Henry Cavill nie jest już WIEDŹMINEM. I co teraz?
Niby normalna rzecz, bo aktor zrezygnował z roli. Ale jakoś mi się tak źle zrobiło na duszy. Coś się przecież kończy.
W jednej chwili przypomniały mi się te emocje, gdy Henry Cavill po raz pierwszy wyłonił się z cienia w filmiku promującym serial Wiedźmin i po raz pierwszy zaprezentował się w roli Białego Wilka. Pamiętam doskonale, że z zachwytu opadła mi wówczas szczęka. Z miejsca kupiłem tę interpretację jednej z moich ulubionych postaci popkultury i czekałem, aż zaistnieje ona w produkcji Netflixa. A dziś się z nią żegnam.
Należę do tego wąskiego grona fanów Wiedźmina, którzy pokochali prozę Sapkowskiego tak jakby, przepraszam za wyrażenie, od „dupy strony”, bo dopiero za sprawą gier komputerowych. Choć wcześniej z literaturą styczność miałem, to jednak rozsmakowany w Tolkienie i Harrym Potterze kompletnie nie kupowałem tej charakterystycznej szorstkości świata wykreowanego w głowie naszego rodaka. Jak się okazuje, był to świat, do którego trzeba było dojrzeć. W Dziki Gon wsiąkłem doszczętnie, książki w końcu zacząłem wertować, więc i na wizję Lauren S. Hissrich wyczekiwałem z niecierpliwością.
Doświadczenia wcześniejszej adaptacji filmowej pozwoliły mi wierzyć, że bez względu na to, jak źle zostanie poprowadzony scenariusz, i tak gros frajdy obcowania z tą historią będzie opierać się na aktorstwie głównego aktora. Michał Żebrowski był udanym Wiedźminem, nawet jeśli trafił na mało korzystne okoliczności twórcze. Choć film Marka Brodzkiego jest dziś często obiektem drwin, to jednak stanowi też cenną pamiątką próby zmierzenia się z rodzimą literaturą fantasy, nawet jeśli nie wszystko w filmie poszło tak, jak chcieliby fani i jak chcieliby sami twórcy. Z perspektywy czasu, po doświadczeniach serialu Netflixa, jest to nawet adaptacja jeszcze cenniejsza. Konkluzja jest bowiem ta sama – charyzma aktora to za mało.
Można snuć wiele teorii, dlaczego Henry Cavill postanowił zrezygnować z roli Geralta z Rivii. Wypada przy tej okazji wziąć pod uwagę, że tuż przed tą decyzją, otrzymaliśmy informację, że brytyjski aktor wróci w roli Supermana. Zostało to zresztą wcześniej zapowiedziane w nowym widowisku DC Black Adam. Pierwsza myśl, jaka wówczas przyszła mi do głowy, to pytanie o to, co aktor zrobi z Wiedźminem, bo przecież grać dwóch zakapiorów, dwie ikoniczne postaci jednocześnie, to się nie da. Także ze względu na kontrakty, które mogą zastrzegać, że aktor nie może grać innej roli w podobnym tonie. DC mogło sobie nie życzyć zatem Wiedźmina w wykonaniu Cavilla, a druga rzecz, że sam Netflix mógł uznać, że utrzymanie aktora, którego notowania ponownie drastycznie wzrosły, może nie być takie łatwe. Stąd decyzja o podmianie.
Tłumaczenia Tomka Bagińskiego, który zdaje się sugerować, że to przecież normalne, że ikony popkultury jak Batman czy Bond, są co jakiś czas rutynowo odświeżane, raczej nie kupuję. To jest kurtuazja. Widać to zresztą także w wiadomości od Cavilla, który nie wskazuje na żaden powód swojego odejścia od roli, jedynie dając do zrozumienia, że jego następca to fantastyczna propozycja (serio?), a on sam medalion odkłada. Tu coś ewidentnie nie zagrało i albo ma to związek z tym, co zasugerowałem, czyli z wiążącym kontraktem z DC, albo… sam aktor nie był zadowolony z kierunku, jaki Lauren S. Hissrich obrała.
Bo co tu dużo mówić – pierwszy sezon jeszcze się bronił i to nawet całkiem dobrze. Ta pomieszana narracja była ciekawym pomysłem, stylistyka miała charakter, a sam Cavill dostał odpowiednio dużo momentów do tego, by w ciekawym świetle zaprezentować swój pomysł na postać. Drugi sezon to tworzenie przestrzeni dla młodszej Ciri i na tyle dziwne i trudne do zaakceptowania odejście od książki (w tym wypadku tomu Krew elfów), że gdzieś to się po drodze rozlazło. Szczerze mówiąc, miałem osobiście problem z dotarciem do końca tego sezonu, a postrzegam siebie jako ten rodzaj sympatyka tego świata, który naprawdę jest otwarty na wszelkie zmiany i reinterpretację. Problem był jednak prozaiczny – ta fabuła była mało porywająca, a z ekranu wiało nudą, były też problemy z podtrzymaniem napięcia. Cavill, prywatnie oddany fan gier i Sapkowskiego, mógł to poczuć.
To tylko moje domniemania, prawdy chyba nigdy nie poznamy. Zbliżający się trzeci sezon Wiedźmina będzie zatem pożegnalnym w wersji tej, jaką znamy dotychczas, czyli z Henrym Cavillem w roli głównej. Ma go zastąpić Liam Hemsworth i wszystko wskazuje na to, że jest to już decyzja przesądzona. Petycja stworzona przez internautów tuż po deklaracji Cavilla wydaje się zatem daremna. Szykują się zmiany i teraz wypada się zastanowić, czy są to zmiany na lepsze, czy na gorsze.
Nazwijcie mnie niepoprawnym optymistą, ale akurat we mnie tli się jeszcze nadzieja. Kto wie, może Hemsworth, który dotychczas nie zaskoczył mnie niczym nadzwyczajnym (bo to przecież nie ten sam Hemsworth, który grał Thora) tym razem wykorzysta szansę i zaliczy tą rolą „życiówkę”? Może twórcy Wiedźmina odbiorą odejście swojej gwiazdy z projektu jak zimny prysznic, który pozwoli im z energią podejść do rozpisywania scenariuszy czwartego sezonu? Pamiętajmy, że symultanicznie rozwijane są też projekty gier komputerowych – zapowiedziana została czwarta odsłona serii, ma też powstać remake pierwszej gry z Wiedźminem. W filmowym świecie z kolei czekamy na kolejny spin-off. Wydaje się zatem, że ta machina będzie się kręcić na pohybel okolicznościom, krytyce i zmianom obsadowym, bo zainwestowano w nią za dużo pieniędzy.
Pytanie tylko, czy właśnie ta usilna chęć spieniężenia tej marki nie sprawiła, że gdzieś po drodze uleciała z tego serialowego projektu jego pierwotna siła. Chciałbym się mylić.