search
REKLAMA
Archiwum

KOMEDIA ROMANTYCZNA. Morze obrzydliwości i fekalnych dowcipów

Darek Kuźma

11 stycznia 2019

REKLAMA

Parodia to z założenia zabawa kinem, w której niebagatelną rolę odgrywa sam widz. Zabawa, która wymaga od twórców pewnych zdolności i wprawy w konstruowaniu obrazu w taki sposób, aby każdy znalazł w nim coś śmiesznego dla siebie. Wymaga także umiejętności odpowiedniego doboru wyśmiewanych filmów, oraz zdolności do ukazywania rzeczy poważnych w sposób, który bawi, lecz nie obraża. Parodie możemy spokojnie podzielić na a) inteligentne i zwariowane, posługujące się grą słów i abstrakcją jak Ściśle tajne, Hot Shots 1 i 2 czy trylogia Nagiej broni, oraz b) te wulgarnie dosłowne, napakowane obrzydliwościami, uznające przekazywany obraz za podstawę do “rozśmieszania” widza.

Ten drugi typ parodii rozwinął swe skrzydła przede wszystkim dzięki Strasznym Filmom oraz Freddy Got Fingered i w XXI wieku stał się dominującym. Co więcej, stał się pewnym wyznacznikiem dla kolejnych powstających obrazów z tego gatunku, w których widać wzorowanie się na złych przykładach. I tak, zamiast inteligentnej gry z widzem, twórcy coraz częściej prześcigają się w takich kategoriach jak Najbardziej Obrzydliwa Scena, czy Największa Ilość Bąków Na Milimetr Celuloidu. Widownia, przede wszystkim amerykańska, dodatkowo napędza trend parodiowania poprzez tłumne chodzenie do kina (40 milionów dolarów – weekendowe otwarcie Strasznego Filmu 4. Widząc to, bossowie wielkich wytwórni dają zielone światło coraz to kolejnym tego typu filmom. W tym roku mają jeszcze wejść 3 kolejne tytuły z tej “gorszej” półki (m.in. parodia filmów o superherosach). Omawiana tu Komedia romantyczna zdecydowanie zalicza się do tej drugiej kategorii filmowych parodii. I bynajmniej nie udowadnia, że taki rodzaj rozrywki może też być zrobiony z pomysłem. Wręcz przeciwnie – film jest jedną z najgorszych, najgłupszych i najbardziej obrzydliwych parodii ostatniego dziesięciolecia (jeśli nie w ogóle).

Zadaniem parodii jest, jak sama nazwa wskazuje, sparodiowanie jakiegoś grona filmów czy konkretnego gatunku filmowego lub jego konwencji. Poprzez sparodiowanie należałoby rozumieć ukazanie w krzywym zwierciadle wszystkich wad i schematów wykorzystanych w filmie/gatunku, lub po prostu bezczelne wyśmianie jakiejś konkretnej sceny filmowej. No właśnie – należałoby, szkoda tylko, że w rzeczywistości tak nie jest. I tak Komedia romantyczna jest parodią jednego z najbardziej popularnych gatunków w historii kina – komedii romantycznej, a w zasadzie jednego i zawsze tego samego schematu, którym się ten gatunek posługuje. Twórcy dorzucili jeszcze nawiązania do “normalnych” komedii i nie tylko (nawet Kill Bill się znalazł) i tak powstał przedziwny twór.

Te tzw. kom-romy dostarczają niesamowitego wachlarza wyboru ewentualnym zainteresowanym w parodiowaniu. Wiele scen i tekstów przeszło już do historii X muzy (że tylko wspomnę Pretty Woman, w którym w takt piosenki o tym samym tytule Julia Roberts przechadza się chodnikiem Beverly Hills – w Komedii romantycznej zamiast Julii mamy faceta…) i wykorzystanie ich w genialnie zbudowanej parodii wydawało się zawsze czymś łatwym, czymś czego nie da się zepsuć. I tu wkroczyli panowie Seltzer i Friedberg, którzy dokonali rzeczy niemożliwej – spaprali taki materiał filmowy w sposób, którego Uwe Boll by się nie powstydził!

Wyśmiewany schemat kom-romów wygląda w Komedii romantycznej następująco: młoda dziewczyna (Alyson Hannigan), marzy o wielkiej miłości, ale zdaje sobie sprawę, że przy swoim wyglądzie nie ma szans na księcia z bajki. Nagle w restauracji należącej do jej ojca, gdzie pracuje, pojawia się ON (nieznany mi znikąd Adam Campbell) i jednym spojrzeniem zmienia jej życie na zawsze. Przed walką o ukochanego następuje jeszcze przemiana “brzydkiego kaczątka” w “pięknego łabędzia”, a później po drodze, natknięcie się na przeszkodę (ex-narzeczoną “księcia z bajki”), która prowadzi do chwilowej rozłąki, a ta z kolei już kończy się oczywistym happy endem. Trudno o inne streszczenie samej fabuły filmu, lecz to nie o to przecież w parodii chodzi żeby była skomplikowana. Wszystko się rozbija o samą zawartość – o to, z czego widzowi przyjdzie się pośmiać, i wreszcie o to, czy załapie większość nawiązań i prześmiewczych scen przygotowanych na jego użytek.

W Komedii romantycznej mamy, zdawałoby się, wszystkie potrzebne składniki. Niestety mamy także brak jakiegokolwiek pomysłu, co z danym materiałem zrobić. Dlatego też film jest jakby zbiorem pojedynczych scen (w dodatku rzadko kiedy śmiesznych), bardzo luźno ze sobą powiązanych i nie tworzących praktycznie żadnej całości. Wygląda to miejscami tak, jakby twórcy postawili przed sobą karkołomne zadanie sparodiowania jak największej ilości tytułów i zapomnieli o tym, że ich obraz będzie trwał więcej niż 10 minut. I rzeczywiście jest tego sporo – idąc poprzez nawiązania stricte filmowe (przede wszystkim Poznaj mojego tatę i Poznaj moich rodziców, ale też wszystkie bardziej znane kom-romy ostatnich lat) poprzez szydzenie ze znanych programów telewizyjnych (Kawaler do wzięcia), na nawiązaniach do amerykańskiej pop-kultury (związek Toma Cruise’a i Katie Holmes) kończąc.

W tym przypadku jednakże ilość nie znaczy jakość – gdzie tam, do jakości to daleko… Co więcej, ta właśnie jakość zdaje się w filmie wywodzić z uwielbienia do dosłownego pokazywania wszystkiego, co tylko obrzydliwe i niesmaczne (odsysanie tłuszczu…)

W Komedii romantycznej ten cudowny, wszędobylski, wypływający z ekranu bezsens, który śmieszył do łez swoją absurdalnością we wcześniej wspomnianych tytułach, przeszedł kolejny etap ewolucji. Niestety ewoluował w zdecydowanie złą stronę – w stronę szeroko rozumianej odpychającej dosłowności, która zamiast rozśmieszać, powoduje odruch wymiotny. I to nie tylko z powodu przewijających się przed oczami odrażających obrazków, lecz z faktu wyprania parodii z tego co było jej największym atutem – obserwacji filmowej. Jeśli ta dzisiejsza obserwacja ma polegać tylko i wyłącznie na obrzydzaniu obiadu i dosłownym przenoszeniu scen filmowych, udziwnionych bezpośrednimi nawiązaniami do fizjologii człowieka, to ja za takie coś dziękuję i wracam do sprawdzonych patentów. Wydaje się, że twórcy porzucili swą kreatywność na rzecz wyrzucenia z siebie całego tkwiącego w nich masochizmu. Mam jednak nadzieję, że to tylko chwilowa zadyszka i już niedługo filmy pokroju Komedii romantycznej będzie można oglądać jako swego rodzaju ciekawostkę, dawno zapomniany błąd w obliczeniach, gdzieś tam w pierwszych latach XXI wieku.

Jest wprawdzie w Komedii romantycznej kilka lepszych fragmentów (m.in. parodia Hitcha), ale wszystkie one toną w morzu obrzydliwości i fekalnych dowcipów. To nie jest tak, że mam coś przeciwko filmom używającym tego typu środków do rozśmieszania widza – rozrywka to rozrywka, byleby była podana z odpowiednim przybraniem. Wielokrotnie śmiałem się do rozpuku przy tego typu scenach (eklerki w Wiecznym Studencie, szarlotka w American Pie), ale od jakiegoś czasu ewoluuje to w beznadziejnie głupią stronę, która miast śmieszyć – odrzuca. Hollywood znalazło sobie kolejny sposób na robienie kokosów, tracimy jedynie my – widzowie. Jeśli kogoś potrafi rozśmieszyć, za przeproszeniem, srający do muszli klozetowej kot, to niech się za to zabierze, bo znajdzie w filmie przynajmniej trochę śmiechu i odprężenia (choć i to tylko do pewnego stopnia). Lecz jeśli takie sceny (a przedstawione powyżej to absolutnie nie szczyt możliwości twórców) wywołują co najmniej wyraz niesmaku na twarzy, to lepiej wrócić po raz setny do przygód Franka Drebina, niż męczyć się oglądając żałosne próby wykazania się humorem, które zaserwowali nam tym razem amerykańscy filmowcy.

Tekst z archiwum film.org.pl

REKLAMA