ZABÓJCZE INTENCJE. Jak paskudna i bezsensowna może być elita [RECENZJA]
W 1999 roku Roger Kumble nakręcił współczesną wersję Niebezpiecznych związków – pierwsze i najlepsze Cruel Intentions znane polskim widzom pod zupełnie abstrakcyjnym tytułem Szkoła uwodzenia. Potem były jeszcze dwa kolejne filmy z serii, lecz raczej nie ma sensu o nich wspominać. Aż w 2024 roku Prime Video połakomił się na tytuł, który miał potencjał na hit i zrobił z tego serialową wersję. Od 1999 roku minęło jednak sporo czasu, co widać po fabule oraz stylistyce produkcji. To całkowicie naturalne, ale czas w tym przypadku odcisnął jeszcze dodatkowe piętno na tytule – piętno kultury, a może lepiej powiedzieć jakiejś osobliwej, elitarnej, zepsutej subkultury, która w naszej szerokości geograficznej zupełnie nie ma odzwierciedlenia ani w realiach życia, ani w systemie wartości, którym kieruje się jednak wciąż znakomita część braci studenckiej. Już lepiej by było nakręcić serial o subkulturze punków, która usilnie chce wejść na salony. Byłoby przynajmniej dowcipnie.
A tak jest letnio, sztucznie, aktorsko jak z kolorowego magazynu, który ocieka Photoshopem, zupełnie bez znaczenia dla emocji oraz niby realnie, ale jakoś tak bezsensownie patetycznie. Fabuła najnowszych Cruel Intentions jest pewną trawestacją produkcji z 1999 roku, a więc znów chodzi o zdobycie wpływów w świecie studenckim. W pierwowzorze chodziło o uwiedzenie córki dyrektora szkoły w ramach zemsty na byłym chłopaku. Tutaj chodzi o zdobycie wpływów, wręcz politycznych w świecie studentów, za pomocą nie tyle uwiedzenia, ile wielopoziomowego wykorzystania córki prezydenta Stanów Zjednoczonych. Tak więc twórcy serialu naprawdę odjechali, prezentując widzom świat bractw na elitarnej uczelni, z „prezydentami” na czele, które toczą ze sobą wojny o wpływy, jakby były partiami politycznymi. Można by teraz zadać pytanie, a co z nauką? Ale wyjdzie się na lamusa, bo w studiowaniu nie chodzi o zdobywanie wiedzy, przynajmniej w tym serialu, a o moszczeniu sobie gniazda, które będzie elitarne. Trochę ma to sens, zwłaszcza teraz, gdy Trump znów będzie rządził Ameryką wraz z całkiem osobliwą kamarylą biznesmenów i umoczonych w afery seksualne kongresmenów. Jeśli serial więc jakimś cudem miał być satyrą na współczesny, demokratyczny mainstream, to się naprawdę udało wręcz ultrarealistycznie. A poza tym to wstrząsająca porażka demokracji i ludzkiej kultury, jeśli właśnie z tak skonstruowanych światopoglądowo i moralnie studentów pochodzą rządzące nami elity. Określić ich można jedną wielką degrengoladą ludzkiej kultury, a skoro tylko taka grupa ma szansę, to ustrój demokratyczny jest dosłownie skończony.
Zbyt mało jednak gorzkiej krytyki w serialu, żeby uznać ją za sensowną. Bezrefleksyjność fabuły jest wręcz prostacka, a z pewnością zupełnie emocjonalnie płaska. Właśnie przez to wyrozumowane pozerstwo historii tak trudno uwierzyć w jakikolwiek realizm wydarzeń. Bohaterowie walczą i przejmują się tak idiotycznymi kwestiami, że można je ustawić niżej niż wybór między producentem parówek w Lidlu, co wbrew pozorom może mieć długofalowo o wiele większy i pozytywniejszy wpływ na człowieka niż wybór kolejnych członków jakiegoś tam bractwa studentów, kierując się kryterium dochodowym rodziców kandydata. Trudno w tym dostrzec jakikolwiek sens, a taka wizja amerykańskości raczej nie trafi do odbiorcy ze Starego Kontynentu, którego ideały starożytnej pedagogii USA kompletnie wypaczyło. Po latach prosperity zaoceaniczny raj w naszych oczach staje się z wolna krajem, od którego należałoby się trzymać raczej z daleka. Przynajmniej mamy dowód, że po odzyskaniu ustrojowej wolności wciąż tkwimy ideowo w kolebce kultury świata, którą jesteśmy w stanie aktywnie współtworzyć, chociaż nasze elity zdają się nieraz w jakiejś części podobnie zepsute.
Zabójcze intencje jednak są dalekie od wskazywania komukolwiek jakiejś drogi. To prosty serial, skonstruowany na zasadzie rozwinięcia wątków dwójki antagonistów, wkurzenia ich postępowaniem widzów oraz niespiesznym ukazaniem, jak można odpłacić im na zasadzie zemsty uciśnionych biedaków, którzy nareszcie zdolni są wziąć sprawy w swoje ręce. Problem w tym, że wymiana elit zawsze ma swoją rewolucyjną cenę. Dojrzała elitarność praktycznie nie istnieje, bo sama w sobie jako pojęcie i praktyczna jego osobowa forma będzie zawsze oddzielona od warstw niższych, a bogactwo nie pozwala na zrozumienie problemów biedniejszych. Tę zdolność posiadają jedynie nieliczni, którzy dorobili się milionów na koncie, nie dostając pierwszego od rodziców.
Nie można tego powiedzieć o bohaterach serialu. To zepsuci młodzi ludzie, którzy zostali nawet jak na antagonistów napisani bardzo sztampowo, bez światłocienia, liniowo, co wpływa na odbiór serialu. Jest on nie tylko daleki systemem wartości od naszego świata, ale i mdły charakterologicznie, aktorsko, zupełnie nijaki muzycznie i niesamowicie czysty wizualnie, wręcz muzealny. Przychodzi mi na myśl jedynie porównanie z Krzyżakami Forda, gdzie wieśniacy byli zawsze tak czyści, jakby brali prysznic kilka razy dziennie, a i tyleż prali swoje kolorowe ubrania. Oglądajcie więc Zabójcze intencje wyłącznie na własne ryzyko.