SKOK W PRZESTWORZACH. Sztuka tworzenia badziewnych filmów [RECENZJA]
Kilka dobrych lat musieliśmy czekać na nowy film Felixa Gary’ego Graya. Po Men in Black: International reżyser zaproponował nam kolejną produkcję z szybką akcją, kręconą w konwencji teledysku. Skok w przestworzach to jednak nie science fiction, a więc nie ma tej estetycznej kotary, za która można skryć sztampową treść. Skok w przestworzach jest nie tyle jednak sztampą, ile lepiej go określić szablonem, legendą. Jeśli ktoś chciałby zrobić swój własny film, a jeszcze tego nigdy nie robił, a na dodatek nie ma zanadto wielkich ambicji, żeby kręcić wielkie, artystyczne kino, to z powodzeniem może się posłużyć najnowszym filmem Graya. Krok po kroku zostanie mu pokazane, jakie elementy powinny się zawierać we współczesnym tytule spod znaku stylistyki Guya Ritchiego, co najważniejsze bez żadnych ambicji do czegoś, co zapamięta się dłużej niż na – powiedzmy – tydzień.
Skok w przestworzach przypomina polską komedię romantyczną. Jest kolorowy, czysty, nawet walki między postaciami cechują się brakiem krwi, dzieje się w pięknych lokacjach, prezentuje drogie samochody, odrzutowce, wille, a treść w nim jest wymagająca jedynie minimalnych zdolności analitycznych. Nie ma twistów, no może poza jednym z odchodzącym członkiem grupy złodziei, a oni zaś tworzą ekipę najbardziej moralnych ludzi na świecie, o wiele lepszych niż ci z Interpolu. Kradną sprawnie, z urokiem i działają jak współcześni spadkobiercy Robin Hooda. Tylko im kibicować, a czy się na nich wzorować? Jeśli chodzi o zasady tzw. sprawiedliwości społecznej, oczywiście, należy się na nich wzorować, jeśli ma się jednak wpierw miliony dolarów na koncie, bo w istocie główni bohaterowie filmu to śmietanka towarzyska wśród złodziei z pokaźnymi majątkami na kontach.
Tylko że Skok w przestworzach nie jest komedią romantyczną, a filmem sensacyjnym z elementami komediowymi. Widać, że reżyser chciał również dotknąć trochę farsy, lecz na to trzeba by mu było solidnego scenariusza, a nie historii obfitującej w zdawkowe i wyświechtane dialogi. Trzeba więc się teraz zastanowić, dla kogo został nakręcony ten film? Dla młodzieży? Dla niewymagających od kina dosłownie niczego dorosłych? A może dla wszystkich, którzy potrzebują kina do robienia obiadu? Seksu w produkcji nie ma. Poprawność polityczna jest zachowana, ale trzeba przyznać, że bez przesady, jak np. w najnowszych specjalnych odcinkach Doktora Who. Przemoc również jest, ale tak podana, że właściwie nikt, nawet wrażliwy, nie będzie zszokowany. Wydaje się więc, że Skok w przestworzach jest produkcją dla młodszych widzów, lecz zawodzi historia, która okaże się dla nich nudna, pozbawiona magii i refleksji nad ich problemami. O wiele lepsze opowieści znaleźli już przecież np. w Harrym Potterze. Estetyka filmów, chociaż ładna, również ich nie powali, bo ładne i kolorowe ujęcia Wenecji, Londynu i Alp można sobie obejrzeć na YT w 4K, a nawet 8K. Nie trzeba do tego kręcić teledyskowych reklamówek z dialogami, a w istocie tym jest Skok w przestworzach. Miłośnicy Sama Worthingtona oraz Kevina Harta powinni być zażenowani, że obaj panowie wystąpili w tak miernym filmie, a gwoździem do trumny dla ich rozpaczy jest Jean Reno w roli papierowego antagonisty dodanego do całości jak zdjęcie ze stocka. Kobiece postaci wypadają miernie. Szkoda nawet o nich wspominać – i tu kolejny szok, bo przecież film stara się być nowoczesny, przynajmniej „rasowo”. Wiem, że to określenie jest już dzisiaj niepopularne, więc może lepiej powiedzieć – fenotypowo. Trudno uwierzyć, że aktorzy zrobili to sobie za pieniądze, bo produkcja nie dysponowała zawrotnym budżetem. Tutaj akurat ryzykuję tym stwierdzeniem, ale całość nie wygląda zawrotnie estetycznie. Taką udaje, lecz po wnikliwym przyjrzeniu się chociażby scenom lotniczym CGI wygląda jak w grze komputerowej i to mającej co najmniej 5 lat, a nie jest dopracowane, żeby mogło być częścią realistycznego filmu akcji.
Skok w przestworzach niewątpliwie nie jest skokiem na wielkie kino, na średnie również. Reżyser, jak widać, nie uczy się z czasem kręcić lepszych tytułów. Wciąż pozostaje na średnio-niskim poziomie. Raczej nic tego nie zmieni. Szkoda, że właśnie dzięki takim produkcjom Netflix wyrobił sobie wśród niektórych widzów miano serwisu charakterystycznie sztampowego, wysyłającego w przestrzeń medialną informację o tzw. netfliksowości filmów, generującego autorską rozrywkę niższych lotów niż inne znane studia producenckie. Owa netfliksowość jest pojęciem wynikłym z pewnego stylu produkcji w serwisie, który nie jest synonimem wysokiej jakości. Są to z reguły produkcje gorsze aktorsko, krótsze, tańsze, których niedoinwestowanie przykrywa się z pozoru bogatszą (kolorową, hdr-ową) formą. Kręci i produkuje się je szybko, stosując znikome kampanie reklamowe i biorąc mniej znanych lub bardziej zdesperowanych znanych aktorów. Netflixa stać jednak na dobre kino, lecz nie w tym przypadku. Skok w przestworzach jest tak nijakim produktem, że trudno dać mu nawet szansę w przyszłości na stanie się guilty pleasure. Żeby uzyskać ten status, trzeba również w śmieszności i nieudolności mieć styl. Sztuką jest tworzyć unikalną chałę. Tu widać tylko filmowe badziewie i szuwary, a dokładnie teledysk o badziewiu i szuwarach. Reżyser jest specjalistą w ich kręceniu. Może dlatego filmy mu nie wychodzą?