MISTRZ. Opowieść o człowieku, który pięściami wywalczył sobie życie
Życie sportowe w niemieckich obozach koncentracyjnych na terenie Polski jest w rodzimej literaturze historycznej, a także polskim kinie zagadnieniem stosunkowo mało odkrytym i tym samym rzadko poruszanym. Temat sportu w obozach rozumiany jest bowiem głównie w wymiarze patologicznym. „Sport” w takim ujęciu utożsamiany jest z prześladowaniami, szykanami czy karami stosowanymi wobec więźniów. Tymczasem obozowa rywalizacja sportowa miała również charakter normalny. Stanowiła wówczas element życia kulturalnego, który pozwalał osadzonym na moment zapomnieć o codziennych potwornościach, jak również wiązał się często z otrzymywaniem dodatkowych racji żywności. Zwycięstwa więźniów nad Niemcami podnosiły na duchu i przekładały się na lepszy stan psychiczny osadzonych. Jedną z najpopularniejszych obozowych dyscyplin sportowych był boks, w którym Polacy mieli swojego mistrza wszechwag obozu koncentracyjnego w Auschwitz – Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego.
Podobnewpisy
Największą siłą produkcji Mistrz Macieja Barczewskiego jest właśnie opowiadana niezwykła historia Pietrzykowskiego. Co ciekawe, już niecałe 60 lat temu życie bokserskiego mistrza Auschwitz zainspirowało Józefa Hena do napisania noweli Bokser i śmierć, którą na język filmowy przełożył słowacki reżyser Peter Solan. Zastanawiające jest w tym kontekście, dlaczego polskie kino musiało czekać aż do 2020 roku na debiutanta Barczewskiego, aby dopiero ten sięgnął po życiorys Teddy’ego. Lepiej jednak późno niż wcale, bo opowieść Barczewskiego to rzecz intrygująca, inspirująca i pełna nadziei. Warto w tym miejscu zaznaczyć jednak, że Mistrz nie jest filmem w pełni zgodnym z faktami historycznymi. Jak utrzymują twórcy produkcji i grający w niej główną rolę Piotr Głowacki, nie było to wcale ich zamiarem. Ważniejsza była inspirowana wydarzeniami z życia Tadeusza Pietrzykowskiego opowieść o nietypowym bohaterstwie, samotności, cierpieniu i sile woli. Działalność konspiracyjna Teddy’ego w szeregach siatki stworzonej przez Witolda Pileckiego, a także spotkania z ojcem Maksymilianem Kolbe są więc tutaj jedynie zasugerowane. Z drugiej strony warto pamiętać, że akcja Mistrza rozgrywa się w obozie koncentracyjnym, jakim był w latach 1940–1942 Auschwitz I, a nie w obozie zagłady (Teddy został przewieziony do Auschwitz w pierwszym transporcie i otrzymał numer 77). Różnica polega na tym, że obozy koncentracyjne były w głównej mierze miejscem powolnej, a nie natychmiastowej zagłady więźniów. To bardzo istotny element opowieści Barczewskiego, który musiał być zgodny z prawdą historyczną.
Na pierwszy plan w Mistrzu wysuwa się boks, który w ponurym obozie koncentracyjnym Auschwitz staje się symbolem nadziei. Walki na obozowym ringu dostarczają rozrywki Niemcom, którzy dotychczas szukali jej w pobliskich miejscowościach, a zwycięstwa Teddy’ego podbudowują psychicznie osadzonych. Oto przecież należący do co najwyżej koguciej kategorii polski bokser pokonuje nierzadko dwa razy większych i cięższych od siebie oprawców. Boks jest tu również trafną metaforą życia. Pietrzykowski ze względu na swoją szybkość i związaną z nią niezwykłą umiejętność unikania ciosów zyskał przydomek „Weiss Nebel” („Biała Mgła”). Bokserskie uniki odnoszą się więc do oszukiwania śmierci podczas całego pobytu w obozie i doskonale wpisują się w przedstawioną historię o przetrwaniu. W związku z powyższym scen pojedynków pięściarzy w Mistrzu jest bardzo dużo i są one zrealizowane w sposób niezwykle intensywny. Żadna z walk bokserskich – nawet ta najbardziej bezlitosna – nie jest jednak w stanie dorównać brutalnością ukazywanemu w filmie bestialstwu żołnierzy Gestapo.
Mistrz Barczewskiego to bowiem bardzo przemyślany pod względem wizualnym film. Skąpane w ponurych szarościach i brązach, ostre jak brzytwa zdjęcia Witolda Płóciennika nie pozwalają widzowi nie zauważyć wszelkich okropności, jakich dopuszczają się m.in. kapo, nawet tych rozgrywanych gdzieś na drugim planie. Z kolei momenty pełne nadziei przepełnione są ciepłymi barwami. Na uwagę zasługuje tu również olśniewająca scenografia i piękna muzyka rozchwytywanego ostatnio Bartosza Chajdeckiego.
Największą zaletą debiutu Barczewskiego jest jednak przede wszystkim Piotr Głowacki w głównej roli. To z pewnością jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza rola w jego karierze. Przygotowywanie się Piotra Głowackiego do postaci Tadeusza Pietrzykowskiego przywodzi na myśl największe metamorfozy hollywoodzkich gwiazd kina. Aktor trenował boks przez prawie półtora roku, by przekonująco wcielić się w rolę pięściarza. Widać to po jego ruchach na ringu, a także po wysportowanym ciele. Poza imponującą metamorfozą fizyczną aktor dał tu również wyjątkowy popis gry emocjami.
Debiut Barczewskiego nie ustrzegł się jednak błędów. Momentami mamy więc do czynienia z zupełnie niepotrzebnymi i raczej nieprawdopodobnymi rozmowami (np. o planach na życie po wojnie) pomiędzy Pietrzykowskim a Rapportführerem (Grzegorz Małecki). Wygląda również na to, że całkowite skoncentrowanie się na postaci głównego bohatera spowodowało, że właściwie przepadł w Mistrzu jego drugi plan. To dość dziwne, zwłaszcza że u debiutującego twórcy zagrali tacy aktorzy jak Marian Dziędziel czy Rafał Zawierucha.
Mając do dyspozycji historię o ogromnym potencjale, Maciej Barczewski skonstruował udany debiut, wydobywając spod gruzów niepamięci postać wyjątkową i niezwykłą. Popularność sportu w dzisiejszych czasach może spowodować, że Mistrza obejrzy mnóstwo – głównie młodych – ludzi, którzy doskonale zdają sobie sprawę, jak bardzo warto podążać za swoimi pasjami dającymi poczucie wolności i spełnienia. Wierzę, że co piąty z nich sięgnie głębiej do historii i we własnym zakresie poszerzy wiedzę o Tadeuszu „Teddym” Pietrzykowskim, a Barczewskiemu i spółce będą należały się za to ogromne brawa.
Zdjęcia w tekście: Robert Pałka