search
REKLAMA
Recenzje

SHOAH. Wstrząsający dokumentalny portret Holokaustu

Przemysław Brudzyński

2 listopada 2017

REKLAMA

Uważne oko kamery wędruje z wolna po zalanych wiosenną zielenią łąkach i pagórkach, po pogrążonych w łagodnej, sennej ciszy lasach i opuszczonych, od dawna nieużywanych torach kolejowych. Krajobraz, w swym naturalnym majestacie, pełen jest spokoju; samotny głos ludzki wybrzmiewający w tle, wypowiadający słowa miarowo, jakby każde z nich osobno ważąc, zdaje się w owej scenerii zapadać i tonąć, scalać się z nią i w osobliwy sposób ją współtworzyć…

Takie obrazy pojawiają się przed moimi oczami, gdy myślę o Shoah – najważniejszym i najbardziej niezwykłym filmie dokumentalnym o Holokauście, jaki kiedykolwiek powstał.

Jak wiele arcydzieł reprezentujących różne dziedziny sztuki, film Claude’a Lanzmanna w teorii, na poziomie pomysłu, wydawać się może wizją niemal szaleńczą. To dokument, lecz pozbawiony całkowicie materiałów archiwalnych – fragmentów kronik filmowych z owych czasów i zdjęć detalicznie prezentujących różne stadia Zagłady. Zamiast tego otrzymujemy jedynie obszerne wypowiedzi tych, którzy na różne sposoby w niej uczestniczyli; patrzymy na ich twarze, na świat, który otacza ich w cztery dekady po tamtych wydarzeniach. Ich głosy przeplatają się ze sobą: głosy ofiar przemocy i jej sprawców, głosy tych, którzy stali się jej świadkami (całości dopełniają wypowiedzi słynnego dyplomaty i emisariusza Jana Karskiego oraz jednego z najwybitniejszych historyków Zagłady, Raula Hillberga). Francuski reżyser nie prezentuje swojego materiału w jakimkolwiek porządku: chronologicznym czy też sytuacyjnym. W wyniku tego zabiegu w świadomości odbiorcy, w pewnym sensie, pozostaje jeden głos: głos człowieka, nade wszystko po ludzku słabego, niezdolnego do ogarnięcia – w sposób empiryczny, duchowy czy intelektualny – niewyobrażalnego okrucieństwa, które, choć stało się jego dziełem i udziałem, przerosło go całkowicie.

Monumentalne, dziewięcioipółgodzinne dzieło Lanzmanna otwierają charakterystyczne, przywołane przeze mnie we wstępie obrazy: spokój lasów niedaleko Sobiboru w ich współczesnym stanie, w tle dojrzały męski głos. „Tu zawsze było tak spokojnie. Nawet wtedy, gdy palono tutaj ciała. Każdy w milczeniu robił to, co do niego należało. Cisza i spokój, zupełnie jak dziś”. Francuski twórca z atencją i niespiesznie prezentuje okolice dawnych miejsc kaźni, zwracając baczną uwagę na ich współczesne naturalne piękno. Pyta nawet swych rozmówców o zwierzynę współcześnie zamieszkującą te tereny.

Obrazy te przypomniały mi dzień, w którym sam po raz pierwszy znalazłem się w pobliżu dawnego obozu koncentracyjnego w Sztutowie. Długo po końcu letniego sezonu urlopowego panowała tam cisza, wypełniona odgłosami wiatru, który docierał od niedalekiego już morza. Ścieżki, którymi jeszcze kilka miesięcy wcześniej chodziły tłumy ludzi, w owym momencie zaś kompletnie opustoszałe, wiodły przez las, aż do miejsca, w którym spomiędzy drzew wyłaniał się nowy obraz. Ogrodzenia z drutu kolczastego, baraki dla więźniów: widok w tej scenerii tak groteskowy i nienaturalny, że aż do głębi niepokojący. Zarazem jednak było w nim coś zaskakująco spokojnego – spokojem tego, co odeszło w przeszłość, w ludzkiej świadomości porzucone i zapomniane.

