search
REKLAMA
American Film Festival 2023

EILEEN. Cicha dziewczyna z sąsiedztwa [RECENZJA]

Absurdalny zwrot akcji aż prosi się o odpowiednią dawkę czarnego humoru, traktowany jest tymczasem przez Oldroyda i dwójkę scenarzystów śmiertelnie poważnie.

Janek Brzozowski

11 listopada 2023

REKLAMA

Jestem entuzjastą talentu Thomasin McKenzie, odkąd zobaczyłem ją po raz pierwszy w Zatrzyj ślady Debry Granik. Kariera nowozelandzkiej aktorki nabrała po tym filmie rozpędu, a wystrzeliła już zupełnie po oscarowym Jojo Rabbit Taiki Waititiego. Od tamtej pory McKenzie zagrała m.in. u M. Nighta Shyamalana, Jane Campion i Edgara Wrighta. Teraz możemy ją oglądać w Eileen – opartym na bestsellerowej powieści thrillerze, wyreżyserowanym przez Williama Oldroyda (Lady M.). I choć Nowozelandka ma dopiero 23 lata, a projekty wybiera co najmniej interesujące (Shyamalan znowu nabrał wszystkich, również swoich współpracowników, ciekawym punktem wyjściowym), to zaczynam powoli obawiać się, czy nie grozi jej aktorskie zaszufladkowanie.

Cicha szatynka z małego miasteczka – marząca codziennie o lepszym, ciekawszym życiu – trafia nagle na przebojową blondynkę, która staje się dla niej wzorem do naśladowania – a może kimś znacznie więcej. Przyjaciółką? Kochanką? Tożsamością wartą przejęcia? Czy to jeszcze Eileen, czy już Ostatniej nocy w Soho? Oldroyd nie celuje jednak, tak jak Wright, w kino grozy – stawia na hybrydę gatunkową. Początkowo wydaje się, że Eileen będzie nową wersją Carol Todda Haynsa – lesbijskim romansem utrzymanym w eleganckim stylu retro. Tłumiona seksualność głównej bohaterki (portretowanej oczywiście przez Thomasin McKenzie) kodowana jest tu właściwie na każdym kroku. Już w otwierającym ujęciu widzimy, jak Eileen masturbuje się na plaży do widoku namiętnie całującej się pary. Powtarza następnie tę czynność w pracy, w stanowym więzieniu dla mężczyzn, fantazjując o erotycznej przygodzie z przystojnym strażnikiem. Centralnym obiektem jej zainteresowania staje się jednak nowa psycholog Rebecca (Anne Hathaway), która przywozi do zapyziałego miasteczka w Massachusetts odświeżający błysk wielkomiejskiej rzeczywistości.

Choć Oldroyd nie pisze scenariuszy do własnych filmów, to motyw emancypacji stłamszonej przez lokalną społeczność jednostki jest wspólny zarówno dla Lady M., jak i Eileen. Główna bohaterka słyszy codziennie od zapijaczonego ojca (Shea Whigham po raz kolejny w roli zdegenerowanego policjanta), że jest nikim – nudną, szarą statystką w świecie barwnych aktorów pierwszoplanowych. Dopiero przyjazd osoby z zewnątrz pozwala jej spojrzeć na całą sytuacją, a przede wszystkim – na samą siebie, z innej perspektywy. Eileen dojrzewa na przestrzeni filmu psychicznie, uczy się własnej wyjątkowości. Relacja z Rebeccą rozwija się powoli, ale schematycznie. Tutaj krótka pogawędka, tam zaproszenie na drinka, następnie intymny taniec w barze, a wreszcie wspólna kolacja wigilijna. Schemat załamuje się wraz z siermiężnym twistem gatunkowym, podszytym niespodziewanym wątkiem pedofilskim.

Absurdalny zwrot akcji aż prosi się o odpowiednią dawkę czarnego humoru. Traktowany jest tymczasem przez Oldroyda i dwójkę scenarzystów – autorkę podstawy literackiej Ottessę Moshfegh, i jej męża Luka Goebla – śmiertelnie poważnie. Twórcy zatrzymują się w pół kroku. Wygląda to tak, jakby żaden z nich nie dostrzegł w porę, z jak pulpowym materiałem mają w gruncie rzeczy do czynienia. Kuleje pozbawiona monologów wewnętrznych psychologia postaci. Motywacja bohaterki Anne Hathaway do końca filmu pozostaje dla widzów zagadką. Bardzo wiele rzeczy trzeba tu wziąć na wiarę – właściwie cały ciąg przyczynowo-skutkowy, oparty na kilku zbiegach okoliczności, doprowadzających do punktu kulminacyjnego. Momentami trudno uwierzyć, że tak chaotyczny, pełen dziur logicznych scenariusz skonstruowany został na kanwie powieści – zamkniętej, przemyślanej struktury narracyjnej, która odniosła międzynarodowy sukces artystyczny (shortlista do nagrody Bookera) i komercyjny. No chyba że autorka oryginału praktykuje jedną z metod pisania Stephena Kinga, polegającą na ciągłym testowaniu, dokąd tym razem zabierze nas pióro – bez konstruowania niepotrzebnych drabinek fabularnych.

Oldroyd robi z trefnym materiałem literackim to, co może. Eileen wygląda pięknie (za zdjęcia odpowiadała Ari Wegner, współpracująca wcześniej z Jane Campion i Peterem Stricklandem), wiele jest tu też udanych zabiegów reżyserskich. Długie, wyjątkowo niekomfortowe ujęcie na twarze milczących bądź monologizujących bohaterów. Dyskretny, zaszyfrowany w przejściach montażowych humor. Brytyjczyk doskonale wie, jak poprowadzić aktorów, a zwłaszcza aktorki – to w jego filmie swoją pierwszą wielką rolę zagrała Florence Pugh. W Eileen, na przekór tytułowi, ciekawszą kreację tworzy jednak Anne Hathaway. Aktorka czerpie garściami z ikonografii filmu noir: fascynuje, a zarazem niepokoi. Jej wyzwolony styl życia onieśmiela wszystkich dookoła, a tlenione blond włosy konotują jednoznaczne zagrożenie – przypominają o losach wszystkich nieszczęśników, którzy kilkadziesiąt lat wcześniej wplątywali się w tragiczne romanse z postaciami Barbary Stanwyck.

Kroku Hathaway stara się dotrzymać Thomasin McKenzie. I nie wychodzi jej to źle – jest w swojej roli przekonująca, ale wtórna. Wykorzystuje wachlarz środków aktorskich, które widzieliśmy niedawno w filmie Edgara Wrighta. Nieobecne spojrzenia. Spuszczona głowa. Nieśmiały, łamiący się głos. Przemiana bohaterki następuje zbyt późno, abyśmy mogli w pełni docenić kreację Nowozelandki. A przecież McKenzie udowodniała już wcześniej, że jest elastyczna i wszechstronna; że potrafi odnaleźć się również w zupełnie innych rejestrach – choćby komediowych. Pamiętają o tym wszyscy widzowie Jojo Rabbita. Oby zaczęła dobierać w przyszłości bardziej zróżnicowane role, nie utykając permanentnie w archetypie cichej dziewczyny z sąsiedztwa.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA