GIEREK. Koślawa laurka dla świętego socjalisty
Wokół PRL-u narósł w polskiej kulturze szereg mniej lub bardziej trafionych wyobrażeń oraz stereotypów, przebijających się przez większość filmowych podejść do tej epoki, pełnych wszechobecnej szarzyzny, omnipotentnej bezpieki i zalewanego alkoholem marazmu. Popkulturowa refleksja biorąca pod uwagę wielowymiarowość minionego systemu, odczarowująca mity i traktująca historię między 1945 a 1989 rokiem jako pełnoprawny epizod polskiej historii społecznej i politycznej wydaje się potrzebnym projektem, wciąż czekającym na realizację. Filmem w tym duchu miał być Gierek Michała Węgrzyna, czyli biografia I sekretarza KC PZPR w latach 1970–1980.
Gierkowska dekada i sama postać PRL-owskiego polityka to dobry materiał na ciekawe kino społeczno-polityczne. W jego ramach mogłaby się zawrzeć próba rozliczenia oraz zbilansowania obrosłego zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi sentymentami okresu cechującego się początkowo ekonomicznym boomem, później zaś kryzysem, który przerodził się w naznaczony stagnacją gospodarczą i stanem wojennym schyłkowy okres PRL. Tyle teorii. W praktyce zrealizowanie w Polsce atrakcyjnej i rzetelnej biografii osadzonej w historycznych realiach to raczej marzenia ściętej głowy. Mam wrażenie, że istnieje coś w rodzaju „polskiej szkoły biografii”, w ramach której psychologiczne półcienie gubią się w dramatycznych hagiografiach, a sceneria epoki staje się mniej lub bardziej przekonującą kreacją niezbyt zainteresowaną wydobywaniem społecznych niuansów – zostawiałaby za mało miejsca dla fantazjowania na temat skrycie lub otwarcie ubóstwianej postaci. Zrealizowanym dokładnie w tej manierze filmem jest Gierek, jeden z największych niewypałów naszej rodzimej kinematografii, jakie ostatnimi czasy trafiły na ekrany. Źle poszło tu naprawdę wiele rzeczy. Mówiąc dokładniej, prawie wszystko.
Porażka filmowa
Żeby za pomocą biografii Gierka podejmować się rewizji sygnowanej przez niego dekady, należało w ogóle opowiedzieć historię, która będzie widzów i widzki ciekawić, która sprawi, że będziemy się przejmować głównym bohaterem i widzieć przez jego pryzmat świat, w którym działa. Niczego takiego Węgrzyn i spółka niestety nie robią. Najbardziej oczywistym obiektem ataków wydaje się wcielający w główną rolę Michał Koterski – aktor znany przede wszystkim z charakterystycznych ról w specyficznych filmach swojego ojca, kojarzony raczej z aktorskim błaznowaniem niż solidnym budowaniem postaci. Obsadzony w roli Edwarda Gierka chyba przede wszystkim po warunkach fizycznych (a właściwie profilu twarzy) Koterski rzeczywiście jest nieporadny, ale nie jest nawet blisko bycia największym problemem filmu. Chyba nikt nie byłby w stanie pociągnąć tak koszmarnie napisanej roli jak ta, którą dostał Koterski. Filmowy Gierek nie jest nawet postacią – jest wydumaną figurą „świętego socjalisty”, szczerego, dobrze wychowanego, nieprzejednanie ideowego, wierzącego bezwarunkowo w ludzi, odważnie myślącego wodza, któremu obcy jest egoizm, a na sercu leży jedynie dobro narodu. Wszystkie jego intencje są dobre, a wszystkie decyzje trafione – porażki ponosi jedynie w wyniku cudzych spisków i kopania pod nim dołków. To protagonista bez skazy, pozbawiony jakiejkolwiek problematyzującej jego obraz linii narracyjnej, wewnętrznego konfliktu, przemiany – pozbawiony w zasadzie psychologicznego portretu i zwyczajnie nudny.
Postaci otaczające tę fantazję nieskazitelnego I sekretarza są równie płaskie. Grana przez Małgorzatę Kożuchowską Stanisława, żona Edwarda, jest stereotypową żoną gospodynią, załamującą ręce nad jego przepracowaniem i podającą mu od czasu do czasu razem ze zrazami zdroworozsądkową mądrość życiową. W ich wspólnych scenach raz pojawia się co prawda zalążek pomniejszego napięcia, ale Węgrzyn już nigdy potem do niego nie powraca, a Stanisława pozostaje pozbawioną własnej historii mężowską opoką. Drugim sojusznikiem Gierka jest tu premier Filip (fikcyjna wersja Piotra Jaroszewicza), który jest bodaj najciekawiej prezentującą się w całym filmie postacią, ale on też jest koniec końców tylko wiernym, ale słabszym pomocnikiem Gierka-herosa – poza kilkoma scenami, w których grający go Rafał Zawierucha ma szanse pograć lekkie rozdarcie swojego bohatera w gabinetowych potyczkach. Przeciwko Świętemu Edwardowi grają natomiast cyniczny i brutalny Generał (mimo braku nazwiska, w sposób oczywisty jest to Wojciech Jaruzelski) oraz towarzysz Maślak (w jakże oryginalnej grze słów będący fikcyjnym wcieleniem Stanisława Kani), pociągający za plecami I sekretarza za partyjne sznurki i niczym komiksowi złoczyńcy knujący z pomocą kremlowskich zwierzchników plan jego kompromitacji. Można powiedzieć, że aktorstwo w Gierku dostosowane jest do jakości napisania postaci – w najlepszym wypadku nijakie, w większości żenująco słabe. Na szczególną wzmiankę zasługuje tu tak przerysowana, że stająca się parodią kreacja Antoniego Pawlickiego w roli Generała, uosabiającego całe możliwe zło PRL-owskiego systemu tak jednowymiarowo, że przy nim złożoną postacią wydaje się Buka z Muminków.
Jakby tego było mało, sama fabuła jest skonstruowana rażąco nieporadnie. W całym filmie brakuje napięcia i pomysłu na narrację. Film trwa niemal dwie i pół godziny, ale dramaturgicznej substancji jest w nim mniej niż w przeciętnym 20-minutowym odcinku sitcomu. Przez cały czas widzimy równolegle światłe działania Gierka na rzecz dobra Polski oraz niecne knowania epatujących pogardą do wszystkich i wszystkiego Maślaka i Generała. Pomiędzy Węgrzyn i jego czteroosobowy zespół scenarzystów umieszczają pozbawione inwencji wypełniacze w rodzaju przechadzek Gierka po korytarzach i jego rozmów z sekretarką lub nachalną ekspozycję, okraszone trzema na krzyż motywami muzycznymi (nie zawsze dobrze dopasowanymi nawet do klimatu sceny). Przestrzelona jest też (nie)spinająca opowieść klamra, a kolejność wielu scen można by bez szkody dla wątpliwej spójności filmu zamienić. Najogólniej mówiąc, Gierek zupełnie nie ma tempa i ciągnie się w nieskończoność, co najbardziej boli w rozgrywającej się w pierwszych tygodniach stanu wojennego końcówce. Coś, co powinno być gorzką puentą historii o upadku przywódcy PZPR (w grudniu 1981 odsunięty od władzy Gierek został wraz z innymi dawnymi działaczami internowany), jest nieprzyzwoicie rozciągniętym, zbędnym epilogiem. Symbolizuje to zupełnie zbędna, okrutnie wydłużona i irytująca scena śpiewania kolęd, z „solówką” krzyczącej Małgorzaty Kożuchowskiej. W wielu miejscach naprawdę zastanawiałem się, czy twórcy nie chcieli jednak pójść w kierunku komedii, bo nawarstwienie koślawych dialogów i ich groteskowego podawania jest momentami absurdalne. Jednak rama filmu jest jednoznacznie poważna i wszystkie inklinacje satyryczne należy chyba zrzucić na karb warsztatowej nieudolności.
Porażka ideowa
To dość oczywiste, że wszystkie uproszczenia i przejaskrawienia zostały dokonane w Gierku na użytek ideowego przesłania, którym jest rehabilitacja dokonującego wielkich inwestycji gospodarczych Gierka, jak wskazują nam scenarzyści – niesłusznie ośmieszonego i osądzonego za nieswoje przewinienia. Jednak nawet ten aspekt jest w filmie Węgrzyna mocno chybiony, bo przesłanie jest sprzedawane równie marnie co budowana cała opowieść. W tym sensie forma i treść idealnie współgrają w swoim przestrzeleniu. Punktem węzłowym, który najlepiej ilustruje ten dwoisty problem jego filmowej biografii, jest sama postać Gierka. Wyjątkowo wyidealizowany, kreowany na bezprzykładnego ideowca, towarzysz Edward jest zupełnie niewiarygodny jako postać historyczna.
