SHOAH. Wstrząsający dokumentalny portret Holokaustu
Fragmentem Shoah, który ten zamysł wyraża bodaj najpełniej, jest świadectwo byłego więźnia Auschwitz, czeskiego Żyda Filipa Mullera – być może najsilniej oddziałująca emocjonalnie sekwencja całego dzieła. Mężczyzna ten został oddelegowany przez Niemców do pracy w Sonderkommando, którego zadaniem było rozbieranie i palenie ciał zagazowanych uprzednio osób.
Pewnego dnia u drzwi komory gazowej spotkał swoich rodaków, którzy wchodzili do niej śpiewając czeski i izraelski hymn. “Zdałem sobie wtedy sprawę” – mówi Muller ze łzami w oczach – “Że moje życie nie ma już sensu. Po co dalej żyć? Wszedłem więc razem z nimi do komory gazowej, zdecydowany umrzeć.” I kontynuuje: “Wówczas jednak podeszła do mnie grupa kilku kobiet, które mnie rozpoznały. Chcesz zatem umrzeć – powiedziały. Ale to nie ma sensu! Twoja śmierć nie przywróci nam życia. Musisz stąd wyjść. Musisz zaświadczyć o naszym cierpieniu i o niesprawiedliwości, jaką nam wyrządzono”.
Wspomniałem o precyzji pytań Claude’a Lanzmanna. Jako dokumentalista jest on nie tylko pedantyczny, lecz także bardzo zdeterminowany. Najdobitniej bodaj ukazują to fragmenty, w których przepytuje byłych nazistowskich funkcjonariuszy – bezpośrednich realizatorów procesu Zagłady. By uzyskać ich zeznania, gotów jest ukrywać prawdziwy cel swojej wizyty, filmować ich z ukrytej kamery czy nawet udawać przed nimi kogoś, kim zupełnie nie jest.
Zdaję sobie sprawę z powszechnego postrzegania Shoah, zwłaszcza dziś – dziewięciogodzinny dokument o Holokauście, złożony w zasadzie z samych obszernych wywiadów – obraz Lanzmanna wydaje się być jednym z najbardziej nieprzystępnych i trudnych w odbiorze filmów; wyzwaniem przerastającym możliwości nawet doświadczonego kinomana. Paradoksalnie jednak, utwór ten może być o wiele łatwiejszy w odbiorze niż liczne znacznie krótsze dokumenty poruszające tę samą tematykę: dzięki obranej formie bowiem Shoah nie dokonuje brutalnego gwałtu na zmysłach odbiorcy – tak jak, siłą rzeczy, zwykły to one czynić; do maksimum natomiast pobudza jego wyobraźnię i angażuje go emocjonalnie. Historia kina zapamięta mistrzowską sekwencję, w której Abraham Bomba – zawodowy fryzjer, w obozie zagłady w Treblince strzygący włosy kobietom, które chwilę później wejść miały do komór gazowych, opowiada o tym o procesie i o dniu, w którym jeden z jego kolegów, wykonujących tę samą pracę, zmuszony został wprowadzić do komory gazowej swoją żonę i córeczkę. Wiele razy, choćby podczas drastycznego finału głośnego kilka lat temu dokumentu Ciemności skryją Ziemię, czuję, iż twórcy tych obrazów (jakkolwiek bardzo ważnych i wartościowych) starają się oddać ogrom nazistowskiego zła poprzez epatowanie możliwie największym wizualnym okrucieństwem materiałów archiwalnych. Taki zabieg może jednak spowodować pewien rodzaj emocjonalnego dystansu u widza – jako swoistej psychicznej reakcji obronnej na „atakujące” go swym naturalizmem obrazy. Lanzmann zaś filmuje silnie emocjonalne świadectwo Bomby w jego pracy – znów jako fryzjera – wiele lat po wojnie i trudno sobie wyobrazić bardziej sugestywną, oddziałującą na emocje i wyobraźnię wizję niż ta. Wizję, od której nie da się uciec.
