KRAJOBRAZ Z NIEWIDZIALNĄ RĘKĄ. Science fiction o najeździe obcych innym niż wszystkie
Kameralne, niskobudżetowe, nigdzie niereklamowane ani nie polecane, więc praktycznie nieznane science fiction z zaledwie 239 ocenami na Filmwebie po roku od premiery. Obecnie dostępne na Amazon Prime i z pewnością skazane na zapomnienie przez widzów i krytyków być może dlatego, że nie jest kolorową, pełną fajerwerków czy górnolotnych sentencji wizją agresywnego najazdu technokratycznej cywilizacji obcych na naszą zieloną planetę. Jest to jednak produkcja o wybitnym scenariuszu i wybitnej realizacji. Science fiction sięgające najgłębiej w ludzką psychikę, jak tylko się da. Przedstawiające bardzo agresywny i skuteczny podbój naszego gatunku bez bezpośredniego przelania nawet jednej kropli naszej krwi. Wyreżyserował je Cory Finley – reżyser, który w naszym kraju powinien być znany chociażby ze Złej edukacji (2019) oraz Panien z dobrych domów (2017).
Przyzwyczailiśmy się w kinie science fiction, że obcy spróbują podbić naszą planetę w najbardziej przemocowy sposób, jaki tylko możemy sobie wyobrazić, a nas poddadzą efektownej eksterminacji lub nawet mutacji. Takie podejście do tematu niewątpliwie wygląda efektownie w kinie. Trzeba pokazać najazd, używając mnóstwa efektów specjalnych i niezbyt trzeba właściwie się przy tym koncepcyjnie wysilać – wystarczy zaczerpnąć pełnymi garściami z naszej ludzkiej historii. Toczyliśmy między narodami wystarczającą liczbę wojen, żeby znaleźć inspirację, jak obcy gatunek z kosmosu może spróbować przejąć nad nami kontrolę. Takie podejście niekiedy jednak niewiele ma wspólnego z fantastyką naukową, a jest czystym fantasy. W przypadku Krajobrazu z niewidzialną ręką mamy do czynienia z rasowym science fiction wykorzystującym nietuzinkowe metafory oraz zabiegi z dramatu psychologicznego i filmu obyczajowego.
Wyobraźmy więc sobie, że na Ziemię przylatuje obcy gatunek wysoce zaawansowanych obcych i proponuje nam gospodarczy układ. Przekonuje nas, że jesteśmy kolejną wybraną we wszechświecie rasą, której potrzeba racjonalizatorskiego podejścia do zarządzania planetą, a w tym celu otrzymamy zestaw nowoczesnych narzędzi, które zapewnią nam czasy wyjątkowej prosperity. Realia są jednak zgoła inne. Obcy rzeczywiście dają nam wszystko, co potrzebne, ale równocześnie zaburzają światową gospodarkę i role społeczne na tyle, że ludzie o zaawansowanych umiejętnościach, specjaliści, lekarze, inżynierowie itp. stają się zbędni. A to tylko początek tego ekonomiczno-społecznego domina, które, być może czynione przez obcych nawet w dobrej wierze, dla nas, w tym momencie rozwoju, w którym jesteśmy, działa niszcząco. Tylko nieliczni przetrwają – reszta popadnie w długi, stanie się osamotniona, a na koniec, żyjąc na społecznym marginesie, zwróci się przeciwko swojemu gatunkowi. A sposób naszego zejścia ze sceny na planecie Ziemia, jest pokazany w filmie niesamowicie.
Całość fabuły jest zbudowana na rusztowaniu w postaci obrazów i rysunków malowanych różnymi technikami przez głównego bohatera Adama (Asante Blackk), który stara się przetrwać w nowej rzeczywistości i stać się kimś ważniejszym, niż jest. Na przykładzie jego refleksji i reakcji widzowie poznają, kim są obcy, jak się z nimi współpracuje oraz jaką trzeba w kontaktach z nimi pełnić funkcję, żeby dostać szansę na zarobienie pieniędzy. I to nie takich małych. A najlepsze jest w tym filmie to, że tzw. kosmici są tylko przyczynkiem do gorzkich wniosków na temat sytuacji człowieka we współczesnym społeczeństwie. Media społecznościowe, stosunki rodzinne, szkoła, która nie stawia na rozwijanie umiejętności, lecz chce tylko za wszelką cenę zrealizować bezduszny program nauczania, miłość, która często nie jest miłością, a udawanym uczuciem na pokaz, bo coś się przez to zyskuje, wreszcie rola kobiety w rodzinie i patriarchat – to wszystko w tej produkcji znajdziemy, a w tle będą ci obcy z kosmosu, którzy tak naprawdę obcymi nie są, ale alegorią naszych bożków – kultury, ideologii – którym bezrozumnie ufamy, wykonujemy ich plan, a potem orientujemy się, że jest już za późno, bo przestaliśmy rozwijać swoją indywidualność, wciąż idąc na kompromis, bo inni mają już z góry zaplanowaną wizję, kim mamy być.
Krajobraz z niewidzialną ręką jest filmem z wielowarstwową strukturą, na co najmniej kilka seansów, podczas których za każdym razem odkryjemy jakieś inne znaczenie tych zmyślnych metafor. Na uwagę zasługuje świetna gra aktorska, nowatorskie w kinie podejście do sposobu porozumiewania się obcych (owady były tu inspiracją) oraz rozwinięcie historii, jakiego nie można przewidzieć. A to rzadkość w kinie science fiction, bo zwykle potrafimy się domyślić nie tylko zakończenia, ale i głównych składowych scenariusza. Są także fragmenty oddziałujące na psychikę widzów na poziomie wręcz pierwotnym. Nie spojlerując, podpowiem, że dzieje się to w tym momencie w filmie, kiedy jeden z przedstawicieli rasy Vuvv chce się zabawić w posiadanie rodziny i wejść w rolę ojca ludzkich dzieci. Ta ksenogatunkowa relacja może budzić lęk i o to reżyserowi chodziło, o permanentne trzymanie widza w niepewności i gotowości, że coś się niedługo stanie – faktycznie się dzieje, ale często nie tak, jak podejrzewamy, łapiąc się cały czas na tym, że chociaż oglądamy kino science fiction, to płynie ono spokojnie do przodu, czasem wręcz emocjonalnie nieznośnie, jak rasowy dramat psychologiczny.
Czy jest z tej sytuacji wyjście? Bo zwykle w filmach science fiction dobro wygrywa, musi, antropocentryczna wizja własnej kultury u ludzi nie dopuszcza innej ewentualności. Nie do końca w tej historii chodzi o wygraną i przegraną, polegające na wyrzuceniu obcych z Ziemi. Sytuacja do końca jasna nie jest, bo ciągle się łudzimy, że kosmici są w stanie posiadać moralność w naszym sensie jej rozumienia, chociaż rozmnażają się przez pączkowanie. Czy jednak istoty powielające się w ten sposób, mogą być jakimkolwiek partnerem do dyskusji z ludźmi np. o prawie stanowionym – przykład tego również znajdziemy w Krajobrazie z niewidzialną ręką, wraz z niebanalną refleksją nad granicami naszego „barbarzyństwa”, które podobno może oswoić wyłącznie sztuka.