POWER. Superbohaterskie science fiction od NETFLIXA
I chociaż ta multikulturowa, prowolnościowa indoktrynacja ze strony produkcji jest bardzo delikatna i wręcz zrobiona z klasą, to po seansie pozostał jednak we mnie niedosyt. Nie o to chodzi, że żadnego białego rasisty nie ukrzyżowano dla przykładu, a o to, że właściwie nie było kogo. Antagoniści są w filmie W OGÓLE nieobecni. Zarówno Biggie (Rodrigo Santoro), jak i Gardner (Amy Landecker) to charakterologiczne wydmuszki. Trudno wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Przecież na zbudowanie porządnego antagonisty z ciekawą motywacją była ponad godzina i pięćdziesiąt minut. Kolejna gwiazdka odpadła Powerowi za finał. Zakończenie okazało się zbyt przewidywalne i cukierkowe, chociaż na ekranie zabrakło fajerwerków. Pod tym względem Power to pomysłowe kino akcji z mnóstwem efektów specjalnych i ciekawie filmowanymi pojedynkami. Kamera często zmienia położenie. Raz jest z ręki, a bohaterowie często upadają już częściowo poza kadrem, a raz idealnie podąża za akcją. Im bliżej końca, tym robi się gęściej od supermocy, strzelanin i bijatyk. Pod tym względem montaż filmu jest dość równy. Nie pozwala widzowi odpocząć aż do samego końca. Można więc zupełnie nie zwrócić uwagi na dziury w historii, a jest ich proporcjonalnie coraz więcej, im bliżej końca. Najwidoczniej młodemu scenarzyście (Mattson Tomlin) zabrakło pomysłów albo ktoś wyjątkowo amatorsko ingerował w jego pracę. I tu pojawia się obawa, czy podobnie nie będzie z nowym Batmanem, bo przecież Tomlin tam również pisał historię.
Podobne wpisy
Mimo wad Power zostaje w pamięci wraz ze świetnym pomysłem supermocy w zażywanej pigułce. Widz powinien czuć się zaintrygowany, oczekiwać czegoś więcej. A tu niestety tego nie dostanie. Gdyby jeszcze twórcy pokusili się o jakiś zwrot, coś, czego nie można się domyślić – a tak opowieść o mrocznym świecie, w którym superbohaterowie są w większości złoczyńcami, przypomina liniową fabułę w grach komputerowych, kończących się zabiciem szefa wszystkich bossów. Postać głównego bohatera też mogłaby być dokładniej przedstawiona. Postawienie na tak wyświechtany w kinie akcji motyw ratowania córki przez zdesperowanego ojca jest pójściem na łatwiznę. Warto by może skupić się np. na tym, co się kryło za niechęcią Arta do brania pigułek z supermocą? Bo chyba się nie bał, że rozpadnie się z powodu efektów ubocznych. Albo bardziej zająć się tym, dlaczego każdy, kto raz łyknie narkotyk, zostaje na zawsze już przy każdej kolejnej dawce obdarowany tylko jednym, jakby przynależnym mu z natury, typem supermocy. Ciekawe, prawda?
Mam tak dużo niedosytu i pretensji tylko dlatego, że Power uważam za dobre kino ze zmarnowanymi szansami. Będę polecał je każdemu, kto szuka jakiegoś nowego ujęcia superbohaterstwa w filmie, bo akurat ta produkcja wyjątkowo gorzko przedstawia cenę, którą trzeba zapłacić za bycie przez 5 minut nadczłowiekiem. A z Jamiego Foxxa i Josepha Gordona-Levitta reżyserzy powinni wycisnąć znacznie więcej – stać ich nie tylko na aktorską rutynę.