KRAINA JUTRA. Pełne wyobraźni, szczere i bezpretensjonalne science fiction
Wyzwaniem dla postaci jest umiejętne poruszanie się między alternatywnymi rzeczywistościami i zrozumienie reguł nimi rządzącymi. Widz natomiast, by się dobrze bawić, musi nadać tym płaszczyznom wewnętrzną logikę, ułożyć je właściwie względem siebie, by prowokowały jak najmniej wątpliwości, by były komplementarne i spójne. Tego rodzaju scenariusze prawdopodobnie są wymarzonymi projektami dla hollywoodzkich reżyserów. Mogą oni wtedy zaprzęgnąć do realizacji filmu najnowsze technologie, próbować nowych fabularnych i formalnych rozwiązań, niekonwencjonalnie wykorzystywać montaż, sięgać po wszystkie patenty, jakie oferuje X muza, i eksperymentować z narracją, łamać jej zasady i naginać klasyczne struktury. Już sama konstrukcja takiego filmu zachęca do innowacyjności, a wyobraźni twórców zazwyczaj nie ogranicza ani budżet, ani prawa fizyki. Po Powrotach do przyszłości, po Terminatorach, po Matriksach, po Looperze nadeszła kolej na Krainę jutra.
Kraina jutra Brada Birda niezwykle dużo czerpie z wymienionych wyżej tytułów. Jednoznaczne odwołania do trylogii Zameckisa mieszają się z trawestacją scen od Jamesa Camerona i parodią dzieła rodzeństwa Wachowskich. Kraina jutra jest też hołdem dla Kina Nowej Przygody. Całkowicie bezpośrednim i jednoznacznym. W swoim najnowszym filmie Bird nie ukrywa fascynacji tamtym okresem, może zdradza, co ukształtowało go jako widza, a dopiero później twórcę. W jednej ze scen Casey – główna bohaterka – wchodzi do antykwariatu, w którym znajdują się przeróżne gadżety i rekwizyty kultury popularnej. Na ścianach wiszą plakaty Bliskich spotkań trzeciego stopnia, przed wejściem umieszczony jest posąg z zahibernowanym Hanem Solo, przez ekran przemknie Zurg z Toy Story 2, a przy kasie stoi szturmowiec Imperium. Brad Bird podpowiada nam, w jaki sposób mamy jego film czytać, stara się grać na naszym sentymencie do tamtego kina. Na tej płaszczyźnie można wiele wydobyć z Krainy jutra: tego jak przetwarza wiele motywów, jak garściami czerpie z kultury popularnej, jak nie boi się konfrontacji z nieuniknionymi porównaniami.
Fabuła filmu Kraina jutra jest skomplikowana i wymaga uwagi, ale ostatecznie jest czytelnie wyłożona. Reżyser unika łopatologicznej ekspozycji. Krok po kroku podążamy za Frankiem i odkrywamy nowy świat. Akcja rozgrywa się na dwóch planach czasowych, a Bird jednocześnie wprowadza kilka postaci, których losy wiąże w nieprosty sposób. Na początku, w rozbudowanej retrospekcji, poznajemy młodość Franka (jako dziecko gra go Thomas Robinson, jako dorosłego George Clooney). Chłopiec jest wynalazcą, który w 1965 roku przybywa na wystawę światową do Nowego Jorku, by zaprezentować stworzony przez niego jet pack, czyli pozwalającą latać maszynę wielkości plecaka. Jego projekt nie zostaje przyjęty przez zarozumiałego Nixa (Hugh Laurie). Frank przykuwa jednak uwagę pewnej dziewczynki, która doczepia mu do marynarki tajemniczy znaczek z literką “T”, a później zaprasza go, by za nią podążył. Chłopiec następnie przechodzi przez portal i pojawia się w świecie przyszłości.
Podobną do niego drogę przebywa kilkadziesiąt lat później Casey. W jej ręce trafia identyczny znaczek, po którego dotknięciu przenosi się w zupełnie inną przestrzeń. Te dwie główne postaci w końcu spotkają się i razem będą musieli rozwiązać bardzo poważny, niemożliwy do zbagatelizowania, problem. Wydaje mi się, że nawet gatunkowo zbyt ciężki jak na lekką, młodzieżową naturę filmu Kraina jutra. Szkoda, że Birdowi nie wystarczyło, by ci bohaterowie walczyli tylko o samych siebie. Oni muszą w heroiczny sposób ratować ludzkość. Na szczęście reżyserowi udaje się uniknąć patosu i podniosłości.
Film Brada Birda ma rozbuchaną, czasami przytłaczającą stronę formalną. Z ekranu miejscami wręcz wylewa się CGI, przez co ten świat wydaje się sztuczny i obcy. Świat przyszłości tonie we wszędzie wyświetlanych hologramach, budynki i wnętrza utrzymane są odcieniach szarości i bieli. Reżyser nie proponuje w tym wypadku nic nowego, ale powiela znaną z kina science fiction wizję miasta przyszłości – miejsca całkowicie sterylnego, bogato wyposażonego w maszyny i aplikacje wyręczające człowieka z ogromnej liczby czynności. Te sekwencje wykonane są z rozmachem i precyzją, ale bardziej przypominają komputerową grę niż możliwą przyszłość.
Znacznie ciekawsze rzeczy dzieją się w teraźniejszości. Bird w błyskotliwy sposób przenosi się z jednej lokacji do drugiej, sprawnie inscenizuje dynamiczne sekwencje. Szczególnie interesująca jest przeprowadzona w zawrotnym tempie ewakuacja z domu Franka. Imponuje ona pod względem choreograficznym, rytmicznym montażem, przebojową pracą kamery i elegancko w to wszystko wplatanym humorem. Perełka. Ta niezwykle intensywna i brawurowa zrealizowana sekwencja wymaga przymrużenia oka i wyrozumiałości. Tak samo jak cały film.
Kraina jutra to roller coaster. Połączenie najwymyślniejszych momentów z serii o Jamesie Bondzie z umownością i lekkością Powrotu do przyszłości. To kino niewątpliwie naiwne, ale również prostoduszne i bezpretensjonalne. Jeśli ktoś ma w sobie choćby odrobinę dziecka bez problemu odnajdzie się w tym świecie.
korekta: Kornelia Farynowska
Tekst z archiwum film.org.pl