SAUSAGE PARTY: ŻARCIOTOPIA. Pixar z syfilisem w wersji ulepszonej
W 2016 na ekrany kin trafiła obrazoburcza komedia o przygodach parówek, ubrana w niezbyt wysokich lotów humor fekalno-genitalny. Pomysł jednak był na tyle nowy, że film zarobił całkiem niezłe pieniądze, chociaż animacją niestety nie powalał. Zwalał za to z nóg przeruchanymi na wszelkie możliwe sposoby żartami, które pewnie wielu zszokowały, ale i zapewniły bardzo twórczy wentyl bezpieczeństwa dla naszych kulturowo spiętych pośladów, podobnie jak robią to dzisiaj The Boys. 8 lat później Amazon Prime wypuścił kontynuację tego „Pixara z syfilisem”, mając niewątpliwie wysoko ustawioną poprzeczkę zbereźności przez pełnometrażowy tytuł. Jeśli więc ktoś był fanem „starego” Sausage Party, nowym się nie zawiedzie, bo jeśli chodzi o żart, jest tylko GORZEJ, a i animacja się nieco poprawiła. Nie będę więc ukrywał, że zachęcam do wyruszenia w tę przygodę z parówkami.
Jeśli ktoś spodziewa się jakości pixarowskiej, niestety się zawiedzie, bo tu dużą rolę odgrywa ten tytułowy syfilis. Animacja jest bardziej umowna, a plenery o wiele mniej dopracowane. Środki przeznaczone na serial nie były wielkie. Twórcy starali się nadrobić braki wizualne warstwą tekstową, co w pewnej mierze się udało, jeśli widzom faktycznie uda się przebić przez skorupę zboczonych żartów, grubą jak ściany schronu przeciwatomowego. Potrzebna będzie również tęga i jednocześnie dorosła wyobraźnia, żeby mogła w ogóle wyobrazić sobie, że parówka może gadać. Z serialu bowiem można dowiedzieć się, że jedzenie ma świadomość, a my tym bardziej powinniśmy nią dysponować, gdy wsadzamy sobie je do ust, bo może bardzo zaszkodzić. W ogóle to stwierdzenie w kontekście serialu brzmi zbereźnie, zwłaszcza po rozwalającej zmysły scenie, w której jedzenie wszelkiej maści po uzyskaniu wolności zaczyna ze sobą kopulować. Wcześniej nigdy nie wyobrażałem sobie, że pomarańcza może dawać sobie wyssać treść przez coś w rodzaju odbytu, ale takie metaforyczne obrazy zrodziły się w umysłach Setha Rogena i Evana Goldberga. O dobrym smaku więc zapomnijcie, bo chodzi o to, żeby się go pozbyć. Scena z grzebaniem w ludzkiej kupie w poszukiwaniu kukurydzy, która dzielnie poległa w ludzkim układzie pokarmowym, wam to dobitnie zaprezentuje. I całkiem to dla mnie zrozumiałe, że dla sporej grupy widzów będzie to serial nie do przejścia, ale mam nadzieję, że chociaż pochwalą nowatorskość koncepcji.
Świat przedstawiony to Ziemia, tyle że po apokalipsie, która polegała na uniezależnieniu się jedzenia od ludzi. Produkty żywnościowe po prostu zaatakowały kupujących w sklepach i, o dziwo, ich pokonały. Upragniona wolność jedzenia nie jest jednak tak szczęśliwa, gdyż nie tylko ludzie na nie polują, ale i zwierzęta. Nawet deszcz jest śmiertelnym wrogiem kanapek, owoców, a w szczególności ciastek z kremem i odpakowanych lodów. Nic nie jest takie, jak się wydawało. Na dodatek jedzenie cechuje się podobnymi emocjami, co znienawidzeni ludzie. Z odcinka na odcinek twórcy celnie pokazują, między kolejnymi żartami o ruchaniu i ssaniu, jak wygląda budowanie społeczeństwa oraz jego stopniowy upadek. Nie ma znaczenia, czy to będą ludzie, srające na nich samoświadome ptaki czy też szalona parówka, która wchodzi ofiarom w tyłek i ciągnąc ją za jądra, steruje jej zachowaniem. Mam nadzieję, że wystarczająco was „zachęciłem” do seansu chociaż jednego odcinka. Początki może są szokujące, ale Rogen wraz z ekipą wcale nie chcą utopić widzów w tonach zboczonych żartów. Chcą pokazać coś więcej, opowiedzieć historię upadku cywilizacji istot świadomych, niezależnie od tego, czy są jedzeniem, czy homo sapiens. Zasady tej apokalipsy są jednakowe.
Głosów postaciom użyczyły same gwiazdy: Seth Rogen, Kristen Wiig, Michael Cera, Edward Norton i inni. Większość z nich jest aktorami znanymi z występów w produkcjach zbereźnych i obrazoburczych, więc nie mieli problemu z użyczeniem głosów parówce, kiełbasce i bułce do hot dogów, które chcą stworzyć jedzeniowy raj na ziemi wyłącznie dla siebie, a ludzi wymordować. W tym świecie najcenniejszym łupem będą zęby. To metafora ludzkich podbojów. Silniejsi gwałcili, mordowali i zbierali trofea, a zęby i czaszki były niezwykle wartościowymi pamiątkami, a nawet walutą. Jedzenie również zbiera takie wotywne ślady niegdysiejszego życia, nie zdając sobie sprawy, że buduje system społeczny identyczny z tym, który został obalony.
W Żarciotopii nie ma więc miejsca na idyllę, raj, lepszy świat – jest tylko konieczność istnienia i przedłużania istnienia, i chyba to jest gorzkim wnioskiem Sausage Party. Może ciężko na niego wpaść, jeśli patrzy się tylko na warstwę obrazoburczą serialu. Za tą maską jednak kryje się morał, jak to w bajce, tyle że przeznaczony tym razem dla dorosłych. Jeśli chce się zrobić rewolucję, warto mieć pomysł na to, co będzie, gdy wrogowie faktycznie zginą, bo wtedy trzeba będzie normalne żyć. Czy będzie to jednak możliwe? I za jaką cenę? Zapomnienia o ideach, stania się zwierzęciem, a może czymś gorszym?