PTAKI ŚPIEWAJĄ W KIGALI. Ludzie ludziom zgotowali ten los
Autorem tekstu jest Piotr Szczyszyk.
“Kto z państwa popełnił ludobójstwo?”
Pyta retorycznie Wojciech Albiński, autor opowiadania, które dla małżeństwa Krauze stało się punktem wyjścia do napisania scenariusza. Ich najnowsze, szalenie wykoncypowane formalnie dzieło, w którym za stronę wizualną odpowiadało trzech operatorów, to wyjątkowo odmienny tytuł w twórczości polskich filmowców. Trudno o bezpośrednie porównywanie Ptaków śpiewają w Kigali, lecz atmosferą i prowadzeniem narracji obraz najbardziej przypomina Papuszę, w pochyleniu nad problemami jednostki Mojego Nikifora, a w sile podjętego tematu społecznego pamiętny Plac Zbawiciela. Wszystkie trzy filmy były ochoczo przyjmowane do konkursu głównego w Karlowych Warach (Nikifor w 2005 roku otrzymał nagrodę główną). Niestety, zmarły na początku zdjęć reżyser po raz pierwszy nie zaprezentował na czeskim festiwalu swojego filmu osobiście. Prace dokończyła w pojedynkę żona Krzysztofa Krauze i stała współreżyserka, Joanna Kos-Krauze.
Tytułowe Kigali to stolica Rwandy, zwana krajem tysiąca wzgórz, jedno z najgęściej zaludnionych państw Czarnego Lądu. W kwietniu 1994 roku oglądamy krajobraz po bitwie – ludobójstwie przeprowadzonym przez ekstremistów Hutu na plemieniu Tutsi. Setki pomordowanych ciał porozrzucanych w morzu gruzów i krwi, nad którym nieustająco czyhają wygłodniałe sępy. Z tego piekła na Ziemi cudem uchodzi z życiem Claudine (Eliane Umuhire), którą do kraju nad Wisłą zabiera przyjaciółka jej zamordowanego ojca, ornitolożka Anna Keller (Jowita Budnik). Między kobietami tworzy się naturalna więź matka-córka oparta na wzajemnym przepracowaniu afrykańskiej traumy, jednak piętno przeszłości nie daje o sobie zapomnieć. Aby zaznać spokoju duszy, Rwandyjka wraca do ojczyzny, by znaleźć ciała swoich bliskich i godnie je pochować.
Najważniejsza dla fabuły pozostaje natomiast skomplikowana relacja dwóch bohaterek. Rozdarta osobowość Anny, która również na swój sposób przeżyła tragedię, wykazuje się nadzwyczajną empatią i bierze odpowiedzialność za jeszcze bardziej zagubioną Claudine. Kobiety nie wiedzą, jak o wydarzeniach sprzed lat rozmawiać, dlatego film bazuje na mocnych momentach-obrazach: dosadnych ujęciach dzikich zwierząt (przypominających miejscami te z Pokotu Agnieszki Holland) i zastygłych twarzach aktorek, których pojedynek na role rodem z filmów Bergmana został doceniony w Karlowych Warach nagrodą za kreacje kobiece.
Duet reżyserów zazwyczaj swe przejmujące historie umieszczał w ramach kina gatunkowego. Dla Ptaków… podjęcie zupełnie innej strategii autorskiej to miecz obosieczny. Filmowi udaje się uniknąć sentymentalnego patosu i jednoznaczności, ale stylizowany na slow cinema cierpi z powodu wszelkich jego słabości. Kiedy historia zaczyna ciekawić problematyką i emocjonalnym ciężarem, za chwilę zostaje zastąpiona niebywale wydłużonymi sekwencjami. Dla przykładu: Claudine odbiera paczkę, więc musi to trwać tak długo, aby widz zanurzył się w setce niezwiązanych ze sceną myśli. Masa niedopowiedzeń, niemych scen prowadzonych nieśpieszną narracją i pobieżnie zarysowanymi wątkami czyni w efekcie film nużącym i jakby celowo skrojonym pod festiwalowe trendy.
Dlaczego akurat temat masowych mordów w Rwandzie zainteresował Polaków? Zapytana przez zachodnich dziennikarzy, Kos-Krauze odpowiedziała, że pochodząc z kraju, który doświadczył Holocaustu, poczuła się odpowiedzialna za poszukiwanie odpowiedzi o źródło masowej nienawiści, która staje się impulsem do masowej przemocy. I w tym przypadku ludzie ludziom, do tego swoim sąsiadom, zgotowali ten los; tak jakby po zaledwie pięćdziesięciu latach ludzkość nie odrobiła lekcji z Zagłady. Nigdy nie potwierdzono, jakoby Tutsi byli odpowiedzialni za zestrzelenie prezydenckiego samolotu, które stało się głównym powodem rozpoczęcia rzezi. Hutu uznali to za zdradę ojczyzny, której dewiza jedność, praca, patriotyzm wybrzmiewa w tym przypadku szczególnie boleśnie. Ciężko nie wyczuć tym samym w intencji reżyserów próby ostrożnego komentarza do dzisiejszej sytuacji w kraju. Podzielone społeczeństwo, nie stroniące od ksenofobicznych aktywności, w filmie skupione jest jak w soczewce Polski lat 90.: starająca się o status uchodźcy czarnoskóra Claudine spotyka na swojej drodze z góry uprzedzonych urzędników, dwuznacznie zachowujących się policjantów, donoszących sąsiadów. Już samo słowo uchodźca zapala czerwoną lampkę kontrolną, co w świetle współczesnych wydarzeń na świecie może wywołać u widza zbędny dystans.
W konstrukcji historii nietrudno o znalezienie podobieństw między Ptakami… a oscarową Idą. Po powrocie do Rwandy Claudine spotyka się z podobnymi spojrzeniami rodaków, co Ida, próbująca odnaleźć kości swoich rodziców. Krauzowie stronią jednak od publicystycznej kontrowersji, dlatego też wątek polskiego państwa po transformacji jest drugoplanowy. Czy jednak, jak swojego czasu film Pawlikowskiego, Ptaki śpiewają w Kigali spotkają się z równie podzielonymi opiniami, kiedy pojawią się na ekranach polskich kin?