Niebinarny, kolorowy świat DOKTORA WHO na 60. rocznicę serialu [Recenzja odcinków specjalnych]
Tak długo emitowany serial BBC zasługuje na kilka rocznic. Jest przecież elementem brytyjskiej kultury masowej i odbiciem zmian w niej zachodzących, a od roku 1963, kiedy został wyemitowany pierwszy odcinek Doktora Who, było ich mnóstwo, w tym kilka rewolucyjnych i pokoleniowych. Teraz czas na 60. rocznicę. Z tej okazji na platformie Disney+ pojawiły się 3 specjalne odcinki, w których rolę Doktora znów zagrał David Tennant. Wcielał się on w rolę osobliwego naukowca przez 47 odcinków w latach 2005–2010. Był więc 10. Doktorem, a w odcinkach specjalnych został niejako nim ponownie tym razem z 14 numerem. A wszystko to po to, żeby zaprezentować jakże ważnego dla ogólnoświatowo pojętej kultury brytyjskiej 15. Doktora, którego zagra znany z Sex Education Ncuti Gatwa, pierwszy czarnoskóry Doktor urodzony w Rwandzie, wychowany w Szkocji.
Davidowi Tennantowi przypadła trudna rola w tym progresywnym, ale tak naprawdę antyprogresywnym świecie – po 13. doktorze, który był doktorką (Jodie Whittaker), numer 14 (a tak naprawdę 15. licząc powrót Tennanta) będzie nosił Ncuti Gatwa, a jego kolor skóry będzie ciemny, właściwie czarny. I co z tym zrobią widzowie? Mogą pisać petycje do BBC, co z pewnością się stanie, a mogą wylewać żale w Internecie, co również się wydarzy. Na razie w odcinkach specjalnych muszą przeżyć kolorową rodzinę Donny Noble (Catherine Tate), która pomaga doktorowi, jej cytaty mocno nawiązujące do niebinarności płciowej, obecność niepełnosprawnej postaci, która wypełnia funkcję koordynatorki specjalnych służb ds. kosmitów, wychowawcze dialogi o tym, że nie płeć definiuje naszą wartość i można całkiem prozaicznie i wartościowo funkcjonować bez przynależności do świata kobiet lub mężczyzn, jak również Isaaca Newtona, na którego głowę Who zrzuca całą masę jabłek. Jest rok 1666, a Newton jest czarny. Mam nadzieję, że was skutecznie zachęciłem do wniknięcia w ten kolorowy świat, na którego końcu David Tennant znów przejdzie radykalną przemianą. Wszystko, co robi wraz z Donną Noble, przygotowuje grunt dla nowej postaci doktora. Smutna jest jednak świadomość, że pisząc to wszystko, o czym będzie mógł się przekonać widz, niektórych radykalnie zniechęci. Czy jednak twórcy 3 odcinków specjalnych się tym przejmowali?
Minęło 60 lat od premiery Doktora Who, a te trzy odcinki specjalne są nakreśleniem, bardzo konkretnym, granicy między jakimś światem, który się już skończył, a nowym, który tak do końca nie wie, gdzie zmierza, podobnie zresztą jak Doktor. A to wynika z historii, w której pojawił się na chwilę Tennant. Najpierw zjawił się w Londynie wraz z grupą kosmitów, w tym jednym dość agresywnym, który ma ochotę na ludzkie mięso. Potem wraz ze swoją dawną przyjaciółką Donną, został zabrany przez szaloną TARDIS na pokład tajemniczego statku kosmicznego, gdzie czas ma dosłownie wiele takich samych twarzy, a bohaterowie ścigają samych siebie lub przed nimi uciekają – ocena jest kwestią perspektywy. Kulminacją odcinków specjalnych jest jednak spotkanie z Toymakerem (Neil Patrick Harris) i przekazanie walki kolejnemu doktorowi.
