentu sprawiedliwości – i zachęca, by ta go wysłuchała i wtórowała jego obsesjom. Gdy bohaterka z początku traktuje go jako zwykłego, pociesznego wariata, nagły zwrot akcji, za sprawą którego Jerry staje się ofiarą napaści i tortur, otwiera jej oczy. Od tej chwili oboje będą musieli sprostać ofensywie tajemniczej organizacji, czyhającej na ich życie przez niewygodną wiedzę, jaką posiadają.

Film Richarda Donnera z 1997, któremu stuknął w tym roku dwudziesty jubileusz premiery, to film sensacyjny, lecz tylko z założenia. Da się bowiem podczas seansu uświadczyć nieustannego silenia się z humorystycznymi, lżejszymi akcentami, które wychodzą filmowi na złe. W tym upatrywałbym głównej jego wady. Teoria spisku bowiem z czegoś, co mogło działać przy użyciu kontrowersji i pikanterii, przeobraziła się w coś wyjątkowo gładkiego, hołdującego bezpiecznym emocjom. Dalekie od pierwotnego potencjału jest bowiem sprowadzenie morału opowieści do standardu historii miłosnej, w której uczucie – choć rodzące się w bólach – pokonuje największe próby.

Czego innego oczekiwałem po tak dźwięcznym, jednoznacznie konotującym tytule, choć patrząc na nazwisko reżysera, który od zawsze unikał mroku i dosadności, stawiając na humor, nie powinienem czuć się zawiedziony. Spiskowe teorie są jednak tematem o wiele głębszym. Choć w naszej kulturze przyjęło się, że osoby im zawierzające powinny skończyć w zakładzie dla obłąkanych, to jednak historia jest w tej kwestii nieugięta – istnieją bowiem takie przykłady spisków, które okazały się prawdziwe (ich symbolem niech będzie chociażby afera Watergate). Zabawnie zatem wypada sugestia Jerry’ego, który w jednej ze scen oświadcza, jakoby było oczywiste, że Oliver Stone działa na zlecenie rodziny Bushów – bo poniekąd w 2008 roku rewelacja ta znajduje potwierdzenie za sprawą premiery filmu W., stanowiącego laurkę dla ówczesnego prezydenta USA.

Ale bądźmy szczerzy – przeważającą większość tych spekulacji można włożyć między bajki tworzone albo przez chore umysły nieustannie dostrzegające winę w otoczeniu, będąc jednocześnie ślepymi na dostrzeżenie jej w sobie, albo przez różne grupy interesu, którym może zależeć na tym, by kontrolować kierunek społecznych niepokojów. Są to jednak tylko moje subiektywne wnioski, wywołane nie tyle seansem filmu Donnera, ile długoletnią obserwacją zjawiska. Film z 1997 jest bowiem jednowymiarowy, opowiada o spiskach w sposób najbardziej stereotypowy z możliwych. Protagonistę z kolei pokazując jako paranoika w sposób dalece przerysowany – dodajmy, że jest to poniekąd wina samego Gibsona, który z nową dla siebie rolą sobie po prostu nie radzi.

Zabrakło mi zatem dwugłosu, dialogu pobudzającego krytyczne myślenie. Sensacja, biorąca na warsztat tak wdzięczny temat, ważny z punktu widzenia zdrowia i higieny publicznej, powinna stanowić przewodnik po świecie teorii spiskowych w taki sposób, by jednoznacznie potępić tych, którzy uparcie wierzą w to, że Ziemia jest płaska, ale wsłuchać się w głos tych, którzy podejrzewają, że pewne wydarzenia polityczne na świecie znajdują analogie w historii. Film Donnera zapamiętam zatem jako głos utrwalający przesądy, niemający odwagi do sięgnięcia po lupę, wydobycia niewygodnych faktów i tym samym stworzenia interesującego obszaru do dyskusji. Ta mogła zostać pobudzona bez względu na to, że konwencja kina sensacyjnego rządzi się – jak wiemy – ograniczonymi prawami, z nieustanną potrzebą posuwania akcji do przodu.

Teoria spiska jest zatem jak paranoja głównego bohatera. Robi wokół siebie wiele hałasu, strzelając przeróżnymi sugestiami, z których niestety niewiele wynika i których nikt poważnie nie traktuje.

korekta: Kornelia Farynowska

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA