Katastrofa? Czy Watson na to zasłużył? ENOLA HOLMES 2
Pierwsza część przygód siostry najsławniejszego detektywa na świecie nie miała pretensji do wielkiego kina, w tym niestety również do bycia dobrym filmem, zwłaszcza na tle innych produkcji o samym Sherlocku Holmesie. Teraz kolejna część miała szansę to zmienić i z netflixowej przygodowej bajki, która wylatuje z pamięci po tygodniu, stać się opowieścią na tyle wartościową artystycznie i popkulturowo, że z chęcią się do niej wróci. Inaczej to marnowanie cennych pieniędzy na kręcenie kolejnego filmu-wydmuszki, którego reżyser sztubacko kopiuje rozwiązania narracyjne i montażowe z filmów Guya Ritchiego, w tym właśnie z tych o Sherlocku Holmesie. Musiałby się jednak stać jakiś cud, żeby Enola Holmes 2 zajęła to upragnione, kultowe miejsce obok chociażby starej, ale jakże wciągającej, Piramidy strachu (1985) Barry’ego Levinsona w ramach kina nowej przygody. Zobaczmy więc, czy i tym razem przygody młodej detektywki to aż tak wielka katastrofa.
Pierwszym krokiem do ewentualnej katastrofy jest kategoria wiekowa, a dokładniej niezrozumiałe przypisanie jej do treści. Albo inaczej. Historia została napisana może i całościowo odpowiednio dla dzieci w wieku od 13 lat – i to nie ze względu na przemoc, ale skomplikowanie wątków – jednak jej formalne zaprezentowanie w filmie godne jest dzieci 7+. Mało tego, produkcja pozycjonowana jest jako kino przygodowe również dla dorosłych (typowy film dla całej rodziny), a zastosowane w niej chwyty narracyjne godne są raczej kina dziecięcego. Odnoszę się tu do przypisów słownych, które wykonuje co jakiś czas Enola Holmes (Millie Bobby Brown), odwracając się do kamery, wpatrując w widza i tłumacząc, o co chodzi w aktualnej scenie i jaka będzie jej relacja z kolejnymi. Podobnie jest z elementami rysunkowymi, które same w sobie są ciekawym zabiegiem, ale ich pretensjonalne wykorzystanie w postaci pomocy naukowej do zrozumienia intrygi, może być nie do zaakceptowania nawet przez młodszego nastolatka. Wisienką na torcie jest zaś obecność dubbingu, a brak wersji z lektorem, co jest coraz częściej stosowanym zabiegiem. Dubbing stosuje się wyłącznie dla młodszej widowni, która nie nadąża za napisami oraz słuchowym rozumieniem tekstu, chociaż w przypadku Enoli Holmes mój szok i tak był mniejszy niż w przypadku The Batman. Dubbing to zabieg, poprzez który widz traci kontakt ze światem przedstawionym w filmie, mało tego w dłuższej perspektywie negatywnie wpływa on na zdolność czytania i rozumienia tekstu, więc nie powinno się go stosować bez wyraźnej konieczności.
W przypadku Enoli Holmes 1 i 2 takiej potrzeby nie ma, bo jak dumnie ogłasza kategoria wiekowa PG-13, 13-latki powinny już umieć czytać teksty krótko obecnych na ekranie napisów oraz słuchać i równocześnie skupiać uwagę na akcji, no chyba że ich proces rozumienia semantyki dłuższych zdań ćwiczony był wyłącznie na komiksach i memach. W to ostatnie akurat jestem w stanie uwierzyć, obserwując dzisiejsze środowisko gimnazjalne, a i udzielających się w sieci dorosłych. Potwierdzają się badania, że 70 procent z naszej polskiej populacji albo w ogóle nie rozumie, albo rozumie w niewielkim stopniu czytany tekst, zwłaszcza jeśli jest on zbudowany ze zdań złożonych, zawierających więcej niż jedno orzeczenie. Współczesna popkultura i właśnie dubbing, nie pomagają, a wręcz pogarszają ten stan. Enola Holmes w kwestiach formalnych jest tu właśnie elementem zaprojektowanym tak, żeby nie pomagać, nie zmieniać sytuacji. To jest minus – źle dobrana kategoria wiekowa, dubbing przy braku lektora, banalizujące zabiegi wspomagające narrację w postaci rysunków i skierowanych do widza wtrąceń Enoli.
Sama zaś Enola jest postacią zaprojektowaną, żeby kolekcjonować w sobie wszelkie sprzeczności. Jest znaną detektywką, zakłada nawet swoje biuro, ale w ogóle nie dba o zachowanie jakiejkolwiek poufności, wszyscy ją znają, więc to bardziej celebrytka niż detektywka – typowa burżujka, jak to określa jedna z postaci w filmie. W istocie Enola Holmes jest postacią osadzoną w XIX-wiecznych realiach, ale o psychice współczesnej, znającej swoją wartość, wolnej kobiety, co zapewne nie spodoba się wielu widzom. Stwierdzą oni, że kolejny film znów posiada zapędy moralizujące, ideologiczne i obracające w ruinę bezcenny dobytek ludzkiej przeszłości. Bardzo dobrze jednak, że takie postaci w filmie są już normą, bo z czasem pokolenie przeciwników takiej emancypacji wymrze, a zostanie wyłącznie na nowo ukształtowany widz, który nie będzie znał żadnej innej przeszłości. Na tym polega wymiana pokoleń i dzieje się ona najpierw w sztuce, a potem w społecznych realiach na masową skalę. Oby jednak zostały naprawione inne błędy tego typu produkcji, o których wyżej wspominałem, bo inaczej wszelkie nowoczesne rozwiązana ideowe będą krytykowane za pomocą argumentu, że ogólnie produkcja jest słaba, a już nieważne dlaczego. Wszystko zostanie zepchnięte na karb właśnie wyzwolonej, feministycznej osobowości Enoli, która u kobiet w tamtych czasach raczej spotykana była rzadko, a już w niewykształconej klasie robotniczej prawie w ogóle.
Zresztą celnie w filmie jest ona zaprezentowana, a naprzeciwko niej postawiony zostaje typowy wyzyskujący obszarnik, który ośmiela się nawet zaglądać w usta przychodzącym do pracy kobietom. Wygląda to jak targ dla zwierząt, a Enola jako przedstawicielka klasy wyższej musi się podporządkować. Daje jej to bezcenne doświadczenie zarówno w pracy, jak i w życiu, szeroki horyzont pomocny w skutecznym rozwikływaniu spraw morderstw, którego policja nie posiada. Co jeszcze może się nie spodobać? Jak to określają niektórzy skostniali umysłowo zwolennicy białego supremacjonizmu (a właściwie współczesnej segregacji rasowej), wymieszanie rasy czarnej z białą – podkreślam – zupełne wymieszanie. Czarnoskórzy aktorzy są obecni w obsadzie na wszystkich szczeblach drabiny społecznej. Idą do fabryki w łachmaniarskich ubraniach oraz tańczą na balu w przebogatych sukniach. Są pogardzani i podziwiani. W świecie Enoli Holmes żadna segregacja się nie wydarzyła ani nie było niewolnictwa. Takie wrażenie można odnieść, ale nie jest to nic złego, bo przecież były to zjawiska obrzydliwe. Film to przecież fikcja, a nie rzeczywistość, jak dla co poniektórych toksycznych fanów. A zakończenie intrygi powinno zadowolić przeciwników mieszania ras albo i jeszcze bardziej rozjuszyć… Bo jak to, Moriarty… Nie mówiąc już o Watsonie, ale żeby dowiedzieć się czegoś o nim, należy poczekać do samego końca, a nawet wytrzymać część napisów. No wszyscy kinowi rasiści powinni natychmiast dostać ataku szału, rzecz jasna wraz z mizoginami, którzy deprecjonują zdolność kobiet do tworzenia równej mężczyznom kultury, także tej w fabrykach, co najważniejsze, bez indolentnych emocjonalnie, brzuchatych mężów, kompulsywnie przeliczających kasę w portfelach.
Enola Homes 2, pomimo wszystkich tych błędów i naiwności, wypada jednak lepiej niż pierwsza część serii przygód nastoletniej detektywki. Poprawiono przede wszystkim rozłożenie suspensu. Henry Cavill jako wisienka na torcie nie jest już zepchnięty do zupełnie aktorskiej defensywy i bycia meblem. Muzyka tworzy wyraźniejsze i bardziej zapadające w pamięć tło, a antagonista, mimo że sztampowy do bólu, aktorsko wydaje się rewelacyjny. Jednym słowem Enola Holmes 2 to niedzielne kino dla każdego widza bez ograniczeń, z licznymi wadami i kompletnie bez pretensji do bycia wysoką sztuką. Mocne 6 na 10, tylko wyłączmy ten idiotyczny dubbing.