search
REKLAMA
Nowości kinowe

PADDINGTON 2. Jest to sobie mały miś, naprawdę śmieszny miś

Radosław Pisula

1 stycznia 2018

REKLAMA

Miś Paddington, stworzony przez zmarłego w 2017 roku roku Michaela Bonda, jest dobrem narodowym Wielkiej Brytanii oraz idealnym wzorem do naśladowania – uczynny, miły, poczciwy, ale przy tym nie nudny. Taki kumpel idealny – jak w sumie każdy pluszowy miś. I dokładnie taka była pierwsza filmowa adaptacja z 2014 roku – pełna ciepła, zabawna, wypełniona uniwersalnym humorem (sporo pociesznego slapsticku dla dzieciaków, zabawy słowne i celne dialogi trafiające do starszej widowni), na wskroś przesiąknięta brytyjskością, z kapitalną obsadą aktorską. Nie była żadnym majstersztykiem, ale trudno jej też coś zarzucić – miś w czerwonym kapeluszu spełnił swoje zadanie, wbił się w życie przeciętnej angielskiej rodziny i jej sąsiedztwa, po czym wszystkim żyło się lepiej, bo serca dobrotliwy włochacz miał nadmiar.

I podobną drogą idzie kontynuacja, gdzie jednak reżyser Paul King nie musiał już ustawiać pionków na planszy i bać się przyjęcia swojej wersji ikonicznego bohatera przez wychowane na jego przygodach zastępy widzów. Pozwala sobie tutaj na zdecydowanie więcej i – mimo zachowania ogromnych pokładów ciepła – historia skręca w naprawdę uroczo dziwaczne rejony, gdy po jakichś dwudziestu minutach widowisko zamienia się w dzieło jakby dogłębnie inspirowane filmami Wesa Andersona. Bo oto Paddington, który chce zrobić prezent swojej cioci, wikła się w pewną sprawę związaną z mapą skarbów i niesłusznie oskarżony o kradzież… trafia do więzienia. I co ciekawe, to właśnie tutaj rozgrywa się spora część filmu, a miś kojarzący się do tej pory ze zmienianiem życia poczciwym Brytyjczyków nagle staje się światełkiem w tunelu dla grupy potencjalnie morderczych zwyrodnialców.

Te absurdalne uwarunkowania sprawdzają się tutaj znakomicie – humor w scenach więziennych, cały czas podnoszący do góry poprzeczkę uroczego szaleństwa, koresponduje ze staraniami rodziny Paddingtona, która próbuje oczyścić go z zarzutów. A doliczając do tego jeszcze knowania fantastycznego Hugh Granta w roli podstarzałej gwiazdy filmowej (który wciela się podczas seansu w tuzin różnych postaci i widać, że bawi go ta rola w każdej sekundzie), dostajemy trzy bardzo dobrze zazębiające się składowe fabuły, razem tworzące zaskakująco spójny strumień narracyjny – opowieść mknie świetnym tempem, a przy zalewie postaci nie czuć przesytu, bo każdy ma tutaj swoje integralne miejsce.

A aktorsko dostaliśmy prawdziwą wyspiarską śmietankę: Hugh Bonneville, Sally Hawkins, Brendan Gleeson, Jim Broadbent, Peter Capaldi czy wspomniany już Hugh Grant znakomicie się uzupełniają i po prostu przyjemnie się ogląda, gdy grupa konkretnych aktorów z przyjemnością bawi się na planie. Ale to jednak element przewidywalny – większym zaskoczeniem są techniczne akrobacje Erika Wilsona na poziomie zdjęć czy scenografów i montażystów. Zachowanie symetrii w kompozycji kadrów, zabawy przejściami, łączenie różnych technik animacji (kapitalne zastosowanie estetyki komiksu w miejscach, gdzie taki trud inni twórcy zastąpiliby zapewne czymś prostszym, albo stylizacja upływu czasu na animację poklatkową) czy prześliczne wykorzystanie pełnej gamy pastelowych kolorów. Jak na film, który sprzedałby się i tak dużo mniejszym nakładem sił, twórcy postarali się, żeby wszystko tutaj żyło – nawet Londyn zmienia się wraz ze stanem emocjonalnym bohaterów (bajkowy, kolorowy i stylizowany na lata 50., gdy trwa sielanka, szarobury po nadejściu kłopotów, przechodzący w końcu w obszarpany, zalany graffiti i wyniszczony, gdy niedźwiadek znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia).

I naprawdę trudno cokolwiek filmowi Kinga zarzucić. Paddington 2 to widowisko świetne technicznie, cieszące oko, rozpisane z humorem, trzymające w napięciu, znakomicie zagrane i uniwersalne jak książki Bonda, trafiające do każdej grupy wiekowej. Historia jest szalona, angażująca i przekazuje mimochodem naprawdę piękne życiowe prawdy (oraz kapkę celnych spostrzeżeń na temat Brexitu). Ta produkcja jest taka, jak jej bohater: miła, poczciwa, pełna ciepła, ale przy tym nie infantylna czy miałka. I tylko szkoda, że nie mogłem usłyszeć oryginalnych głosów – chociaż polski dubbing jest naprawdę udany.

Może jestem tutaj trochę zbytnio hurraoptymistyczny, ale to naprawdę ten typ filmu, którego wady są praktycznie niezauważalne, bo zalety szybko je wyrównują, a dodatkowo daje z siebie zdecydowanie więcej, niż musi. Nie jest jakimś ponadczasowym dziełem sztuki, ale można w ciemno zabrać dzieci do kina i razem świetnie się bawić – zapewniam, iż po seansie każdy mi przyklaśnie, że dobrze byłoby znać takiego klawego gościa jak Paddington. Filmowy rok kończę z zaskakująco wielkim uśmiechem na ustach.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA