ELF (2003)
“Wesołych Świąt!” – mówią uśmiechnięte postacie z ekranu, a gdzieś w tle słychać serdeczny śmiech Świętego Mikołaja. Jakie to słodkie – w końcu wszyscy bohaterowie filmu doszli do wniosku, oczywiście słusznego (bo jakże by inaczej!), że Święta to tak naprawdę czas rodzinnego ciepła, miłości, wspólnego śpiewania kolęd, gromadzenie się wokół pięknie ubranej choinki, cudowne tradycje i potrawy. Taaaaak, jasne!
Wystarczy zapytać dowolne dziecko, co najbardziej podoba mu się w Świętach. Oczywiście, prezenty – nie ma sprawy, w końcu kto nie lubi dostawać upominków, ale problem polega na tym, że dzieciom chodzi tylko i wyłącznie o prezenty. Kolędy? Zirytowane dzieciaki i rozgoryczona młodzież najczęściej przewraca oczami i ucieka grać na komputerze. Typowo komercyjne i konsumpcyjne podejście do Gwiazdki doprowadziło do tego, że ludzie zapomnieli, czym ona w rzeczywistości jest.
Nie ukrywam, że Elf zdezorientował mnie kompletnie, bo spodziewałem się jednego z tych gwiazdkowych filmideł w stylu Śniętego Mikołaja, czy Grincha. Bo tak oto głównym bohaterem jest Buddy, który będąc dzieckiem przypadkowo trafia na Biegun Północny, gdzie zostaje adoptowany przez jednego z elfów Świętego Mikołaja. Buddy rośnie w błogiej nieświadomości o swojej “inności” – nie przeszkadza mu fakt, że nie mieści się w łóżku, prysznic jest za mały (prawie jak w Między słowami), a jego “tatuś” ledwo utrzymuje go na kolanach. Prawda w końcu wychodzi na jaw, a zszokowany Buddy postanawia poznać swojego prawdziwego ojca, który mieszka w Nowym Yorku.
Po kilku instrukcjach Mikołaja (m.in. dotyczących Peep Show) wyrusza do wielkiego, ogarniętego przedświąteczną gorączką miasta. Tam, po kilku dniach tułaczki połączonej ze zwiedzaniem całkiem nowego środowiska, odnajduje swojego ojca – Waltera (bardzo sympatyczna rola Jamesa Caana, świetnego aktora znanego m.in. z Misery i Dogville). Po chłodnym powitaniu z jego strony (wszakże nikt mu o synu nie powiedział) trafia do ogromnego centrum handlowego, gdzie poznaje uroczą Jovie. Oczywiście i tam nie zostaje na długo, gdyż wchodzi w konflikt z fałszywym Mikołajem. Walter, widząc nieporadność Buddy’ego, postanawia przyjąć go do swojego domu. Z początku traktowany z rezerwą zarówno przez syna Waltera, jak i jego żonę, szybko zaskarbia sobie sympatię domowników. Wciąż jednak nikt nie wierzy w jego opowieści o Biegunie i Świętym Mikołaju, więc Buddy postanawia tchnąć trochę świątecznego ducha nie tylko do domu, ale i w życie rodziny oraz swojej nowej dziewczyny. Kończy się to serią wypadków, które stawiają Waltera przed wyborem, co jest dla niego ważniejsze: rodzina czy kariera.
Podobne wpisy
Nie trudno zauważyć, że nawet jak na film świąteczny, brzmi to całkiem przeciętnie. I tu zaczyna się rola Willa Ferrrela. Komik ten, znany z takich filmów jak Old School czy Zoolander, jest w roli wesołego elfa rewelacyjny! Od początku budzi sympatię widza, jest pełen radości, ślepej wiary w ludzką dobroć (co niekoniecznie jest dobre dla niego), posiada w sobie olbrzymią, nieskończoną dawkę optymizmu oraz … infantylności. Jest w tym filmie scena, gdy Buddy, ubrany “po elfiemu” trafia do biura swojego ojca. William pewien, że ma do czynienia z przebierańcem, namawia go do zaśpiewania piosenki. Elf zaczyna śpiewać co mu tylko przychodzi do głowy. Jakiś czas temu sam zostałem uraczony podobną improwizacją w wykonaniu kilkuletniej dziewczynki, a później oglądając tę scenę z zaskoczeniem stwierdziłem, że oba wykonania są do siebie bardzo podobne – te samo przewracanie oczami, w poszukiwaniu jakiś pomysłów, identyczne fałszowanie i przerwy na wymyślenie kolejnych słów. Zresztą, podobnych zachowań, grymasów, wyrażeń typowo dziecięcych jest w tym filmie o wiele więcej, a wszystko to składa się na zabawny portret dorosłego człowieka z duszą dziecka.
Trzeba przyznać, że autor scenariusza i reżyser potrafili idealnie wyważyć proporcje między rozrywką dla dzieci a dorosłych. Dzieci będą bawić się świetnie, oglądając wyczyny Farrela, ale w Elfie pojawia się wiele aluzji i gagów przeznaczonych dla starszych widzów, wyśmiewające ogólnie znane zjawiska, zachowania, nawyki, wady. Nie oszczędzono nawet karłów – scena na posiedzeniu jest nieprawdopodobnie bezczelna, ale zwala z nóg!
I choć raz nikt nie oszukuje nas względem Świąt – owszem, jest cała masa dekoracji, na ulicach słychać melodie kolęd, choinki świecą się wesoło, ale ludzie wcale nie są już w takim świątecznym nastroju – są znudzeni Gwiazdką, trochę nawet podirytowani całym tym zamieszaniem, niezadowoleni, zajęci pracą i wyjątkowo obojętni na to co się dookoła dzieje. Buddy staje się symbolem prawdziwych Świąt Bożego Narodzenia, przepełnionych pogodną, wesołą, rodzinną atmosferą. A ponieważ wiara czyni cuda – udaje się mu osiągnąć cel i pokazać wszystkim, że są jeszcze możliwe prawdziwe, magiczne Święta. Bo są, ale potrzeba wiele trudu, żeby je przeżyć. Chyba, że macie w rodzinie Elfa 😉
Tekst z archiwum film.org.pl