Patryk Vega od pierwszych minut stawia na szokowanie i granie na najprostszych emocjach. Zaczyna od prawdziwego ciosu wymierzonego w twarz tych wszystkich widzów, którzy mają małe dzieci. W stylu pasującym do horroru, przy akompaniamencie mrocznej muzyki, przedstawia nam matkę nienarodzonego jeszcze, bezimiennego dziecka, która zdecydowała się je sprzedać, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że noworodek albo trafi do pedofilskiego burdelu, albo zostanie dosłownie rozebrany z przydatnych narządów za grube setki tysięcy euro. Przy czym Vega już na samym początku dumnie komunikuje, że zamierza uratować dziecko. Nadaje mu nawet imię – Marcelina – żeby nie było traktowane jak bezosobowy towar. To, co mówi matka, a także wyrachowana pośredniczka, jest naprawdę przerażające. Dziecko trafia najpierw do tzw. odchowania – o ile nie ma ekspresowego zlecenia na jakiś narząd – a potem, w wieku 3–4 lat, do burdelu dla pedofilskich VIP-ów. Zboczeńcy za pieniądze mogą zrobić z maleństwem, co chcą, nawet zamordować je w trakcie seksu. Jeśli zaś ono jakimś cudem przeżyje i jest w dobrym stanie, to znaczy nie zostało zmaltretowane ani zbytnio wyniszczone podawaniem narkotyków, trafia na mieszczącą się w tym samym budynku co burdel (tzw. willa) salę operacyjną, gdzie pobiera się narządy. Serce jest np. warte 70 000 euro. Najbardziej chodliwe prócz niego są wątroba i rogówki. W Polsce podobno również znajduje się takie miejsce – działa w Trójmieście.
Kropką nad i w mrożącej historii opowiedzianej przez Vegę jest jego spotkanie z polskim handlarzem dziećmi, który dostarcza towar do burdeli za zachodnią granicą. Gość nie ma hamulców. Opowiada ze szczegółami, co klienci robią dzieciom. Słyszymy o stosunkach udowo-pośladkowych, ssaniu penisów, rozrywaniu pochew kilkuletnich maluchów, duszeniu ich podczas stosunku i innych makabrycznych szczegółach, podanych widzowi w sposób językowo najbardziej potoczny i brutalny, w jaki się da. I tutaj „powstaje”, niczym wyrocznia, boski rycerz Patryk Vega, niby jako dokumentalista, podjudzający dodatkowo handlarza, żeby ten powiedział więcej i ostrzej, a jednak nie do końca. Vega zaczyna sugerować widzowi, że spogląda w oczy diabła, konwersuje z przedstawicielem złego, wchodzi z nim w grę. Co chwila pojawiają się przerywniki, gdzie twarz Vegi wypełnia cały kadr i niemal jak Kaszpirowski recytuje on podniosłe kwestie, w których opowiada, co zamierza i jaki on sam jest wspaniały. To nie do pomyślenia w bezstronnej dokumentalistyce, żeby wykorzystywać ją do budowania własnego, podszytego religijną misją wizerunku.