Nie sposób uwierzyć w ogóle w znalezienie się Gierka na stanowisku I sekretarza – w początkowej scenie zostaje namówiony do objęcia funkcji przez Maślaka, mimo iż w zasadzie to chyba nie chce, a na pewno nie chce pozbawiać władzy Władysława Gomułki. Scenarzyści ignorują całkowicie polityczną twarz swojego bohatera, który aby znaleźć się na czele państwa, musiał przez lata prowadzić aktywną politykę wewnątrzpartyjną i w żadnym wypadku nie mógł być spokojnym ideowcem, jakiego próbuje sprzedać nam Koterski. Stąd problemy tylko się piętrzą – w filmie Gierek zostaje de facto zainstalowany na swojej funkcji przez Maślaka i Generała, z tym że nie bardzo wiadomo dlaczego, bo od razu po jest nominacji zaczynają oni knuć, jak go skompromitować i wykiwać. Tworzy to wizję całej skomplikowanej polityki PZPR jako małostkowej gierki dwóch potężnych graczy sterujących państwem z tylnego fotela. To tyleż rozczarowujące, co szkodliwe, zupełnie zaciemnia bowiem obraz epoki i sprowadza refleksję o PRL-u ponownie do uproszczeń i stereotypów ograniczających możliwość zrozumienia ówczesnych realiów. W Gierku nie ma polityki, jest tylko zwulgaryzowane o niej wyobrażenie, przez co trudno brać cokolwiek w ramach tej fabuły na poważnie.
Podobnie spłaszczone spojrzenie oferuje Gierek na relacje polsko-radzieckie, pozbawione złożoności czy choćby sensownie pokazanego kontekstu międzynarodowego. Polityka moskiewskiego KC jest tu w zasadzie – analogicznie do warszawskiego – sprawą wyłącznie – granego z kreskówkową manierą przez Krzysztofa Tyńca – generała KGB (niby reprezentuje on jakieś szersze grono, ale to jest zarysowane na tyle oględnie, byśmy nie traktowali kremlowskiego zebrania poważniej niż będących sceną dla Maślaka i Generała zebrań Biura Politycznego PZPR). Przedziwnie została też potraktowana postać Leonida Breżniewa – w pierwszej scenie stylizowanego na złoczyńcę z Jamesa Bonda, później natomiast stającego się schorowanym „wujkiem”, który chciałby dobrze, daje gwarancje Gierkowi, ale jest efektywnie odsunięty od władzy. Trudno powiedzieć, co chcieli tu przekazać scenarzyści – że Breżniew był marionetką na usługach prawdziwych władz Kremla? Czy miało to być sentymentalne spojrzenie na sowiecki komunistyczny idealizm, utracony na rzecz terroru służb bezpieczeństwa (w tym wypadku to mocno chybione, bo z adresowaniem tego rodzaju uczuć trzeba by się cofnąć co najmniej do lat 20.)? W tym kontekście zwraca też uwagę powiązanie dyrygowanego z Moskwy planu kompromitacji Gierka z działaniami emisariuszy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, co byłoby pewnie krokiem w kierunku krytyki zapoczątkowanej w latach 80., przy wymiernym udziale rosyjskiej i postsowieckiej oligarchii, neoliberalnej transformacji w całym Bloku Wschodnim. Łączyłoby się to też ze wstawkami w głównym wątku, budującymi pomost pomiędzy porażką socjalistycznego projektu Gierka a ekonomicznym uzależnieniem Polski przez MFW i późniejszą terapią szokową transformacji. To wątek ciekawy i wart poruszenia, ale wrzucony w skrajnie zbanalizowaną i karykaturalną wizję polityki, a dodatkowo podany dość mgliście i skrótowo trafia w pustkę. Krytyczny marksowski wątek zamiast zostać sformułowanym w konkretną myśl staje się po prostu kolejnym elementem fantazji twórców na temat polityki i ekonomii jako piaskownicy zacierających ręce złych spiskowców.
W sygnowanym przez Heatcliffa Janusza Iwanowskiego, Michała Kalickiego, Krzysztofa Tyszowieckiego i publicystę Rafała Wosia scenariuszu uwiera też to, że choć jego celem jest odzyskiwanie utraconego z postacią Gierka lewicowego etosu, to narracja bywa wręcz antylewicowa. Dotyczy to przede wszystkim podejścia do robotników i strajków – w Gierku klasy robotniczej widzimy bardzo mało i jest ona niemal pozbawiona podmiotowości. Radomskie strajki z 1976 roku są wręcz przedstawiane jako sterowana przez Maślaka prowokacja, co w ramach filmowej rzeczywistości zupełnie odbiera sprawczość strajkującym, a poza ekranem jest w zasadzie brakiem szacunku wobec osób, które wtedy ucierpiały. Trudno mówić o lewicowej wizji, jeśli w jej ramach społeczeństwo nie jest uczestnikiem życia politycznego, lecz zbiorem pionków przesuwanych przez dygnitarzy i funkcjonariuszy, a jego aktywność interpretowana wyłącznie jako efekt ukrytych machinacji. Wiąże się to zresztą z faktem, że twórcy w zasadzie uciekają od wymagającego uwzględnienia wielowymiarowości życia społecznego krytycznego przemyślenia polityki Gierka, idąc w proste dychotomie. Z Gierka nie wyłania się żadne jakościowe ujęcie socjalistycznych idei i praktyk – dostajemy raczej nieco pokraczną wizję uniwersalnego patriotyzmu ponad podziałami, czego symbolem jest życzliwa relacja Gierka ze Stefanem Wyszyńskim. Stawianie Gierka jako ikony lewicy łączącej konserwatywny szacunek dla narodowych symboli z prosocjalną pragmatyką trąci mocno demagogią i naginając fakty, jeszcze bardziej oddala nas od sensownej refleksji na temat spuścizny zarówno Gierka, jak i całego PRL-u. Nie znajdziemy tu sensownej alternatywy dla stereotypu krótkowzrocznego życia na kredyt, bo narracja o gospodarczym cudzie zupełnie się nie klei, podobnie jak przedstawienie jego autora. To bardziej obraz tego, jakim Gierka chcieliby widzieć twórcy, niż tego, kim naprawdę on był. A żeby tę postać jakkolwiek odzyskać, wypadałoby ją najpierw zrozumieć – zamiast na jej temat fantazjować.
Bilans
Gierek od początku nie zapowiadał się najlepiej, ale jednak Węgrzyn i spółka przekroczyli większość oczekiwań. Ich film to ani interesujące studium postaci, ani film historyczny, ani polityczny dramat, żadne to też rozliczenie z ambiwalentną spuścizną Gierkowskiej dekady. Złożony z elementów nieporadnej hagiografii, niezamierzonego pastiszu i łopatologicznej historii spisku, bardziej niż cokolwiek innego Gierek przypomina Smoleńsk Antoniego Krauzego – to naprawdę duży wyczyn. Podobnie jak nad tamtym obrazem, nad biografią PRL-owskiego dygnitarza można pastwić się godzinami. Filmy Krauzego i Węgrzyna łączy też fakt, że oba robią krzywdę swoim bohaterom – tak jak Smoleńsk w znacznym stopniu ośmieszył pamięć ofiar katastrofy z 2010 roku (przynajmniej tych, których śmierci nie wygumkował w imię politycznej czystości), tak Gierek odbiera postaci towarzysza Edwarda powagę należną było nie było jednemu z kluczowych polityków powojennej Polski. Po nieudolnej biografii Węgrzyna Gierek ma większe szanse stać się memem niż symbolem zniszczonej machlojkami aparatu socjalistyczno-patriotycznej ideowości (w co celowali twórcy). Trudno będzie też uruchomić wokół jego postaci faktyczną refleksję na temat symbolizowanych przez niego procesów gospodarczych. Gierek przyniósł więc efekty odwrotne do zamierzonych na wszystkich polach – hagiografia nie zrehabilitowała, ale ośmieszyła Gierka jako takiego, a pokraczna karykatura PRL-owskiej polityki ugruntowała pokutujące współcześnie w publicznej dyskusji na temat tego okresu stereotypy i odebrała mu społeczną wagę.