JEZIORAK. Solidny polski kryminał
Okazuje się, że w Polsce jednak istnieje coś takiego jak dobre kino gatunkowe. Filmy z fabułą osadzoną w konkretnym klimacie, nie dla krytyków czy bywalców festiwali, ale tak zwanego „zwykłego widza”. Zrealizowane z myślą, by służyć szeroko pojętej rozrywce. Nie artystyczne czy alternatywne, a jednocześnie przemyślane, inteligentne i… po prostu na dobrym poziomie (czyli inaczej niż ma to miejsce w przypadku większości polskich komedii). Na tegorocznym festiwalu w Gdyni pokazano co najmniej kilka takich tytułów, a jednym z nich z pewnością jest Jeziorak – kryminał debiutującego w kinie Michała Otłowskiego.
Po tym, jak opublikowano plakat filmu, jego zwiastun i pierwsze zdjęcia, na stronach internetowych poświęconych X Muzie zaczęto mówić o polskim Fargo. Rzeczywiście, główna bohaterka, podkomisarz Iza Dereń, prowadzi śledztwo, będąc w zaawansowanej ciąży. Ale to właściwie jedyne podobieństwo do słynnego obrazu braci Coen. Nie popadajmy w paranoję – w końcu to, że w jakimś filmie ciągle pada deszcz, nie oznacza od razu nowego Siedem… Zdecydowanie więcej wspólnego Jeziorak ma na przykład z serialem The Killing, ale wcale nie odbierałbym tego jako wielkiego zarzutu. Po pierwsze, jeśli się uczyć, to od najlepszych, a do takich z pewnością należą twórcy tej amerykańskiej produkcji. Po drugie, nie jest żadną tajemnicą, że oni sami czerpali garściami z dorobku innych, i nie mam tu na myśli jedynie duńskiego Forbrydelsen. Stuprocentowa oryginalność w kinie gatunkowym właściwie nie występuje – ono przecież opiera się w dużej mierze na znanych schematach. Ważne, że Otłowski potrafi się tą sprawdzoną formułą posługiwać i udanie wprowadza ją w polskie realia.
Śledztwo w filmie prowadzone jest na trzy różne strony. Już w jednej z pierwszych scen dowiadujemy się, że trwają poszukiwania policjantów, którzy zaginęli na służbie. Jeden z nich jest zresztą partnerem Dereń i ojcem jej nienarodzonych bliźniąt. Podczas dochodzenia funkcjonariusze trafiają do leśnej chaty bimbrownika. Mężczyzna zaczyna strzelać, rani jednego z policjantów i ucieka. Gdy wydaje się, że trop prowadzi donikąd, z badań jego krwi wyłania się obraz pewnej mrocznej tajemnicy. Cała historia gmatwa się jeszcze bardziej, gdy w pobliżu znalezione zostają zwłoki ukraińskiej prostytutki. Komplikacje mnożą się, tak samo jak trupy. Za każdym zakrętem czeka kolejny znak zapytania.
Trzeba przyznać, że fabuła została rozpisana naprawdę ciekawie – trzy oddzielne wątki ostatecznie zazębiają się ze sobą, odsłaniając nowe, coraz bardziej zaskakujące fakty. Intryga jest złożona i po prostu wciąga, wymuszając na widzu pełne skupienie. Z drugiej strony, jak na 1,5-godzinny film, trochę tych wątków za dużo. Nie chodzi nawet tylko o to, że kolejne poszlaki wypływają zbyt szybko, niemal mechanicznie, jakby tylko czekały na podkomisarz Dereń. W pewnym momencie można się w tym wszystkim po prostu pogubić. Z każdym kwadransem informacji do przyswojenia jest coraz więcej, a żeby połapać się w nazwiskach wszystkich wymienianych w dialogach postaci, należałoby chyba robić notatki.
Nie jest to z pewnością film bezbłędny. Intryga, mimo swojej złożoności, czasem rozwija się w zbyt łatwy sposób – nie ma tu fałszywych tropów czy ślepych uliczek. Scenariusz ma kilka słabszych punktów i niestety należy też do nich zakończenie, w którym kluczowy dowód w sprawie jest dostarczany głównej bohaterce właściwie na tacy, przez posłańca, ni stąd, ni zowąd. Jest to co prawda wciąż wiarygodne, ale po tak złożonym, skomplikowanym dochodzeniu widz oczekiwałby nieco innego finału. Na szczęście końcowe sceny filmu, które nakręcono z olbrzymim wyczuciem gatunku, pozostawiają po sobie dobre wrażenie i pozwalają przymknąć oko na tę wpadkę.
Poza tym, trzeba oddać krytykantom, że Jeziorak rzeczywiście wykorzystuje rozmaite klisze typowe dla kryminałów i czasami aż za bardzo przypomina choćby The Killing. Już pierwsze ujęcia filmu są bezpośrednim odwołaniem do początku tego popularnego serialu. Młody, wyluzowany aspirant, który zostaje przydzielony Dereń do pomocy w śledztwie, również wywołuje myśli typu „Gdzieś już to chyba widziałem…”. W niektórych scenach główni bohaterowie naprawdę wyglądają jak polskie odpowiedniki Linden i Holdera, ale generalnie ich relacja jest jednak inna. Natomiast głosy, jakoby Dereń ubierała się identycznie jak pani detektyw z serialu… No cóż, akcja dzieje się w grudniu, a bohaterka jest w końcu policjantką w ciąży – sweter, puchowa kurtka i płaskie buty to chyba jedyna sensowna garderoba w tej sytuacji.
