Agnieszka – 30. WFF
Jednym z głównych grzechów popełnianych przez filmowców jest brak zdecydowania. Bywa tak, że twórcy mają w głowie tak dużo koncepcji i pomysłów na swój film, że często próbują wszystkie umieścić i pogodzić w ramach jednej fabuły. Właśnie taki grzech w swoim drugim pełnym metrażu – Agnieszce – popełnił urodzony w Polsce niemiecki reżyser, Tomasz Emil Rudzik. Co za dużo, to niezdrowo.
Ten film już zaczyna się w najgorszy i najbardziej stereotypowy sposób. Tytułowa Agnieszka (Karolina Gorczyca) po odbyciu – oczywiście niesłusznego – pięcioletniego wyroku wychodzi na wolność i nie ma gdzie iść. Nawet rozpaczliwie dobija się do więziennej bramy, ale powrót za kraty nie jest możliwy. Jej chłopak (Wojciech Zieliński) – lokalny gangster i recydywista – za którego odbywała wyrok, dawno zerwał z nią kontakty, a także nie podzielił się zyskiem. Od Agnieszki odwróciła się również rodzina, ale to akurat mała strata, bo na wsparcie ze strony ojca alkoholika i tak nigdy nie mogła liczyć. Został jej jedynie młodszy brat, ale i on podchodził do niej z dystansem oraz bez większego zaufania.
Osamotniona dziewczyna, mając świadomość, że na Śląsku nie ma przed nią przyszłości, bierze ostatnie pieniądze z domu – za których zniknięcie jej brat zostanie ukarany przez ojca – i kupuje bilet na pierwszy autobus, jaki odjeżdża z dworca. W ten sposób trafia do Monachium, a tam dzięki przypadkowi, poznaje tajemniczą Madame (Hildegard Schmahl). 70-letnia kobieta udziela Polce schronienia, a także zatrudnia, wprowadzając ją w świat mrocznych i perwersyjnych męskich pragnień oraz fantazji.
Polska oczami Tomasza Rudzika składa się z przestępców, patologicznych rodzin oraz ludzi żyjących w ubóstwie. To miejsce, które jest brudne, smutne i szare, gdzie najbardziej kolorowe są sztuczne kwiaty na stole. Zupełnie inaczej – wyłącznie początkowo – przedstawiane jest Monachium; eleganckie samochody, dobrze ubrani ludzie oraz ładne budynki.
Pochodzący z Cieszyna twórca na szczęście z wraz z upływem kolejnych minut odchodzi od sielankowej wizji stolicy Bawarii i pokazuje, że miejscami pomiędzy Polską a Niemcami wcale nie ma dużych różnic. Doskonale obrazuje to scena, gdy wykreowana przez Gorczycę bohaterka na widok ogromnego blokowiska – uprzednio wypowiadając najpopularniejsze przekleństwo w naszym języku – oznajmia, że czuje się, jakby była w Polsce.
Tomasz Emil Rudzik miał w rękach doskonały temat na film i wielka szkoda, że nie potrafił go należycie wyeksploatować. Autor próbował zagłębić się w nieznany i tajemniczy świat domin oraz praktyk BDSM. Jego bohaterka, inspirowana postaciami prawdziwych studentek trudniących się tym zajęciem, zajmuje się ballbustingiem, czyli zadaje mężczyznom ból za pomocą uderzeń w jądra.
Reżyser pokazuje, że dziewczyny w żadnym razie nie czują się prostytutkami. To one są paniami sytuacji i wyznaczają granice oraz zasady, z czego dwie najważniejsze brzmią: żadnego dotykania oraz rozbierania. Ciekawa jest postać dziewczyny, która przyucza Agnieszkę do fachu. Wykreowana przez piękną Elisę Schlott bohaterka wręcz traktuje pracę dla Madame jako doskonałe warsztaty przed egzaminami do szkoły aktorskiej, gdyż przed każdym klientem gra inną postać; pokojówkę, nauczycielkę czy tenisistkę.
Niestety, im dalej w las, tym ciemniej. Autor wprowadza do fabuły kolejne wątki sprawiające, że ekranowa rzeczywistość staje się przerysowana i absurdalna. Z jednej strony próbuje wyraźniej zarysować postać Madame i jej ponad 50-letniego syna, który nigdy się nie usamodzielnił oraz – jej zdaniem – nie zasłużył na matczyną miłość, a z drugiej wplątuje Agnieszkę w przyjacielsko-erotyczną relację z 16-latkiem o aparycji młodego Miro Klose. Szczególnie ten drugi motyw wydaje się być nie tylko kompletnie nieudany, ale przede wszystkim całkowicie zbędny. Pomiędzy Agnieszką a niemal dwukrotnie młodszym chłopakiem nie czuć żadnej chemii czy nici porozumienia.
Największym, a w zasadzie jedynym, plusem Agnieszki jest… sama Agnieszka. Karolina Gorczyca ewidentnie nie ma szczęścia, jeżeli chodzi o dobór ról kinowych, jednak w tym przypadku – mimo iż nie jest to dobra produkcja – pokazuje, że nie jest wyłącznie ładną buzią z telewizji, ale potrafi również grać. Agnieszka w jej interpretacji jest kobietą nieodgadnioną, która gdy tylko tego chce, potrafi być piekielnie seksowna i pociągająca, a gdy ma na to ochotę, jest bezpośrednia, bez żadnego problemu otwiera butelkę piwa zębami czy siada na kanapie w sposób, którego nie powstydziłby się sam Al Bundy. Urodzona w Biłgoraju aktorka jest świetna w tej roli, tworzy wiarygodną postać i umiejętnie balansuje pomiędzy kobietą pełną wdzięku a typową dziewczyną z sąsiedztwa. Jest fascynująca, z jednej strony chce się zostać jej kumplem, a z drugiej lepiej nigdy jej nie spotkać, gdy jest zdenerwowana.
To film próbujący być na siłę wzruszający, którego fabuła w pewnym momencie zamienia się w ciąg coraz absurdalniejszych zachowań bohaterów, które potrafi zrozumieć chyba tylko reżyser. Wszystko tu jest zbudowane za pomocą ogranych klisz i utartych schematów. Reżyser niejednokrotnie ucieka do banału mającego wywołać emocje u widzów, jak chociażby w iście żenującej scenie pożegnania tytułowej bohaterki z bratem.
Agnieszka to zmarnowany potencjał. Obraz, który mógł być udaną produkcją o mrocznym i zagadkowym świecie sado-maso, rozmienia się na drobne i w pewnym momencie zamienia się zarówno w dramat rodzinny, jak i film o miłości nastolatka do dorosłej kobiety. Gdy opowiada się o wszystkim, tak naprawdę opowiada się o niczym.