INCEPCJA. Przezwyciężając nieprzezwyciężalne
Kontynuując passę ambitnych, aktorsko wymagających projektów, Leonardo DiCaprio wspina się tu na wyżyny swego kunsztu, subtelnymi środkami kreując postać jednocześnie inteligentną i pewną siebie, jak i naznaczoną straszliwą skazą, rozdartą tragedią i tracącą kontakt z rzeczywistością. Zadanie to tym trudniejsze, że Incepcja jest filmem – kameleonem z wciąż zmieniającym się środkiem ciężkości i im głębiej bohaterowie schodzą w podświadomość Fischera, tym bardziej przebiegłe pomysły zaimplementowania w nim idei wchodzą w grę i na tym liczniejszych poziomach ich kreacje aktorskie muszą pracować. W filmie są długie fragmenty, gdy drużyna Cobba z zegarmistrzowską precyzją wciela w życie plan wyjaśniany dość dawno temu, ani razu nie pozwalając sobie na znane nam wszystkim techniki aktorskie, mające ułatwić śledzenie historii. Dlatego tak ważne jest bycie zaangażowanym w nią od początku do końca.
Możliwe jest to wszystko dzięki temu, że w Incepcji ontologiczny status wydarzeń rozgrywających się w snach istnieje na tym samym poziomie realności, co świat rzeczywisty – wizja Nolana traktuje sny jako prawdziwe, fizyczne miejsca, w których możliwe jest naginanie zasad realnego świata, ale które również muszą podlegać całemu zestawowi swych własnych restrykcji i ograniczeń. Przedstawieniu tych zasad służy pierwsza część filmu, w której Cobb werbuje w Paryżu nową członkinię zespołu – Ariadnę (Ellen Page). Służy ona jako substytut widowni i zadaje wszystkie te pytania, jakie my jako widzowie chcemy zadać. To tutaj Nolan popełnia błąd: ekspozycja w Incepcji jest niewystarczająca. Wytworzony świat i rządzące nim zasady przypominają raczej szkielet niż pełnokrwistą rzeczywistość. Wiemy, że istnieje technologia pozwalająca na ingerencję w cudze sny. Ale skąd się wzięła? Jak ona działa? Jak jest powszechna, kto z niej korzysta? Jaki stosunek mają do niej władze i jaki użytek z niej robią? Te wszystkie pytania pozostają bez odpowiedzi. Przydałby się również bardziej obrazowy opis samych zasad rządzących technologią wspólnego śnienia czy misternego planu, jaki układają bohaterowie, aby Fischer uwierzył, że podłożona mu idea jest jego własną. Boli to tym bardziej, że na porządne wyjaśnienie tych rzeczy wystarczyłoby dosłownie parę dodatkowych minut. Jego brak powoduje, że drugą połowę filmu, w której drużyna Cobba wciela proces incepcji w życie, a wraz z jej rozwojem bohaterowie są wystawiani na coraz to bardziej ekstremalne sytuacje, ogląda się nie tylko z poczuciem skonfundowania, ale nawet zażenowania z powodu coraz bardziej absurdalnych trudności, na jakie trafiają bohaterowie. Nolan niebezpiecznie balansuje tu na krawędzi śmieszności.
Pod względem realizacyjnym Incepcja jest absolutnie bezbłędna. Wizualizacje, jakie zostają rzucone przed nasze oczy oszałamiają dopracowaniem i wyobraźnią, wielokrotnie przewyższając to, co mogliśmy widzieć w kinie przez ostatnie lata, ze sławetnym Avatarem na czele. Przywiązanie Nolana do obrazu kręconego z kamery i jego oszczędne używanie efektów komputerowych owocują niespotykanym, intymnym wręcz realizmem. Jego fragmentaryczna, często równoległa, wsparta mistrzowskim montażem narracja jest jak zawsze zabójczo efektywna (skojarzenia z Mrocznym Rycerzem jak najbardziej na miejscu). I tutaj pojawia się pewien haczyk – mowa tu o prowokowaniu do najróżniejszego rodzaju interpretacji. Jedną z nich, zależną zwłaszcza od odbioru ostatniego ujęcia, jest możliwość, że cały film jest tak naprawdę snem głównego bohatera. W takim wypadku wszystkie wymienione wcześniej aspekty obrazu, w tym i wady – brak motywacji postaci, szkieletowa konstrukcja przedstawionej rzeczywistości, fragmentaryczna narracja – nie są nie tylko wadami, ale przeradzają się w zalety. Uwiarygodniają bowiem nierzeczywistość świata, w jakim znajduje się bohater. Nasuwa się tu jednak pytanie – czy tworząc świat, pozwalający na wielorakie interpretacje wydarzeń, jego twórca ma prawo świadomie skazić go wadami, które w domyśle owe interpretacje mają nam nasuwać? Moim zdaniem, nie. I moim zdaniem, jakkolwiek szanuję to, co Nolan chciał osiągnąć, dla mnie konstrukcja szkieletowa i – co tu dużo mówić – chwiejność przedstawionego świata, wciąż pozostają wadą.
Podobne wpisy
Czas pokaże, czy Incepcja zapisze się złotymi zgłoskami w annałach kina początku XXI wieku i czy zdobędzie tyle nagród, na które, jak wielu twierdzi, zasługuje. To film będący czymś znacznie więcej niż typowym blockbusterem; o ambicjach tak wielkich, że – trochę podobnie jak jeden z poprzednich filmów Nolana, Prestiż – stara się wykroczyć poza granice swojego medium. Pojawiło się już wiele opinii oceniających, czy ten zamiar się udał; większość z nich pozytywnych, a inne tak negatywne, że nie wahały się nazywać Nolana oszustem, robiącym widzom wodę z mózgu. Jestem w stanie to zrozumieć. Jestem w stanie zrozumieć, że w stworzony przez niego świat wielu może nie uwierzyć, a jednocześnie niesamowita wręcz sprawność, szczerość i emocjonalność, w jaką został ozdobiony, może nosić oznaki oszustwa – oszustwa mającego na celu wprawienie widzów w prymitywne osłupienie i obezwładnienie ich formą zbudowaną wokół pustej i nic nieznaczącej treści.
Nie zgadzam się z tymi zarzutami, ale rozumiem je, a nawet do pewnego stopnia usprawiedliwiam. Incepcja to jeden z tych filmów, które chce się ocenić wyżej, niż na to zasługują; które sprawiają wrażenie, że mają więcej sensu niż (całkiem prawdopodobne, że) mają. A jednak ja uwierzyłem w wykreowany przez Nolana świat; oczarowały mnie czarodziejskie sztuczki, jakimi go wzbogacił, ale ponad wszystko zostałem emocjonalnie wciągnięty w genialnie pokazaną podróż głównego bohatera do przezwyciężenia nieprzezwyciężalnego i do samopoznania. I za tę podróż daję Incepcji – trochę na wyrost, trochę może niesłusznie, z kredytem zaufania dla Nolana na przyszłość, ale jednak – zasłużone… 9/10.
Tekst z archiwum film.org.pl (05.08.2010).