Co ciekawe, sam reżyser na konferencji prasowej w Gdyni zdecydowanie zaprzeczał, aby inspirował się innymi produkcjami, z lekkim zawstydzeniem przyznając, że z przytaczanych mu przez dziennikarzy tytułów oglądał jedynie Fargo. Nie ma powodów, aby mu nie wierzyć. Sytuacja ta pokazuje tylko, jak silnie zakorzenione w kulturze są już pewne motywy fabularne i jak trudno jest dziś o oryginalność w tego typu kinie, skoro kalki tworzą się nawet bezwiednie. Teoretycznie trzeba więc próbować się jakoś wyróżnić. Robić coś, co do znanego i rozumianego przez widza schematu wprowadzi element świeżości. Udało się to np. Stiegowi Larssonowi, który wymyślił wyjątkową bohaterkę, jaką jest Lisbeth Salander. Ale saga Millenium jest jedna. Reszta musi po prostu próbować się w tym wszystkim obronić – realizacją albo klimatem. I to udało się Otłowskiemu w stu procentach.
Nie ulega wątpliwości, że Jeziorak jest filmem niezwykle dopracowanym w warstwie technicznej, a jego atmosfera już od pierwszej minuty przesiąka ekran. Widać, że wszystko było tu starannie przemyślane. Polska prowincja staje się miejscem posępnym, nieprzyjemnym, otoczonym przez tajemniczą przyrodę. Gdzieś tam jest stary kościół z księdzem pamiętającym dawne dzieje, gdzie indziej opuszczony pensjonat na odludziu czy spalony szpital psychiatryczny… A to wszystko prezentowane jest w szarościach i półcieniach, w okresie, kiedy jesień ustępuje miejsca zimie. Wyśmiewane hasło z plakatu filmu („Pierwszy rasowy kryminał od lat”) okazuje się nie być wcale takie głupie. To naprawdę kryminał pełną gębą, a nie tylko próba zrobienia czegoś na jego kształt.
Osobny akapit należy się tej, która tę całą historię ciągnie na swoich barkach – Jowicie Budnik, wcielającej się w główną bohaterkę. Była to zdecydowanie jedna z lepszych ról na festiwalu w Gdyni, choć trzeba uczciwie przyznać, że zbyt wiele ciekawych postaci kobiecych w tym roku nie doświadczyliśmy. Aktorka gra oszczędnie, właściwie minimalistycznie. Nie szarżuje i nie stara się być efektowna. Emocje buzują w niej właściwie bez przerwy, ale powiedzieć nam mogą o tym jedynie jej oczy. Twarz ma nieruchomą, przez większość czasu właściwie bez wyrazu. Wargi policjantki są wiecznie ściśnięte, a ciało sprawia wrażenie, jakby chciało się poddać. Podkomisarz Dereń jest bowiem postawiona w sytuacji ekstremalnej – jej świat w ciągu kilku dni wywraca się do góry nogami. To, w co wierzyła, okazuje się być nieprawdą, jej plany i marzenia stają się nieaktualne… Ona po prostu jest chyba bardzo, bardzo zmęczona. Mimo to do końca chce przeprowadzić swoje dochodzenie i dociec prawdy. Zaciska zęby i idzie dalej. To naprawdę dobra rola. Z jednej strony wyciszona i stonowana, z drugiej wyraźna i zapadająca w pamięć. Zresztą to samo trzeba powiedzieć o drugim planie. Wszyscy aktorzy wypadają tutaj wiarygodnie i składają się na solidny zespół, będący kolejnym mocnym punktem „Jezioraka”.
Podobne wpisy
Choć nie wszystko zagrało w tym filmie tak, jak powinno, to i tak jedna z milszych niespodzianek w polskim kinie ostatnich lat. Jest to tytuł, który można wysłać w świat i absolutnie nie musimy się za niego wstydzić. Mimo to chciałbym go jednak traktować jak pewną reżyserską wprawkę Otłowskiego, jak przymiarkę do czegoś, co zaprezentuje nam za jakiś czas. Ten reżyser-debiutant udowodnił bowiem, że ma ogromny potencjał. Czuje tę tematykę – w końcu przez wiele lat współtworzył „Magazyn Kryminalny 997” i na potrzeby programu nakręcił kilkadziesiąt inscenizacji prawdziwych zbrodni. Teraz wie już też, jak się kręci kinową fabułę. Miejmy nadzieję, że wkrótce wykorzysta to doświadczenie do czegoś bardziej oryginalnego, a może i wyjątkowego. Niechby to było nawet stworzenie postaci-ikony na miarę Lisbeth Salander. Trzeba mierzyć wysoko.