FUBAR. Herosi na emeryturze MOCNO BIJĄ [Recenzja]
Zeskrobiecie mi pąkle z kija – usłyszeć taki tekst po latach z ust Arnolda Schwarzeneggera to poezja dla uszu. Mało tego w serialu wyprodukowanym przez Netflixa i to w dobrym stylu. Archetyp bohatera kina akcji stworzony przez Schwarzeneggera jeszcze w latach 80. teraz nabrał zupełnie nowego smaku. Poprzez nawiązanie do stylistyki Prawdziwych kłamstw, a może nawet trochę do serii filmów o Jamesie Bondzie, Fubar reprezentuje wszystko to, co najlepsze w typowo rozrywkowym, lekkim kinie akcji, mimo że jest przecież serialem. A przy tym nie jest niezobowiązującą komedyjką, lecz dobrze zaprojektowaną wizualnie i fabularnie refleksją nad aktorską emeryturą człowieka, który w świecie filmu osiągnął wszystko, czyli stał się legendą, bez której moje pokolenie nie wyobraża sobie dzisiaj kina.
Kiedy tak oglądam Fubara, uświadamiam sobie, że nie miałbym nic przeciwko, gdybym zobaczył Arnolda Schwarzeneggera w jakimś sitcomie albo połączeniu sitcomu z programem typowo poradnikowym, jak np. kanadyjski The Red Green Show. Terminator na emeryturze już rzecz jasna był jako Tatko albo Carl, a więc Schwarzenegger byłby w takiej produkcji po prostu sobą, a więc sukces gwarantowany. W Fubarze także jest sobą. Nie ma już nic do stracenia w związku ze swoją karierą. Odczuwa zapewne do siebie dystans. Zachowuje się więc standardowo przed kamerą, z charakterystyczną dla siebie ociężałością, uśmiechem, jakby ciągle tkwił w roli kolejnej w czasie wersji terminatora, ale z drugiej strony bierze udział z całkiem zadowalającym skutkiem w dość gęstych dialogach ze swoją ekranową córką Emmą (Monica Barbaro). Powstał z nich świetny duet – dziecka i zgryźliwego ojca, którego krnąbrna i paradoksalnie bardzo do niego podobna córka ciągle z nim się spiera i walczy; chociaż skrycie nie wyobraża sobie życia bez swojego ukochanego taty. Nie ma w przedstawieniu tej relacji krzty patosu, jakiegoś niepotrzebnego przegadania. Są za to cięte riposty i pointy, które warto zapamiętać. Po nich następuje cięcie i często trochę wręcz sitcomowe ujęcie domu, siedziby CIA, nowej, miejskiej lokacji z całego świata itp. Odcinki serialu nie są nadmiernie długie, a cięcia następują niekiedy w zaskakujących momentach. Wszystko to tworzy dynamiczną akcję, a jednocześnie nie pozwala widzowi zapomnieć, że nie ogląda on filmu pełnometrażowego, lecz serial.
Cały czas skupiam się na Arnoldzie Schwarzeneggerze, bo niewątpliwie to on jest największą atrakcją produkcji. Nie odniósłby jednak takiego wizerunkowego sukcesu, przynajmniej w mojej głowie, gdyby nie jego zespół – aktorów mniej znanych, ale grających bardzo zindywidualizowane postaci. Pamięta się nie tylko ich twarze, ale osobowości. Schwarzenegger w roli oficera CIA dowodzi grupą takich trochę wyrzutków, którzy raczej nie pozują na profesjonalnych agentów, ale to przecież komedia w formie serialu spod znaku Prawdziwych kłamstw. Z tego, co widzę po komentarzach, część widzów już zaczyna toczyć podjazdowe, internetowe wojenki, jaki to ten serial jest nielogiczny, nierealistyczny i nieśmieszny, zwłaszcza że w grupie współpracowników Arniego jest Afroamerykanin i blond lesbijka o dość męskich cechach, czyli standardowo – lesbijka ma być gruba i brzydka. Tak więc twórcy produkcji nie są zbyt poprawni politycznie, bo za taki wizerunek mogą oberwać od wolnościowych aktywistów, a poza tym równocześnie potwierdzą bolesny stereotyp funkcjonujący jako paskudny, stygmatyzujący żart w niezbyt rozgarniętych pod względem wychowania grupach konserwatywnych mężczyzn. Już niemal słyszę to zacieranie lepkich, złośliwych rączek na znanych wszystkim forach filmowych. Serial nie jest również zbyt poprawny, jeśli chodzi o rolę ojca w życiu dziecka, ale to akurat dobrze. Będzie o czym dyskutować. Twórcy Fubara zapewne nie przejmują się takimi potencjalnymi zgryźliwościami, bo one naprawdę nic nie znaczą dla popularności Fubara, a może wręcz ją nakręcą.
