PARADISE. Niemieckie science fiction inspirowane „Łowcą androidów”
Gdzieś za Odrą, u naszych sąsiadów, z którymi dzielimy tak trudną i bardzo niefantastyczną historię, pojawił się film tyleż bajkowy, co naukowy. Jak być może wiemy, nieraz wysoka nauka najpierw jest czystym wymysłem czytanym w książkach i komiksach, a potem okazuje się, że przewraca nam życie – raz je ulepszając, raz doprowadzając do ruiny. I tak sobie to osiągnięcie naukowe polegające na przedłużaniu życia Niemcy wymyślili w netflixowej produkcji Paradise. Życie to towar, który można kupić i sprzedać, generalnie wziąć od innego człowieka, aby samemu żyć dłużej. Pomysł na nieśmiertelność nienowy w science fiction, lecz urzekająco zaprezentowany, czego w kinie europejskim do tej pory było brak. Aż żal ściska pewną część ciała, że tak celny strzał filmowy padł tak blisko, ale nie w Polsce. Każdemu miłośnikowi Łowcy androidów znad Wisły marzyłoby się, żeby tutaj nakręcono podobny tytuł. Przed naszą kinematografią jeszcze jednak daleka droga. Na razie zachwycająco przeszedł ją Bawarczyk Boris Kunz wraz ze swoimi scenarzystami Simonem Ambergerem i Peterem Kocylą.
Kredyt i dzisiaj cenniejszy jest niż ŻYCIE
Stwierdzenie, że kredyt jest cenniejszy niż życie, miał być taką grą słów, alegoryczną, cyniczną i przede wszystkim nieprawdziwą. Po głębszym zastanowieniu jednak, patrząc na otaczającą rzeczywistość i tę pogoń ludzi za własnością oraz ich strach, co będzie, gdy stracą pracę, mając wieloletni kredyt, coś w tej metaforze tytułowej prawdziwego jednak jest. I to nie coś, a znacznie więcej niż powinno być. Nie bez kozery mówi się, że kredyt wiąże na całe życie lepiej niż małżeństwo, miłość itp. W jakimś sensie więc jego wzięcie zabiera życie, nie dosłownie, w sensie biologicznym, lecz kładzie się na tym życiu cieniem, którego już nie da się zdjąć, a jeśli się próbuje, nie zawsze z własnej woli, tylko z powodu zdarzeń losowych; i w ten sposób można stracić to właśnie biologiczne życie. Tak więc ta metafora – albo alegoria, jak wolicie – gdy czytamy w tytule, że kredyt jest „ważniejszy niż życie”, ma sens i jest prawdą. Trudno nie odnieść wrażenia, że życie większości Polaków jest już w pewnym sensie sprzedane. A gdyby jeszcze tak dołączyć do tego jedną możliwość zabezpieczenia kredytu, nie w formie żyrantów, nie hipoteki, ale czegoś na kształt siły życiowej, bądź całości procesu życiowego w czasie? Powiedzmy, że rok życia byłby wart 9143 zł, czyli tyle, ile średnio w Polsce kosztuje w 2023 metr kwadratowy. Tak więc średnia długość życia człowieka byłaby warta w 2023 roku dla kobiety 80 lat x 9143 zł, czyli 731 440 złotych, a dla mężczyzn 72 lata x 9143 zł 658 296 złotych. Z tej puli więc bank mógłby czerpać zabezpieczenie kredytowe i w drastycznych przypadkach odbierać kilka, kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt lat życia, żeby spłacić chociaż część zaciągniętego kredytu. Już z tych obliczeń wynika, że pary miałyby silniejsze ubezpieczenie, bo nawet lata do odebrania można w nich rozłożyć na dwa biologiczne życia. W sumie nic się więc nie zmieniło. Dzisiaj parom także łatwiej, bo na dwie pensje, dwa potencjalne majątki łatwiej rozłożyć ewentualny dług, który jednostkę by wykończył. Brzmi paranoicznie? Nie. Jak najbardziej racjonalnie biznesowo.
Taką wizję, gdy kredyt spoczywa na naszym życiu jak miecz Damoklesa, zaprezentowali nam twórcy w filmie Paradise, ale nie do końca o kredyt tu chodzi. Raczej o życie, bo ono jest towarem, a technologia genetyczna potrafi je wyssać z jednego człowieka i przenieść do innego. Cena w tym wypadku nie gra roli dla wszystkich tych, których STAĆ na potencjalną nieśmiertelność. Prawa człowieka zostają zawieszone, zwłaszcza prawo do życia, na które jest popyt. Wszystko oczywiście regulują odpowiednie umowy, chyba że stanie się coś nieoczekiwanego, np. spali się komuś mieszkanie, którego ubezpieczeniem był „życiowy towar”. Wtedy bank zażąda spłaty w latach, a je z kolei weźmie ktoś, kogo stać na taki zakup. Proste, prawda? W takiej sytuacji zostają postawieni bohaterowie filmu Paradise – Max (Kostja Ullmann) i Elena (Corinna Kirchhoff). Z tym że Max jest tym człowiekiem, który namawia ludzi do oddawania swoich lat dla korporacji AEON. Wszystko się jednak zawsze drastycznie zmienia, jeśli spojrzy się na problem przez pryzmat tego samego problemu/zadania/konfliktu doświadczanego przez siebie.