Co wynika dla widzów z tego chwilowego pojawienia się Tennanta? Żyjąc w Polsce, do końca nigdy nie zrozumiemy kulturowego fenomenu Doktora Who. Pierwszy odcinek serialu został wyemitowany w 1963 roku, czyli w czasach, gdy kontakty seksualne w Wielkiej Brytanii były zakazane, a za ich utrzymywanie szło się do więzienia. Kontakty seksualne między osobami tej samej płci zalegalizowano dopiero w 1967 roku, czyli trochę po premierze 1. odcinka serialu. Oczywiście tu nie chodzi o homoseksualizm, ale fakt ten pokazuje, jaka przepaść obyczajowa dzieli 1. sezon Doktora Who od tego, w którym ma zagrać Ncuti Gatwa, stąd w odcinkach specjalnych dokonywana jest niejako historyczna rewizja angielskiej moralności, która wciąż odczuwa zapewne poczucie winy za nie dość szybkie przemiany obyczajowe i popkulturowe. Niemniej można zadać pytanie i będzie ono zasadne, czy właśnie takim upakowaniem wątków progresywnych w zaledwie trzech odcinkach serial przekona kogokolwiek z tych, będących przeciwko szeroko pojętej multikulturowości i poliseksualności. Bo nawet jako zwolennik typowo libertyńskiej rzeczywistości mam wrażenie, że niektóre sceny są zrobione bardzo na siłę, a treść fantastyczna podporządkowana elementarzowej prezentacji głównych postulatów środowisk liberalnych.
Wątpię, czy do dojrzałego fana serii trafi np. dialog, kiedy Donna i Doktor rozważają płeć kapitana tajemniczego statku kosmicznego. Donna się zastanawia, czy był to mężczyzna, czy kobieta, ale zaraz dodaje, że może ktoś, kogo należy nazwać nie tą, nie tym, czymś bez językowej identyfikacji. I tak jest kilkukrotnie – tego typu wiedza, jakże potrzebna w życiu świadomego człowieka, za każdym razem w serialu jest spłycana takimi łopatologicznymi wstawkami. Niekiedy podczas seansu przypominały mi się sceny z okazaniem kilku osób ofierze, żeby rozpoznała ukrytego wśród nich przestępcę, tyle że tu nie ma podejrzanych, a żywi ludzie – czarni, biali, żółci, transpłciowi, niepełnosprawni – i naprawdę nie trzeba wsadzać ich widzowi gremialnie przed nos na zasadzie pokazywania palcem – o, zobaczcie, jeżdżę na wózku, a jednak mam odpowiedzialne stanowisko w brytyjskim wywiadzie. O, zobaczcie, grupą specjalną w centrum pustoszonego przez rewolucję Londynu dowodzi pułkownik Ibrahim, a w siedzibie sztabu kryzysowego dowodzą same kobiety, w tym jedna stereotypowo bardziej męska niż Sylvester Stallone. O, popatrzcie, ona może nie być nim ani nią, lecz chcieć określać się jako onu? O, popatrzcie, moja córka jest ciemnoskóra i przysposobiona, ale na każdym kroku muszę, ale to muszę podkreślać, że ją kocham i jest moją córką-weganką i że w ogóle moja rodzina jest taka inna i cudowna, że przyjmuje wszystkich niezależnie od spokrewnienia genetycznego. A kiedy mówi się o języku binarnym, to od razu dodaje się jakieś określenie niebinarne, chociaż nijak się to ma do sensu fabuły, a tym bardziej matematyki binarnej, o której mowa. To wszystko nie jest wychowawcze, tylko wygląda jak gabinet osobliwości na ekranie. Problemem więc odcinków specjalnych Doktora Who jest zbytnia mnogość tych przykładów, ich zestawienie ze sobą, ich sztuczne złączenie z fabułą SF i wielokrotne powtarzanie, jak regułek w czasie nauki alfabetu w przedszkolu, że w ogóle są. Na szczęście jest Neil Patrick Harris, który osobiście serialem się niespecjalnie interesował m.in. z racji pochodzenia, ale wniósł do niego dobrej jakości aktorstwo w przeciwieństwie do nadaktywnych dramatycznie Davida Tennanta oraz Catherine Tate. Świat Doktora Who jest estetycznie dobrze wykonany i sprawnie zmontowany, lecz fabularnie niekiedy banalny, nawet jeśli jego odbiorcą jest ktoś młodszy, co nie oznacza, że naiwny. A na końcu tej pomostowej historii zjawia się 15. Doktor, gdy już ten stary wykrzyczy po raz niezliczony, że kosmos nie jest binarny. Nowy będzie czarnym gejem w progresywnym świecie, który zmierza do autodestrukcji. Ja bym się obraził, bo to ewidentna stygmatyzacja wszelkiej inności, chociaż wynikająca zapewne z dobrych intencji lub narastającej przez lata niecierpliwości, bo świat od zawsze nienawidził inności.