MŚCICIEL
Pesymistyczny wydźwięk nie przytłacza jednakże kompletnie całej produkcji, w której nie zabrakło wszak miejsca nie tylko na humor oraz odrobinę optymizmu, ale i na okazjonalne smaczki i odwołania. I nie wszystkie są przy tym tak oczywiste, jak patenty żywcem przeniesione ze słynnej trylogii dolarowej. Eastwood, który nakręcił swój film w kolejności chronologicznej, szybciej i taniej, niż pierwotnie zaplanowano, zdołał tu na przykład – jak sam stwierdził po latach w biografii – „pogrzebać swoich reżyserów”. I rzeczywiście, wprawne oko dojrzy na cmentarzu w Lago nagrobki z nazwiskami Leone, Dona Siegela (z którym Clint zrobił ostatecznie pięć filmów) i Briana G. Huttona (pamiętne przygodówki wojenne w postaci Tylko dla orłów i Złoto dla zuchwałych).
Zresztą i w późniejszych swoich projektach Eastwood nie stronił od podobnych zagrywek, umieszczając na przykład plakat z High Plains Driftera właśnie w swoim łagodnym romansie Breezy powstałym w kolejnym roku (dobry film swoją drogą – szczerze polecam). Lub nieprzypadkowo zatrudniając po latach do znaczącej roli barmana w Bez przebaczenia charakterystycznego Anthony’ego Jamesa, który tutaj gra jednego z głównych antagonistów katujących szeryfa (notabene występ w Unforgiven był dla niego ostatnim przed aktorską emeryturą).
Szczęśliwie nie tylko tymi elementami film zachwyca, nie tylko nimi żyje i nie tylko dzięki nim został zapamiętany jako jeden z najciekawszych westernów z Eastwoodem i zarazem Eastwooda. Formalnością jest pochwała dla pozostałej obsady, którą zaludniają w całości wieczni aktorzy drugiego planu, wymowne twarze, które nieraz mignęły nam na ekranie kin bądź telewizyjnych odbiorników. Verna Bloom, Mitchell Ryan, Marianna Hill, Geoffrey Lewis… – wszyscy oni bezbłędnie wywiązali się ze swojego zadania. Chociaż z oczywistych względów show nieraz kradnie im Billy Curtis, czyli karzeł Mordecai (notabene jedna z niewielu postaci, z którą można sympatyzować).
W kwestii technicznej nie sposób jakkolwiek pominąć zbudowanej od podstaw scenografii całego miasteczka – w pełni użytkowej, funkcjonalnej, gdzie część ekipy faktycznie pomieszkiwała w trakcie zdjęć. Powstały tuż obok jeziora Mono w kalifornijskich górach Sierra Nevada wspólny efekt pracy George’a Milo i Henry’ego Bumsteada (oraz wielu robotniczych rąk) zasłynął przede wszystkim sekwencją całkowitego przemalowania go na czerwono, a następnie… spalenia do cna. Reszty dopełniły jak zawsze piękne plenery Nevady w obiektywie Bruce’a Surteesa i niewygodna, świdrująca uszy muzyka Dee Bartona, będąca wypadkową wciąż trwającej wtedy mody na awangardowe dźwięki à la Ennio Morricone i klasycznej, romantycznej z natury Americany.
Wszystkie te doskonale dobrane do siebie elementy oraz wprawna ręka Clinta-reżysera i jego niekwestionowany aktorski wizerunek twardziela sprawiły, że pomimo kategorii R – uznawanej obecnie za ryzykowną finansowo – film okazał się ogromnym sukcesem frekwencyjnym, wielokrotnie zwracając swój pięciomilionowy budżet. Widowni przyklaskiwali także krytycy, po dziś dzień bardzo ceniący sobie dokonanie Eastwooda – na serwisie Rotten Tomatoes tytuł ten ustępuje poziomem świeżości jedynie dwóm innym tytułom z dorobku gwiazdora, zostawiając w tyle zarówno Bez przebaczenia, jak i Wyjętego spod prawa Joseya Walesa!
Ostatecznie to właśnie jednak one nagrodzone zostały różnorakimi statuetkami branżowymi i przyczyniły się do uznania wielkości Clinta jako reżysera. Mściciel z czasem nieco odszedł w ich cień, stając się jednym z wielu dokonań Eastwooda jako marki. Choć bynajmniej nie został zapomniany, o czym świadczy dość nieoczekiwany… remake. W Przybyszu z 1995 roku zagrali Danny Trejo i Kathy Long w roli tytułowej, a akcję osadzono w środowisku motocyklistów. Czyli generalnie zrobiono mniej więcej to samo, co rok później Żyleta uczyniła z nieśmiertelną Casablancą – pop-art dla nastolatków.
Jak to dobrze zatem, że wciąż można wrócić czasem do prawdziwie męskiego pierwowzoru, który pozostaje małą, czekającą na odkrycie przez kolejne pokolenia widzów perełką gatunku oraz pełnoprawnym reprezentantem bezkompromisowych lat 70. w kinie. Stwierdzenie, że „takich filmów już się dziś nie robi” jest tu jak najbardziej na miejscu, skoro obecnie nawet sam Clint Eastwood sili się na kompromisy. Mścicielowi nawet na moment by to nie przeszło przez myśl…
korekta: Kornelia Farynowska