SABAT SIÓSTR. A Lucyfer ma ogon z przodu…
…przodem daje rozkosz, a tyłem ból. Z tyłu ma kolce, żeby nie było wątpliwości. W Sabacie sióstr pada jeszcze kilka ciekawych stwierdzeń na temat Złego, króla wszystkich antagonistów filmowych, a i obnażane są osobliwe zainteresowania księży. Wyraźnie elektryzuje ich myśl o „łykaniu” demonów za pomocą odbytu. Warto te kwestie sobie gdzieś zapisać i potem wykorzystać w rozmowach w towarzystwie. Będą świetnym katalizatorem zabawy, no chyba że wśród zebranych znajdzie się jakiś ksiądz. Sabat sióstr naprawdę mnie zaskoczył. Z początku niezbyt pozytywnie, bo po mnogości pojawiających się we wstępie logotypów – niemal jak w polskim kinie – spodziewałem się o wiele większego rozmachu, a przede wszystkim dłuższego seansu. Półtorej godziny niestety pozostawia niedosyt. Za to autorom udało się przez ten skąpy czas maksymalnie wykorzystać historię i opowiedzieć ją ze szczyptą nietuzinkowego humoru oraz klimatycznej grozy. Zatem ogólnie jestem zdziwiony spójnością i radością z seansu Sabatu sióstr.
Głównym tematem filmu Pabla Agüero jest proces o czary grupy młodych kobiet z niewielkiej wioski w Kraju Basków. Jest początek XVII wieku. Kobiety na bardzo długie miesiące zostają same, gdy żeglarze wypływają w rejsy. W tym czasie wybrzeże przemierza inkwizytor Pierre de Lancre (Àlex Brendemühl), oszalały na punkcie wzięcia udziału w sabacie czarownic, a skrycie zafascynowany postacią Lucyfera. Okazja wciąż się nie nadarza mimo regularnego palenia na stosie młodych, ponętnych kobiet. Aż tu Lancre trafia na prawdziwą okazję. Zwykle kobiety łapane przez jego żołdaków okazywały się przelęknione, potulne i nieświadome swojego położenia. A już na pewno nie były w stanie opowiedzieć, czym jest ten tajemniczy sabat, ani podać żadnych szczegółów, w jaki sposób przeprowadza się go w praktyce.
Podobne wpisy
Złapane przez inkwizytora dziewczyny z jednej z żeglarskich wiosek były na tyle inteligentne, że potrafiły zachować zimną krew, by naprędce wymyślić historię sabatu, w którym tak naprawdę nie brały udziału, ale o tym inkwizytor nie mógł wiedzieć. Postanowiły, że ich jedyną szansą na przetrwanie procesu o czary jest faktycznie odegranie ról czarownic. Przecież tego chciał od nich Kościół. Jego siepacze wymuszali torturami zeznania potwierdzające udział w szatańskich praktykach, aż tu nagle stanęli przed ciekawą sytuacją. Odnaleźli kopalnię fascynujących ich informacji zupełnie bez wysiłku, bez tortur, za to w nie byle jakim klimacie niedozwolonej erotyki złączonej z podniecającym oczekiwaniem na poznanie Lucyfera. Tak, tego inkwizytor pragnął najbardziej, a nie jakiegoś tam nudnego katolickiego Boga. De Lancre potrzebował doświadczyć namacalnej potęgi, spodziewając się, że zostanie mu ona ukazana na sabacie czarownic.
I tu zaczyna się najlepsze w Sabacie sióstr – owa gra, którą prowadzą one z inkwizytorem, coraz bardziej podnieconym zarówno urodą kobiet, zwłaszcza Aną (Amaia Aberasturi), jak również perspektywą doświadczenia lucyferiańskiej transcendencji. Tej wewnętrznej walce przygląda się z niemałym zażenowaniem Salazar (Daniel Fanego), jego nadworny pisarz, malarz, ekonom, a także muzyk i filozof. Bez przerwy rysuje. Lubi zwłaszcza martwą naturę i nagie kobiety. Im bardziej rozwija się fabuła, tym mniejszą mamy pewność, jaki będzie finał historii posądzonych o czarną magię dziewcząt. Właściwie do ostatniej minuty nie jesteśmy w stanie się tego domyślić, a zakończenie doprawdy zaskakuje. I wszystko to udało się zamknąć w niespełna 90 minutach projekcji.
Wypadałoby odwołać to, co kiedyś napisałem, że krótki czas trwania netflixowych produkcji zawsze odbija się na jakości ich treści. Oczywiście w przypadku Sabatu sióstr można mieć zastrzeżenia do zbytniej kameralności produkcji. Za wiele scen rozgrywa się w stodole – jak na taki czas trwania filmu rzecz jasna. Efektów specjalnych związanych z magią również tu nie uświadczymy, za to zdjęcia i wykorzystanie światła stoją na bardzo wysokim poziomie, rekompensując czasami nazbyt ograniczone realia wsi. To jednak jedynie nasze wrażenia, może wykształcone przez zbytnie przyzwyczajenie do tego, że produkcje o czarownicach powinny obfitować w szatańskie epifanie. Dokładnie tego spodziewał się inkwizytor – chciał zobaczyć, a nie tylko wyobrażać sobie Diabła, śnić o Lucyferze poprzez swoje modlitwy do obecnego w niebie Boga.
Głównym orężem Lucyfera jest kobieca uroda – tak autorytatywnie stwierdził Pierre de Lancre, spoglądając na kształtne pośladki Amai. Bał się ich i pożądał jednocześnie. W jego postaci nieklasycznie, a przez to celnie został przedstawiony problem od wieków trawiący Kościół. Pojęcie osobowego zła stanowi jedynie pretekst do walki o utrzymanie władzy, a przy tym wewnętrznie owo zło fascynuje kler mocniej niż sam Bóg. Niewiele jest filmów o inkwizycji, które wychodzą poza sztandarowe stwierdzenie, że niewinne kobiety ze względu na swoją niebezpieczną i atrakcyjną kobiecość były dręczone przez zwyrodniałych inkwizytorów. I na tym refleksja się kończy, bez ukazania jakiegokolwiek głębszego sensu. Sabat sióstr zarówno niewinne ofiary, jak i ich katów pokazuje jednoznacznie w sensie moralnym, lecz zarazem na nowo definiuje ich zachowania w okolicznościach, w których się w danych czasach znaleźli. Czyżby marionetki dziejów?
A poza tym typografia prezentacji tytułu wprawia w estetyczny zachwyt.