Wspominałem na początku o wielowymiarowości Shoah, o tym, jak daleko niejednokrotnie dzieło to wykracza poza obręb zjawiska Holocaustu. To utwór mający swą osobną, wyrazistą warstwę symboliczną, nietypową jak na dokument. Uratowany z Bełżca Szymon Srebrnik wraca do dawnych miejsc kaźni, dziś opustoszałych; kamera Lanzmanna ukazuje go chwilami z wielkiej odległości, niby drobny, znikający punkt, wątły i coraz słabiej dostrzegalny pośród niezmierzonej przestrzeni. Pierwszy kadr filmu to człowiek płynący po rzece łodzią, powoli znikający z naszych oczu; ostatni zaś – to widok jadącego pociągu, stopniowo opuszczającego kadr. Wizje te spinają dzieło swoistą kompozycyjną klamrą, subtelnie, acz sugestywnie podkreślając obecną w nim stale symbolikę przemijania i nieobecności.
Pod tym względem Shoah przypomina mi raczej skoncentrowane wokół tematyki Zagłady filmy fabularne – bodaj najbardziej wybitną Listę Schindlera Stevena Spielberga, która również oddziałuje na widza przede wszystkim za pomocą wyrafinowanej, nienachalnej, acz niesłychanie wyrazistej (choć bardziej niż u Lanzmanna lirycznej) symboliki, zachowując przy tym pełen realizm, lecz tam, gdzie to możliwe, unikając wizualnej dosłowności. Inne, mniej sławne obrazy, starają się odnaleźć swoją drogę przedstawienia tematu, który zdaje się stanowić jedno z najtrudniejszych wyzwań dla każdego ambitnego reżysera. Szara strefa T.B.Nelsona chociażby usiłuje to uczynić łącząc tendencje paradokumentalne z niesłychanie ciemną i gęstą atmosferą wszechobecnej beznadziei, niedawny węgierski Syn Szawła zaś – za pomocą oryginalnych, choć trudnych w odbiorze zabiegów wizualnych.
W momencie swej premiery Shoah wywołał w Polsce spore kontrowersje. Zarzucano francuskiemu reżyserowi tendencyjność w przedstawieniu Polaków – jako bezdusznych i beznamiętnych obserwatorów okrucieństwa, cieszących się z tego, że Żydzi zniknęli z ich okolic. Nie jest to do końca prawda – niektórzy z polskich interlokutorów żałują, że ich dawnych żydowskich przyjaciół zabito – pojawiają się silne emocje i łzy. Oczywiście jednak nie da się ukryć, iż w ich postawie przeważnie dominuje obojętność czy wręcz jawna niechęć. Na tym poziomie film Lanzmanna bliższy jest sugestywnemu nakreśleniu beznamiętnej reakcji większej części świata na cierpienie narodu żydowskiego, niż wyrażeniu prawdy o relacjach polsko – żydowskich z całą ich złożonością. Należy jednak pamiętać, że żadne dzieło artystyczne, niezależnie od ambicji i jakości, nie może rościć sobie praw do przedstawienia całej prawdy o zjawisku takiej wagi i obszerności, jak cierpienie i śmierć jednego człowieka (nie mówiąc już o zagładzie całej nacji).
Czym więc może być i jest Shoah? Być może pomnikiem dla tych, którzy odeszli – niezłożonym z patetycznych gestów jednak, lecz ze słów, z doświadczeń i z uczuć – pomnikiem dla duszy. Może również (i czyni to) wspierać pamięć i świadomość współczesnych, stanowić realny instrument w walce z wciąż realnym złem. Pod tym i wieloma innymi względami nie istnieje ważniejszy film. To, razem ze wspomnianą wcześniej Listą Schindlera, jeden z obrazów definiujących wiek dwudziesty.
——————————————————————–
Wieczorami lubię spacerować po wąskich, mało uczęszczanych o tej porze uliczkach Otwocka, z dala od centrum. Przed wojną mieszkało tu blisko jedenaście tysięcy Żydów. Zniknęli niemal wszyscy w kilkanaście słonecznych, sierpniowych dni 1942 roku. W przyćmionym świetle latarni, w gęstniejącym mroku ustępującego już dnia, oczom wędrowca ukazują się ciche zaułki i stare kamienice, pamiętające czasem początek poprzedniego wieku. Czy w ich ciszy można jeszcze usłyszeć głosy tych, którzy tak nagle odeszli? Czy można usłyszeć ich rozmowy, ich prośby, wołania? Milczenie opustoszałych ulic nie udziela odpowiedzi; wiem jednak na pewno, iż jeśli na dobre nie opuściły tych miejsc, to będą w nich wciąż trwały i już nigdy nie zamilkną.