LWIE SERCE. Pierwsza dramatyczna rola Van Damme’a
Lubimy na Film.org.pl Jean-Claude’a Van Damme’a, oj, lubimy. Tylko w ubiegłym roku pojawił się obszerny tekst dotyczący Uniwersalnego żołnierza, recenzje dwóch najsłynniejszych pojedynków Belga – tego z Krwawego sportu i tego z Kickboxera – oraz wspomnienie wojny Gibsona i Fendera, ale nie gitar, tylko futurystycznych wojowników w Cyborgu. Czym na tym tle może wyróżniać się Lwie serce z jego prostą historią o podziemnych walkach i ratowaniu rodziny? Przede wszystkim realizmem.
Dla jasności – reżyserski debiut Sheldona Letticha (twórcy innego popularnego filmu Van Damme’a, Podwójnego uderzenia, a także scenarzysty Rambo III) nie jest dramatem psychologicznym poruszającym eschatologiczne tematy, jest natomiast pierwszym filmem JCVD, gdzie widzimy człowieka z krwi i kości w wielkomiejskim środowisku, jakie większość z nas doskonale zna. Akcja nie rozgrywa się w egzotycznych realiach Dalekiego Wschodu, w postapokaliptycznych zgliszczach czy w zamkniętym zakładzie karnym; gdybyśmy tylko potrafili zrobić szpagat na stojąco, to moglibyśmy poczuć się bohaterami tej historii. Fabuła, choć prosta, nie jest tu zaledwie wymówką do nakręcenia kilku efektownych potyczek, a utrapiony, wrażliwy Lyon Gaultier to jedna z najbardziej wiarygodnych kreacji Van Damme’a.
Aktor nigdy wcześniej nie dostał tak licznych linii dialogowych, jego postacie nie były rozwijane i w opinii wielu stanowił po prostu dodatek do swoich wyjątkowo sprawnych nóg. Lettich odmienił ten wizerunek prostym zabiegiem, na jakim żeruje między innymi seria Szybcy i wściekli – jako wartość nadrzędną wskazał rodzinę. To za nią walczy Lwie Serce, za nią mógłby umrzeć i jest to na tyle uniwersalna wartość, że niemal każdy widz musi czuć podobnie. Dramatyczny potencjał Belga został tutaj wydobyty po raz pierwszy i po dziś dzień jest jednym z nielicznych herosów kina akcji z lat 80., którzy potrafi grać nie tylko na sentymencie, ale także na planie filmowym.
Żeby nie było przesadnie kolorowo – Lwie serce to mimo wszystko film akcji klasy B z dialogami typu: “- Ten w spódnicy przyjechał tu na tańce? – To Szkot. – Szkocja jak Szkocja, wygląda jak dupa, chciałbym zobaczyć go w staniku”. Podziemne walki rozgrywają się pod ziemią tylko na początku, później reżyser uznał, że miejsce akcji należałoby zmienić i zmusił zawodników do wymieniania ciosów na korcie do squasha czy też w częściowo opróżnionym basenie. Rozumiem, że bogaczom żądnym rozlewu krwi jedna sceneria mogła zbrzydnąć, ale tłoczenie się przy niezabezpieczonej krawędzi i spoglądanie z góry na próbujących utrzymać równowagę wojowników nie wygląda na szczególnie interesującą rozrywkę.
Podobne wpisy
Największym mankamentem filmu jest jednak choreografia. Van Damme rzadko ma okazję, by pokazać swoje umiejętności, większość jego ruchów mógłby odegrać pierwszy lepszy twardziel z tamtych czasów, a w dodatku w tle zazwyczaj wybrzmiewa tak boleśnie zła muzyka, że trudno powstrzymać śmiech. Lwie serce nakręcono w 1990 roku, ale jeszcze zdążyło załapać się na modę na rockowe ballady z koszmarnymi saksofonowymi solówkami. Akurat ten element może być jednak zaletą, jeżeli lubujecie się w kiczu z tamtej epoki.
“Czemu zachowujesz się jak ci faceci na starych filmach?” – pyta samozwańczy manager Lyona. “Chciałbym, żeby to był taki stary film” – słyszy w odpowiedzi, a życzenie w końcu się ziściło. Lwie serce to stary film o twardym zbiegu z Legii Cudzoziemskiej, który miał małe marzenie o szczęśliwym, rodzinnym życiu. W czasach świetności kaset VHS taśma wydana przez Prywatną Telewizję Elgaz przynajmniej raz trafiła do niemal każdego domu. Była (podobnie jak większość filmów Van Damme’a) bardzo chodliwym towarem w wypożyczalniach, ale podejrzewam, że widz wychowany na współczesnym kinie akcji miałby problem z wytrwaniem do napisów końcowych. To specyficzny produkt swoich czasów, który cieszy przede wszystkim kontekstem, w jakim docierał do nas w latach 90.
korekta: Kornelia Farynowska