GUAVA ISLAND. Childish Gambino i Rihanna w duecie
Chciałoby się powiedzieć, że Donald Glover znów dał powód, by było o nim głośno, a jego najświeższy projekt umacnia jego pozycję we współczesnej popkulturze, ale zwyczajnie powiedzieć się tego nie da. Nowy film sygnowany jego nazwiskiem to pusta wydmuszka i potężne rozczarowanie.
Podobne wpisy
W drugiej połowie zeszłego roku świat obiegło wspólne zdjęcie Donalda Glovera i Rihanny. Szybko się okazało, że gwiazdy pracują razem nad filmem pełnometrażowym, za którego reżyserię odpowiadać miał Hiro Murai – reżyser Gloverowskiej Atlanty i autor słynnego teledysku do This is America Childisha Gambino (muzycznego alter ego Glovera). Całość zapowiadała się co najmniej intrygująco, a ja – oddany fan wszelakiej działalności Donalda Glovera – wprost nie mogłem doczekać się seansu. Premiera Guava Island odbyła się podczas festiwalu muzycznego Coachella, gdzie wystąpił zresztą Gambino, a następnie film trafił na platformę streamingową Amazon Prime Video – przez pierwsze osiemnaście godzin można było obejrzeć film za darmo, potem dostępny był tylko dla użytkowników serwisu.
Film, na Prime Video dość przypadkowo chyba nazwany tropikalnym thrillerem, opowiada historię w pierwszej kolejności tytułowej wyspy, a w następnej – dwójki jej mieszkańców: lokalnego muzyka (Donald Glover), który wbrew panującej dyktaturze postanawia zorganizować festiwal muzyczny, i jego życiowej partnerki (Rihanna). W obsadzie zobaczymy też m.in. znaną z Czarnej Pantery Letitię Wright oraz względnie rozpoznawalnego Nonso Anoziego.
Po przepięknym animowanym openingu i intrygującym, również animowanym wprowadzeniu w postaci historii wyspy film ma już niestety mało do zaoferowania. Fabuła jest nudna, pretekstowa i banalnie nieoryginalna. Postacie nawet przez chwilę nie budzą sympatii widza, a ich losy są mu zupełnie obojętne. Oczywiście trudno odmówić Gloverowi naturalnej charyzmy, dzięki czemu w jakiś sposób niesie on tę produkcję na swoich barkach. Szkoda tylko, że sam. Rihanna wygląda tu absolutnie przepięknie i zjawiskowo, ale dziwię się, że coraz odważniej aspirująca do roli aktorki gwiazda zdecydowała się na rolę, w której po prostu ma dobrze wyglądać. Główna postać kobieca jest absolutnie nieciekawa, napisana bez krzty polotu, a jej rola ograniczona została do zamartwiania się o partnera. Z kolei fakt, że twórcy stworzyli quasi-musical (z trzema wplecionymi w fabułę wykonami Glovera – w tym z absolutnie od czapy uzasadnionym wspomnianym wyżej This is America), a słynnej wokalistce nie dali chociażby jednego utworu do zaśpiewania, to istne kuriozum.
Koniec końców Guava Island broni się tylko audiowizualnie. Zdjęcia są naprawdę przepiękne, stanowią niemal godzinną żywą pocztówkę i to dla nich warto ewentualnie dać produkcji szansę. Podobnie wart uwagi jest świetny segment animowany, a muzyka Gambino – nawet jeśli dopasowana do historii bardzo topornie – zawsze warta posłuchania.
Oprócz Donalda Glovera i Hiro Muraiego z filmem związana była jeszcze jedna osoba znana z produkcji Atlanty – scenarzysta Stephen Glover, młodszy brat Donalda. Jeśli dodać do tego możliwość kręcenia na gorącej Kubie i zaledwie pięćdziesiąt pięć minut metrażu, to trudno nie odnieść wrażenia, że całość dla chłopaków była wakacyjną wycieczką, w której trakcie przy okazji nakręcili, napisany w pięć minut wokół dwóch najnowszych piosenek Gambino, twór filmopodobny. Sponsorowaną pewnie nie tylko przez Amazona, ale też częściowo przez organizatorów Coachelli.
Guava Island to nie film. To reklama. Reklama twórczości Gambino, festiwalu Coachella i serwisu streamingowego Amazona. I chociaż nic przeciwko dobrym i udanym działaniom marketingowym nie mam, to niestety najnowszy projekt Glovera do takich nie należy. Szkoda tylu talentów na tak przezroczystą rzecz. Szkoda też fanów, którzy zasługiwali na więcej.