TAJNI i FAJNI. Ogień zwalczaj brokatem
Animacja Nicka Bruno i Troya Quane’a jest filmem bardzo powierzchownym. Do tego stopnia, że podejrzewam, że w każdej przeczytanej recenzji znajdziecie to samo. Hołd i pastisz kina szpiegowskiego. Natłok cytatów z serii o Jamesie Bondzie. Gadżety z czasów Pierce’a Brosnana, elegancja Seana Connery’ego czy szarmancja Rogera Moore’a. Gdzie indziej większa niż życie kaskaderka w stylu Ethana Hunta z Mission: Impossible czy efekciarskie mordobicie á la Jason Bourne. Najnowsza produkcja Blue Sky Studios (znanego głównie dzięki Epoce lodowcowej) nie schodzi z poziomu parafraz i intertekstualnej zabawy z widzem. Tak, to wyjątkowe wtórne, ale przynoszące sporo frajdy kino.
Prolog filmu wprowadza i definiuje dwie główne postaci. Lance’a Sterlinga poznajemy w trakcie misji w Japonii, gdzie ma przejąć walizkę z prototypem niezwykle niebezpiecznego drona, uzbrojonego we wszystkie cuda techniki. Sterling to pewny siebie, egotyczny i wyśmienicie wyszkolony agent, z taką samą łatwością rozprawiający się z jednym, jak i setką rywali. Amerykański szpieg nigdy się nie wycofuje, nie potrzebuje pomocnika czy sugestii przełożonych. Lubi natomiast korzystać z wymyślnych gadżetów, popisywać się i pokazywać innym miejsce w szeregu. Tego rodzaju bohatera znacie doskonale. Jego charakterologiczne przemiany specjalnie was nie zaskoczą. Jednak te fizyczne już na pewno tak.
Prokuruje je Walter Beckett. To roztrzepany, nazywany dziwakiem, młody naukowiec z wywiadowczego laboratorium. Walter ciągle wspomina mamę, dzielną policjantkę, która bohatersko zginęła na służbie. Chłopaka wyróżniają dość specyficzne i niepopularne poglądy. Z jednej strony jest oddanym, zafascynowanym swoją pracą bystrzachą, ale z drugiej nie chce tworzyć broni, wyrządzającej komukolwiek cierpienie. Nie przyłoży ręki do powstania granatu, ale chętnie podmieni go Sterlingowi na bombę, oślepiającą… brokatem (poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale czy mamy wiele pacyfistycznych filmów szpiegowskich?). Po godzinach Walter pracuje nad miksturą zapewniającą niewidzialność, ale dającą też niepożądane efekty uboczne. Między innymi z nimi zmierzy się Lance Sterling.
Podobne wpisy
Tajni i fajni korzystają z szerokiego repertuaru scenariuszowych rozwiązań kina kumpelskiego. To pędząca na złamanie karku opowieść o przyjacielskiej inicjacji, o dwóch przeciwstawnych postaciach znajdujących wspólny język i wspólny cel. Oczywiście tym, który ma z tego wszystkiego wyciągnąć lekcję, jest arogancki Sterling. Widzowie razem z nim mają nauczyć się wyrozumiałości, korzyści płynących z pracy zespołowej i z zaufania drugiej osobie. To oczywiście zbiór truizmów, wychowawczych formułek i budujących przesłań. W przypadku Tajnych i fajnych są one całkiem przyswajalne, pozbawione sztucznego moralizatorstwa i są dobrze osadzone w zadziornych i żywych dialogach. Animacja duetu Bruno–Quane pozostaje filmem fabularnie szablonowym – od otwierającej dużej litery po ostatnią kropkę – ale przy tym wykonanym z werwą i wizualną kreatywnością. Za tym filmem ewidentnie stali ludzie z pomysłem i twórczą wyobraźnią.
Sporo świeżości Tajnym i fajnym zapewnia przebojowa i nieanonimowa strona graficzna: pełna kontrastowych kolorów obecnych choćby w japońskiej sekwencji, interesująco oświetlona (realistyczny segment w Wenecji), co do milimetra zaplanowana na „stole montażowym” i ciekawie zaprojektowana w wielopoziomowych lokalizacjach. Bruno i Quane mają niewątpliwie doskonałą wyobraźnię przestrzenną (growy termin o „architekturze poziomów” jest tu jak najbardziej zasadny), inscenizacyjny zmysł i wyczucie tempa. Wiedzą też, kiedy najlepiej użyć matrixowego bullet time, a kiedy ciąć ujęcia na sekundowe odcinki wzorem Ultimatum Bourne’a.
Tajnym i fajnym dużo brakuje do bycia spełnionym filmem, ale na pewno jest wartą uwagi pozycją, szczególnie pod względem realizacyjnej precyzji. Może za wcześnie wypatruję tu analogii, ale Brad Bird od Stalowego giganta, Iniemamocnych i Ratatuja przeszedł do pierwszej ligi aktorskich akcyjniaków za sprawą Ghost Protocol. Tajni i fajni są satysfakcjonującym reżyserskim osiągnięciem, zachęcającym do kibicowania i śledzenia dalszej kariery Bruno i Quane’a. Nie będę zaskoczony, jak w przyszłości powtórzą sukces kolegi po fachu.