Czy miejsca rzeczywiście posiadają własny pierwiastek duchowy, jaki im nieraz przypisujemy? A jeśli tak, czy zło raz wyrządzone pozostaje w nich, czy zostawia po sobie ślad, którego nie da się do końca zatrzeć? Takie pytania pojawiały się w moich myślach tamtego dnia i takie pytania zdaje się zadawać Lanzmann, lecz niewerbalnie, a jedynie za pomocą obrazu.

Oczywiście podobnych i zupełnie innych pytań pojawia się pomiędzy kolejnymi sekwencjami filmu o wiele więcej. Nieuniknione jest jednak zaistnienie jednego, od zawsze najbardziej dręczącego z nich: “Dlaczego?”. Francuski reżyser dzieła doskonale zdaje sobie jednak sprawę, że odpowiedź na to pytanie przerasta któregokolwiek z jego interlokutorów, nawet jeśli “to ludzie ludziom zgotowali ten los”. Machina zła, jaką uruchomiono, okazała się przerastać możliwości nie tylko swoich ofiar, ale nawet swoich twórców. W pewnym sensie również nazistowski system stworzony został jako istniejący niejako poza zasięgiem tego pytania. Wobec absurdu zła, jakie wykreowano w obozach zagłady, wydaje się ono po prostu bezzasadne. Powszechnie znana (dzięki książce Primo Leviego, ocalałego więźnia KL Auschwitz) jest sytuacja, w której jeden z esesmanów – wartowników w obozie usłyszał właśnie tego rodzaju pytanie; “Tu nie istnieje dlaczego” – odpowiedział.

Pytań natury ideologicznej, moralnej, Lanzmann nie zadaje więc swym rozmówcom w zasadzie wcale. Pyta zaś – czasami – o odczucia i emocje oraz – najczęściej – o stricte praktyczne szczegóły procesu Zagłady. Pyta precyzyjnie, detalicznie, czasem niemal pedantycznie, z drobnych elementów stopniowo układając pełen obraz. Wizja twórcy Shoah zadziwia swą obszernością: Holocaust nie jest w niej “jedynie” zagładą społeczności czy poszczególnych jej członków; to również zagłada całej kultury i jej wielowiekowego dorobku, zagłada sfery codzienności i sfery rytuału, zagłada pewnego świata – świata misternie tworzonego przez stulecia, który w ciągu kilku lat odszedł niemal całkowicie w niepamięć, by nie powrócić – zapewne już nigdy.

Przywołanie tego, co zostało zniszczone, ocalenie od zapomnienia tego, co powinno przetrwać, choćby i jedynie w pamięci, to jeden nadrzędny cel dzieła Lanzmanna. Drugi – to danie świadectwa. To kolejna warstwa utworu, która udowodnia, że Shoah to coś więcej niż kolejny filmowy dokument o ogromie tragedii, jaki przyniosła druga wojna światowa. Obraz francuskiego reżysera swym rozmachem i obraną formą nie pozostawia wątpliwości, że stworzony został również, a może przede wszystkim po to, by podjąć realną walkę ze złem, o którym opowiada. Przypomina – o czym w obecnych czasach tak często zapominamy – że sztuka może mieć realną moc oddziaływania, prawdziwą zdolność wpływania na otaczający nas świat.

Ta sfera dzieła przywołała mi na myśl lekturę słynnego Archipelagu GUŁag rosyjskiego noblisty Aleksandra Sołżenicyna. Obydwa dzieła wykazują podobną świadomość tego, iż jedyną skuteczną metodą przeciwdziałania złu, które zostaje w nich przywołane, jest to, by nigdy nie przestać o nim mówić. By nie spuścić nań zasłony milczenia; by nigdy nie zrealizował się plan twórców obydwu zbrodniczych systemów – sowieckiego i nazistowskiego. By pozostał ślad. By nigdy nie zapomnieć.

Avatar

Przemysław Brudzyński

REKLAMA