Ma za to znaczenie ciekawa forma narracji, która bazuje na połączeniu typowo obyczajowej relacji ojca i córki z trwającym przez cały serial mniej lub bardziej udanym ściganiu antagonisty Boro (Gabriel Luna). Ci widzowie, którzy spodziewali się w produkcji czystej akcji i mnóstwa zabójstw w wykonaniu Schwarzeneggera, niestety się zawiodą. Nie o to w Fubarze chodzi. Akcja bazująca na wystrzałach, mięsie i krwi jest dodatkiem do fabuły, można powiedzieć, że funkcjonującym wręcz na drugim miejscu w porównaniu do komediowo ujętych perypetii psychologicznych Brunnerów – córki i ojca, starającego się za wszelką cenę kontrolować swoje dorosłe dziecko, chociaż otaczająca go rzeczywistość już dawno wymknęła mu się spod kontroli. W tej komediowości, a może i egzystencjalnej pastiszowości jest głębszy sens, a także metoda. Schwarzenegger gra trochę siebie. Snuje refleksję nad swoją przeszłością, dziećmi i małżeństwem, dając równocześnie widzowi rozrywkę i przypominając mu od czasu do czasu – nie za często – że na emeryturze potrafi nadal bić bardzo mocno. Do tego służą sceny, gdy z udziałem psychoterapeuty z CIA przepracowuje z córką problemy komunikacyjne, będące główną przyczyną rozpadu jego małżeństwa.
Jestem szczerze ciekawy, jak po Fubarze potoczy się kariera aktorska Arnolda Schwarzeneggera. Nie ukrywam, że chciałbym go jeszcze raz zobaczyć w nowej odsłonie Terminatora, chociaż on sam się już w tej serii nie widzi. Najnowsza produkcja Netflixa pokazuje jednak, że Schwarzenegger miałby na emeryturze szansę wcielić się już nie w herosa, ale starszego człowieka, który bierze udział w historii typowo obyczajowej, może z wątkami komediowymi, lecz bez żadnych wybuchów i łamania kości. Kogoś trochę staromodnego, ale zarazem jeszcze całkiem nieprzestarzałego. Fubar tę szansę daje, będąc jednocześnie serialem, który nie powinien mieć więcej niż jednego sezonu. W takich historiach nie chodzi o masową produkcję odcinków, lecz lapidarne opowiedzenie historii. Para ojca i córki Brunnerów za to miałaby szansę w filmie pełnometrażowym, będącym połączeniem Kryptonimu U.N.C.L.E., Prawdziwych kłamstw oraz Świętego.
Fubar jest ciekawym widowiskiem i wręcz zjawiskiem popkulturowym dla miłośników Schwarzeneggera. Tkwi mocno w osobowości Arnolda, chociaż jej nie wyczerpuje. Odnosi się do jego życia, relacji z kobietami i dziećmi, ich dobrych i złych stron. Zawiera mnóstwo easter eggów np. z Predatora, Wyrzuć mamę z pociągu, Terminatora i Bohatera ostatniej akcji. Tom Arnold ma tu dowcipne cameo, a Gabriel Luna nie udaje, że jest groźniejszy, niż być potrafi. Innymi słowy, można ten serial odkrywać i czuć zaskoczenie, jak w przypadku form estetycznych prezentacji tytułu serialu w kolejnych odcinkach. O ile tylko pozwoli się Schwarzeneggerowi funkcjonować w nowej formie, a nie wciąż tkwić w starej, pełnometrażowej sprzed 30 lat.