search
REKLAMA
Recenzje

GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE, TAM BABY POŚLE. Wilczki z Wall Street

Właśnie tak wyglądałyby komedie kryminalne Guya Ritchiego, gdyby Brytyjczyk nie umiał konstruować scenariuszy, pisać zabawnych dialogów i w ogóle nie obchodziłaby go kwestia montażu...

Janek Brzozowski

17 października 2022

REKLAMA

Gdyby ktoś poprosił mnie o streszczenie fabuły debiutu reżyserskiego Heatcliffa Janusza Iwanowskiego, to naprawdę nie wiedziałbym, co odpowiedzieć. Na pierwszy rzut oka dzieje się tu bardzo dużo – bohaterowie chodzą od banku do banku, robią jakieś przekręty, ktoś na kogoś donosi, ktoś kogoś zdradza. Klasyka gatunku osadzona w Polsce lat 80. – gdzieś pomiędzy wprowadzeniem stanu wojennego i przeprowadzeniem transformacji ustrojowej. A jednak trudno się czymkolwiek w tym filmie przejąć czy zainteresować. Uwaga widza ulatuje w bliżej nieokreśloną przestrzeń już po kilkunastu minutach. Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle to po prostu nadzwyczaj kiepsko napisany i zrealizowany film. Wątki nachodzą na siebie, wprowadzając zamęt, a bohaterowie mnożą się z każdą minutą (zawsze chodzą trójkami – jeden z przodu, dwóch po bokach), dorzucając nam tylko głupich ksywek do zapamiętania. Kolejne sceny łączą się ze sobą wyłącznie za sprawą tych samych twarzy oraz prowadzonej przez Agnieszkę Więdłochę narracji z offu, desperacko łatającej fabularne dziury. Wyobrażam sobie, że właśnie tak wyglądałyby komedie kryminalne Guya Ritchiego, gdyby Brytyjczyk nie umiał konstruować scenariuszy, pisać zabawnych dialogów i w ogóle nie obchodziłaby go kwestia montażu filmowego.

Głównych bohaterów mamy tu właściwie trzech: Kafer (Maciej Zakościelny), Bączek (Sebastian Stankiewicz) i Lis (Rafał Zawierucha). To jednak nie tyle „bohaterowie”, ile filmowe plakaty – spędzamy z nimi ponad półtorej godziny, a jedynym wspomnieniem, jakie wynosimy z seansu, jest to, że notorycznie kradną, robią przekręty i zdradzają żony. Przy czym Kafer zdradza najmniej, odkąd zakochuje się w swojej studentce Marzenie (Agnieszka Więdłocha) – to jemu powinniśmy zatem kibicować, szlachetnemu i wiernemu złodziejowi. Pomimo najszczerszych chęci, trudno jest przejąć się losami tych ludzi, abstrahując już od tego, jak nieskładnie są opowiedziane. Gdzie diabeł nie może… to, poddana kinowej romantyzacji, historia trójki oportunistów – odpychających i zwyczajnie nieciekawych. Wilczków z Wall Street, pozbawionych charyzmy i osobowości.

Jeszcze o nas film nakręcą

Oczywiście, największa w tym „zasługa” głównego autora filmu – Heatcliffa Janusza Iwanowskiego. Reżysera, scenarzysty, producenta oraz założyciela firmy Global Studio. Pierwszy raz usłyszałem o tym jegomościu za sprawą Gierka, a konkretniej burzy, jaką rozpętał na swoim facebookowym profilu po tym, jak Tomasz Raczek miał czelność powiedzieć kilka złych słów o wyprodukowanym przez niego filmie. Krytyk został m.in. posądzony przez pana Janusza o mizoginię i nazwany „damskim bokserem” – odważył się bowiem skrytykować rolę Małgorzaty Kożuchowskiej oraz kierunek, w jakim zmierza jej kariera. Iwanowski dołączył w ten sposób do nobliwego grona polskich twórców (Barbary Białowąs i Piotra Czai), którzy nie potrafią radzić sobie z negatywnymi recenzjami, odreagowując złość publicznie, na autorach tekstów. Zresztą, współscenarzysta Gierka oraz Gdzie diabeł nie może – Rafał Woś – wypada na tym polu niewiele lepiej. Pamiętam, jak podczas spotkania zorganizowanego przez studentów krakowskiego filmoznawstwa narzekał na polskich krytyków, traktując ich jak jednolitą, zbitą masę, która zachwyca się kinem amerykańskim, z marszu odrzucając rodzime wyroby (z wyjątkiem filmów Smarzowskiego). Nie muszę chyba nadmieniać, że to ogląd rzeczywistości na poziomie koła gospodyń wiejskich (z całym szacunkiem dla wszystkich gospodyń!) i to może w nim należy upatrywać źródeł scenariuszowych słabości Gierka, Krime Story. Love Story i Gdzie diabeł nie może…

Oszukują nie tylko bohaterowie, ale i twórcy filmu. Ich największy przekręt zakodowany jest w samym tytule Gdzie diabeł nie może… i materiałach promocyjnych, sugerujących, że pierwszy skrzypce odgrywać będą nie mężczyźni, lecz kobiety – żony i kochanki bohaterów. Feministyczne przesunięcie w polskiej komedii kryminalnej? Niedoczekanie. Wszystkie kobiety pełnią tutaj role drugoplanowe, ginąc gdzieś w nawałnicy kolejnych machlojek – czasem pomagają protagonistom, czasem wręcz przeciwnie; ich czas ekranowy jest nader ograniczony, a grubymi nićmi szyta wspólnotowość sprowadza się do okolicznościowego zbijania piątek. Ważniejszą postacią od każdej z nich wydaje się grany przez Michała Koterskiego Komar, którego jedyną cechą jest to, że zawsze nosi przy sobie rakietę tenisową. Najbardziej szkoda w tym wszystkim chyba Agnieszki Więdłochy. Pamiętam, jak kilka lat temu oglądałem wywiad, w którym zachwycała się filmami Kusturicy, Formana i Baumbacha. Przyjemnie się jej słuchało, wystarczyło jednak spojrzeć na filmografię aktorki, aby poczuć pewien dysonans. Dlaczego osoba, która potrafi docenić dobre kino i ma szerokie horyzonty intelektualne, gra w tak beznadziejnych produkcjach? Kolejne Planety Singli, uwłaczające inteligencji widza komedie romantyczne, a teraz dzieła firmowane nazwiskiem Heatcliffa Janusza Iwanowskiego. Czy naprawdę na metaforycznym biurku nie lądują ciekawsze i ambitniejsze oferty?

Po tym, jak udaje jej się przewieźć transport spirytusu przez granicę, bohaterka Małgorzaty Kożuchowskiej wypowiada w kierunku swojej koleżanki magiczne słowa: „Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle”. W odpowiedzi słyszy: „Jeszcze o nas film nakręcą!”. No i nakręcili – wyrób filmopodobny. Przesiąknięty głupotą i podziwem dla cwaniactwa. A to przecież jeszcze nie finał. Przed pojawieniem się napisów końcowych na ekranie wyświetlany jest zwiastun kontynuacji Gdzie diabeł nie może… Ma zachęcać do kolejnej wizyty w kinie, ale brzmi jak ostrzeżenie: jeszcze tu wrócimy! Całe szczęście – my nie musimy.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA