Jak nie bronić słabego filmu. Producent GIERKA szaleje w internecie
Oglądaliście już Gierka? Ja jeszcze nie – odstraszyły mnie nie tylko recenzje polskich krytyków (właściwie jednoznacznie negatywne) i opinie znajomych (właściwie jednoznacznie negatywne), ale również sponsorowane, pasywno-agresywne posty Janusza Iwanowskiego, producenta filmu Michała Węgrzyna, co rusz atakujące moją facebookową tablicę.
Jeżeli nie wiecie, o co chodzi, to już spieszę z krótkim tłumaczeniem. Gierek nie spodobał się wielu polskim krytykom filmowym, w tym również Tomaszowi Raczkowi, który postanowił poświęcić filmowi Michała Węgrzyna wideorecenzję. W blisko trzydziestominutowym materiale Raczek wyraził swoją opinię na temat Gierka, nazywając go po prostu „bublem, filmem złym, a nawet bardzo złym”, następnie punktując po kolei jego największe wady (hagiograficzne, skrajnie nieobiektywne podejście do tytułowej postaci, kiepski scenariusz, nieprzekonujące aktorstwo etc.), a na koniec wystawiając mu dość sugestywną ocenę 2/10. Jako że autor wideorecenzji jest dość rozpoznawalną osobą, media internetowe szybko podłapały temat, udostępniając jego opinię o Gierku w formie krótkich, acz poczytnych newsów.
Jak nietrudno się domyślić, taka opinia jest dla twórców filmu kłopotliwa. Większość machnęłaby na to jednak ręką, dochodząc do jakże słusznego wniosku, że na złe recenzje i tak nie jest w stanie zbyt wiele poradzić – należy zacisnąć zęby, spróbować się z tego wszystkiego czegoś nauczyć i następnym razem zrealizować po prostu lepszy film, który nie będzie cierpiał z powodu złej prasy. Janusz Iwanowski, współpracujący wcześniej z Michałem i Wojciechem Węgrzynami przy Procederze i Krime Story. Love Story, wybrał skrajnie inną drogę – postanowił za wszelką cenę bronić swojego dziecka, to znaczy dzieła, publikując na Facebooku posty uderzające w Tomasza Raczka, przekornie nie wymieniając go jednak z imienia i nazwiska; zamiast tego użył określeń: „pewien krytyk od lat dramatycznie walczący o popularność w necie” czy „pewien ostatnio cytowany (dzięki naszemu filmowi) krytyk filmowy”.
Co jednak Iwanowski zarzuca Raczkowi? Cóż, bardzo poważne, aczkolwiek kompletnie wyssane z palca rzeczy. Najmocniej zaakcentowanym w postach zarzutem jest ten dotyczący rzekomej mizoginii krytyka filmowego. To właśnie ona miałaby być powodem krytycznych uwag dotyczących roli Małgorzaty Kożuchowskiej. Iwanowski twierdzi, że Raczek „napada sobie na kobiety. «Komentując» niby ich role, ale błyskawicznie przechodząc do grzebania w ich życiu prywatnym, zazdroszcząc im popularności, którą sam hejtem pragnie zdobywać”. Wcześniej używa jeszcze mocniejszych słów, odnosząc się do szerszego grona recenzentów, którym nie przypadła do gustu rola aktorki, wcielającej się w Stanisławę Gierek: „Sam atak na film to mało. Opłaca się różnym «panom» – bezpardonowo atakować kobiety aktorki z naszego filmu. Mizoginistycznie czepiać się ich prywatnego życia, mimo że jest ono nienaganne i pełne wsparcia dla potrzebujących. Po prostu kobiecie najłatwiej – damskiemu bokserowi – jest przyłożyć”.
Poza kiepskim, nieprzekonującym aktorstwem Raczek zarzuca Kożuchowskiej w swojej wideorecenzji, że rozmieniła swoją karierę na drobne za sprawą występów w wątpliwej jakości serialach telewizyjnych, współprac z przypadkowymi, nierenomowanymi twórcami filmowymi i obsesyjnego, charakterystycznego nie dla aktorów, lecz celebrytów, pojawiania się na ściankach zdjęciowych podczas promocji kolejnych tytułów. Jak nie bez słuszności konstatuje krytyk: „Ścianki zabijają aktorstwo. I pani Małgorzata ledwo dyszy w tym filmie”. Zatem jedyna sfera życia Małgorzaty Kożuchowskiej, do jakiej odnosi się Raczek, to ta publiczna, związana z produkcjami kinowymi i telewizyjnymi oraz ich promocją. Ze świecą szukać tutaj wspomnianego „grzebania w życiu prywatnym”. Ponadto godne politowania są próby podpięcia argumentacji Raczka pod mizoginię, czyli, przypomnijmy, chorobliwą nienawiść względem kobiet. Być może to Iwanowski cierpi na coś podobnego – chorobliwą nienawiść względem krytyków, którzy mają czelność napisać lub powiedzieć złe słowo o wyprodukowanym przez niego filmie.
Drugi zarzut Iwanowskiego dotyczy rzekomej próby wypromowania własnej osoby na „hejcie” skierowanym przeciwko Gierkowi. Jak „przenikliwie” zauważa producent filmowy: „Jakie to obrzydliwe. Szczególnie, że hejt w naszym kraju w internecie daje korzyści w postaci tzw. zasięgów i potem z tego jest kasa z reklam”. Po pierwsze, nie sądzę, aby Tomasz Raczek potrzebował dodatkowej promocji – jest jednym z nielicznych (a być może – po prostu jedynym) polskich krytyków filmowych, których opinia ma szansę stać się, na pewną chociaż skalę, internetowym viralem, przekazywanym dalej przez kolejne portale. Jego wideorecenzje regularnie ogląda od kilkunastu do nawet kilkuset tysięcy widzów. Po drugie, Iwanowski ma najwyraźniej problem z odróżnieniem konstruktywnej krytyki od hejtu. Jeżeli krytykowi nie spodoba się film i wyrazi on swoje niezadowolenie w formie pisemnej lub audiowizualnej recenzji, podpartej merytorycznymi argumentami, to mamy do czynienia z dokładnym przeciwieństwem hejtu, czyli bezpardonowego, podyktowanego skrajnymi emocjami ataku, którego jedynym celem jest słowne napastowanie drugiej osoby. Jeżeli kogoś można w tej dyskusji nazwać hejterem, to właśnie Janusza Iwanowskiego, który ewidentnie pisał cytowane w tym tekście posty pod wpływem skrajnie negatywnych emocji. Najlepiej świadczą o tym buńczuczny, pasywno-agresywny ton przebijający z właściwie każdego zdania oraz niepodparte żadnymi konkretnymi argumentami zarzuty skierowane w stronę oponenta, którego boi się nawet wymienić z imienia i nazwiska.
Nie wiem, jak to możliwe, że po głośnych przypadkach Barbary Białowąs i Piotra Czai wciąż zdarzają się w Polsce twórcy, którzy nie potrafią zrozumieć tego, że ich filmy mogą nie przypaść komuś do gustu. Zamiast wyciągnąć z krytycznego odbioru odpowiednie wnioski, wolą iść z recenzentami na noże, nieważne czy w moderowanej dyskusji przy kamerach (Białowąs), telewizji śniadaniowej (Czaja), czy za pośrednictwem social mediów (Iwanowski), za każdym razem wypadając w takiej konfrontacji po prostu śmiesznie. Często używają przy tym pełnych patosu słów, powołując się na etykę krytyka filmowego i podkreślając, że jest to zawód zaufania publicznego – jeżeli tak, to jednym z jego najważniejszych obowiązków powinno być ostrzeganie widza przed badziewnymi, niewartymi czasu i pieniędzy filmami.