HURAGAN. Szklana pułapka na wietrze
Szukać wiatru w polu będzie ten, kto po Huraganie oczekuje logicznej fabuły, stonowanego aktorstwa i błyskotliwych dialogów. Myślicie, że te wietrzne gry słowne są czerstwe? Poczekajcie aż posłuchacie, co mówią bohaterowie! Być może ktoś z was zwrócił uwagę, że porównania do Szklanej pułapki użyłem już w tytule recenzji tegorocznego Pasażera. Nie jest to jednak lenistwo z mojej strony, bowiem skojarzenia nasuwają się same, a cała historia podąża szlakiem wytyczonym przez Johna McClane’a co do joty. Co ciekawe i nieco zaskakujące, Huragan jest lepszą Szklaną pułapką niż ostatnia Szklana pułapka.
Nie żeby było to jakimkolwiek osiągnięciem ani wymagało większych starań – wystarczy do tego chociażby minimalnie interesujący pomysł na skok. Tu rabusie mają odpowiedni rozmach, a ucieczkę z nielegalnie pożyczonymi 600 milionami dolarów planują zamaskować niszczycielskim huraganem. Okoliczne miasteczko zostaje ewakuowane, komunikacja z resztą kraju jest odcięta, a powszechnie panujący chaos ma na celu pozwolić im dyskretnie zniknąć. Przy pomyślnych wiatrach (to był ostatni raz, obiecuję) nikt nie zostałby ranny, a towarzystwo o wątpliwej moralności do końca życia mogłoby beztrosko układać wieże z banknotów. Niestety dla nich, a szczęśliwie dla widza, huragan, na który czekali, okazuje się największym w historii, a na ich drodze staje trójka ostatnich sprawiedliwych. Na wspomniane trio składa się agentka odpowiedzialna za bezpieczeństwo w okradanej placówce, meteorolog-idealista i jego brat-wykolejeniec (niegdyś wojskowy). W żadnym razie nie powinniście liczyć na jakikolwiek powiew (kłamałem) świeżości przy konstruowaniu charakterów postaci i ich przeszłości. Trauma z dzieciństwa, zapijanie wyrzutów sumienia, pokutowanie za fatalne w skutkach decyzje – to prawdziwa galeria klisz.
Podobne wpisy
Pomimo tych daremnych prób nadania filmowi głębi przez większość czasu czuć, że twórcy są świadomi charakteru swojego dzieła. Kompletnie niedorzeczne pomysły pokroju rzucanych na wietrze felg samochodowych w roli zabójczej broni pozbawiają wszelkich złudzeń. Jakakolwiek iskierka nadziei na kino niewywołujące kpiących uśmieszków zostaje zdmuchnięta już podczas pierwszych minut. Chmura przybierająca postać ludzkiej czaszki i kiczowato latające po ekranie nazwiska twórców to zaledwie początek atrakcji. Później dostajemy całą plejadę przeszarżowanych występów aktorskich, wątpliwej jakości CGI i zabawne w nie do końca zamierzony sposób dialogi. Nie brakuje jednak kilku dobrych inscenizacyjnych pomysłów (meteorologiczny samochód-czołg – kto by nie chciał takiego?) i momentów napięcia. Trio głównych bohaterów wzbudza sympatię i pozwala sobie kibicować, a między promieniującą urokiem Maggie Grace a mówiącym z komicznym akcentem Tobym Kebbellem pojawia się nawet jakaś chemia. Trzymanie kciuków za bohaterów wynika także ze sposobu przedstawienia rabusiów, z których niemal każdy jest irytującym pajacem albo wyciętą z kartonu figurą. Na szczególne wyróżnienie zasługuje para hakerów-idiotów sprawiających wrażenie, jakby dopiero co zeszli z planu filmu klasy Z. Z tego grona patafianów jedynym względnie sensownym osobnikiem jest herszt bandy, zagrany przez pana, którego nazwiska nie wypada mi podawać, jednakże konia z rzędem temu, kto będzie choć trochę zaskoczony związanym z nim zwrotem akcji.
Rzeczony aktor bywa wybitnie nadekspresyjny, ale to samo można powiedzieć o całej reszcie obsady. Być może podstawową wskazówką, jaką usłyszeli od reżysera było: graj na najwyższym biegu. Taka tonacja z pewnością pasuje to absurdalności akcji, której jest w tym filmie od groma. Pomimo CGI rodem z produkcji telewizyjnych te sekwencje potrafią zaimponować w dużej mierze za sprawą świetnego udźwiękowienia, przez które żałujemy, że nie wzięliśmy do kina wiatrówki (kurtki, nie broni).
Zaskakująco umiejętnie budowane jest także napięcie w pierwszym akcie historii. Ciemne chmury, stopniowo przybierający na sile wicher, coraz większy stres bohaterów – nerwowe oczekiwanie na żywioł udziela się także widzowi. Szkoda, że nie udaje się tego utrzymać w dalszej części filmu, gdzie szybko staje się jasne, że bohaterowie są nieśmiertelni i powinni zostać zwerbowani do ekipy Nicka Fury Pod koniec nikt już nawet nie udaje, a idiotyzm goni idiotyzm w zdumiewającym stylu. Jest w tym jednak specyficzny urok i zaskakująco dużo frajdy. Nie każdy odbierze to w ten w sposób, ale widz potrafiący czerpać satysfakcję ze świadomie złego kina doceni kampowy charakter Huraganu. Całą resztę najpewniej tylko mocno przewieje.