Historia walki tej dwójki bohaterów wcale w kinie science fiction odosobniona nie jest – wielu już walczyło o swoje życie, które jest towarem, w ten czy inny sposób zabieranym przez jakąś uprzywilejowaną klasę społeczną. Sposób jednak prezentacji widzowi tej historii, zwłaszcza dla kina gatunkowego w Europie, jest wart uwagi i docenienia, bo dla wielu kinematografii narodowych taka fantastyka jest wciąż nie do pomyślenia i zrealizowania – dla polskiej również.
I nie chodzi tu o efekty specjalne, których jest niewiele w Paradise, chociaż zadbano o to, żeby pojawiły się tam, gdzie są rzeczywiście potrzebne, jak również przyłożono się do oświetlenia, charakteryzacji, scenografii i malarskości zdjęć. Fantastyka naukowa dzisiaj przestaje już bazować na olśniewających wizjach świata przyszłości. Twórcy nie idą już tak daleko, setki lat w przyszłość. Fantazjują natomiast o świecie nie starszym niż najbliższe sto lat. Uzupełniają stare miasta nowo wstawionymi budynkami, prezentując widzowi nie rewolucję rzeczywistości, a jej mozolną ewolucję. W takim otoczeniu, które jest nam znane i jednocześnie obce, potrzebny jest fantastyce naukowej dobry koncept, który wciągnie widza narracją, rozłożeniem suspensu, charakterystyką bohaterów i nieoczywistymi rozwiązaniami problemów moralnych.
W Paradise z początku tego genialnego pomysłu wcale nie widać, co trzeba twórcom wytknąć. Jest miejscami nawet nudno, zbyt cukierkowo, bez klimatu, jak w sztampowym filmie obyczajowym. Dopiero gdy bohaterów los stawia przed radykalnym wyborem, zaczyna się dziać. Klimat się zmienia, a filmowa rzeczywistość przestaje już być korpoprezentacją raju na ziemi, żeby widz się niezobowiązująco mógł cieszyć przygodową fantastyką. Widzowi za wygodnie ma nie być. Sam musi pomyśleć, którą stronę konfliktu przyjmie, bo granica między pozytywnymi i negatywnymi postaciami w Paradise nie jest oczywista. Musi poczuć, co myśli ofiara, a co kat, oraz jak te role mogą z łatwością się odwrócić. Wystarczy zagrać w grę o coś najpierwotniejszego – życie. Historia prowadzi nas przez coraz mroczniejsze wizualnie i muzycznie środowisko, aż do finału, który niczego nie przesądza ani nie zamyka. Gdyby jeszcze wprowadzić do fabuły element transhumanistyczny lub androida Paradise sposobem narracji i realizacji mogłoby przypominać Łowcę androidów, nie będąc oczywiście jego kopią czy też kontynuacją. To w istocie rzeczy ten sam zestaw emocji, zagadek, wątpliwości, na które próbowaliśmy odpowiedzieć, odkąd humanizm zaczął być czymś więcej niż salonowym gadaniem filozofów, niemającym pokrycia w stanowionym prawie i świadomości społecznej. Wyobraźmy sobie, że ktoś zabiera nam kilkadziesiąt lat życia. W ciągu jednej nocy się starzejemy, a potem okazuje się, że ten dług możemy odebrać, lecz nie komuś, kto nam te lata zabrał, a jego dziecku. Czy mamy prawo, zabierać mu przyszłość, w taki sposób, w jaki ktoś nam ją zabrał? Czy replikanci mieli prawo mordować stwórców, bo nie dostali od nich szansy na życie dłuższe niż to, które wystarczało, by być na chwilę niewolnikami? Kino science fiction powinno zadawać te pytania, ubierać je w nastrój racjonalnie podniosły, jednak bez nadmiaru zbędnych emocji. Kino science fiction powinno zadawać te pytania w stylu graficznym zaprojektowanym z malarską klasą. I wreszcie kino science fiction powinno opowiadać nam ustami postaci historie, których tak łatwo tymi samymi słowami nie powtórzymy, bo wymykają się one komunałom i stereotypom myślenia. Wszystko to znajdziemy w Paradise.